Obok pagody stoją dumni władcy dawnych Chin. Betonowi oczywiście.
Jednak nie tylko oni są i patrzą co się dzieje w ogrodach…
Idziemy dalej… podwójna pagoda nad brzegiem jeziora.
Ktoś umie przeczytać?
Cisza, spokój… w parku nie ma prawie nikogo co jest ogromnym plusem jeśli chodzi o możliwości robienia zdjęć. No… cisza to nie do końca, bo nad nami lata taki oto jegomość…
Skoro ogród jest chiński to nie mogło zabraknąć Konfucjusza
Idę dalej przez park...
Co wspólnego mają Chiny i Myszka Miki?
Tu się schowała!
Przeszedłem niby przez ogród japoński, ale połowa była w remoncie, zostały tylko nierobiące na mnie wrażenia drzewka bonsai. Zamiast zdjęć drzewek zrobiłem więc panoramę okolicy:
Idę dalej do fragmentu parku, gdzie znajdują się rzeźby chińskich znaków zodiaku. Choć mojego znaku (smok) nie mogłem zlokalizować…
Pora wsiąść do MRT (lokalne metro) i zmienić trochę scenerię, choć nie tak znowu bardzo. Zapraszam do Ogrodu Botanicznego Singapuru.
A obok wejścia stoi takie coś… informacja o popełnieniu przestępstwa. Tu, w tej okolicy 20 marca 2013 roku o 7 rano ukradziono rower. Jeśli coś wiesz to dzwoń na policję. Do tej pory nie widziałem żadnego innego znaku tego typu – ciekawe czy to znaczy, że tak mało jest tu popełniania przestępstw. W Polsce takich potykaczy pewnie musieli by nastawiać po kilka na każdym rogu, gdyby chcieli tak walczyć z przestępczością.
Jeśli chodzi o przestępczość to na pewno władzom Singapuru w trzymaniu jej w ryzach pomagają kary. Za jedzenie i picie w metrze – 500 SGD. Za awaryjne otworzenie drzwi 10 000 SGD, za bieganie po torach 5 000 SGD. Na karcie wjazdowej do Singapuru było podkreślone, że za przemyt narkotyków jest kara śmierci. Ja tu o karach, a park czeka. Na początek część nazwana Healing Park, czyli miejsce gdzie trzymane są rośliny o udokumentowanym działaniu leczniczym dla ludzi. Jest też część dotycząca roślin trujących, ale była zamknięta.
Moim głównym celem w ogrodzie botanicznym jest jednak Ogród Orchidei, jednak jest on dokładnie na drugim końcu parku (ogromnego swoją drogą) niż stacja kolejki MRT.
Idę przez dolinę palm… ciekawe skąd taka nazwa
;-)
I w końcu jesteśmy na miejscu…
Wejście do tej części ogrodu botanicznego jest płatne – 5 SGD od osoby, ale moim zdaniem warto wejść do środka. Zwłaszcza jak lubicie fotografować kwiatki.
Część kwiatów została specjalnie skrzyżowana, by powstał nowy gatunek. Niektóre z nich mają swoje nazwy od ważnych osobistości, dla których utworzono dany gatunek.
A ja dalej testuję aparat i bawię się długim czasem naświetlania.
I dalej kwiatki..
W drodze powrotnej do hotelu utknąłem w centrum handlowym przy stacji metra Harbourfront. Dodam, że było duuuże. Jednak ceny elektroniki nie były dobre – podobne albo i wyższe od polskich. Obok centrum znajduje się park rozrywki oraz kolejka gondolowa, ale z tego co się zorientowałem jedzie ona nad portem i praktycznie donikąd, więc postanowiłem oszczędzić trochę dolarów na niej.
No i powrót do hotelu połączony z zakupami pamiątek w Chinatown. Całkiem nieźle jak na zdjęcie wykonane w nocy "z ręki":
-- 13 Sie 2014 13:46 --
Ladyage, super, cieszę się że Ci się podoba
:)
olir1987, mam nadzieję, że się nie zawiedziesz
;-)
monus, fajnie że relacja już się do czegoś komuś przydała
:)Dzień 13 - Singapur
Niestety szczęście pogodowe chyba się skończyło... w nocy burza budziła mnie co chwilę. Na szczęście rano choć było pochmurnie, nie padało. Plan na dziś to centrum Singapuru - na początek znajdująca się tuż przy stacji metra City Hall Katedra Św. Andrzeja.
i spacerek wzdłuż Singapore River do Merilion Park... nad rzeką górują wieżowce singapurskiego city.
Merilion, pół ryba pół lew jest uważany za największy symbol Singapuru. Jego nazwa wywodzi się od "Mer" czyli "morze" i "Lion" czego na pewno nie trzeba Wam tłumaczyć
;-)
No to teraz będzie trochę historii. Ciało ryby reprezentuje wioskę rybacką Temasek, która po jawajsku oznacza "miasto morza". Lew z kolei reprezentuje oryginalną nazwę miasta - Singapura - "miasto lwa". Legenda głosi, że założyciel Singapura mijając nabrzeże swoim statkiem zobaczył odpoczywającego na skale lwa. I tak już zostało.
Mając sporo czasu i trochę wolnych singapurskich dolarów wsiadam do łódki na rejs po Singapore River.
Rejs oczywiście z odtwarzanym z taśmy głosem przewodnika
;-) Wzdłuż nabrzeża rzeki znajdują pomniki pokazujące scenki z historii miasta - między innymi ten (turyści znaleźli się na zdjęciu przypadkowo
;-) ). Dzieciaki skaczące do wody celem ochłodzenia się.
Płyniemy dalej do jeszcze pustego Clarke Quay, gdzie łódź zawraca w kierunku Marina Bay. Ta nadrzeczna promenada to miejsce spotkań i rozrywki dla mieszkańców miasta. Nawet recepcjonista w moim hostelu powiedział, że jak chce iść balować, to właśnie tu
;-)
Wracając do Esplanade (nie mylić z Promenade), nasza "kaczka" wykonuje jeszcze pełne kółko po Marina Bay - jest więc okazja do zrobienia jeszcze kilku zdjęć.
Koniec rejsu
;-) Pora wrócić do miejskiego spaceru. Jednym z bardziej charakterystycznych budynków Singapuru jest mieniący się po ciemku jeż - w rzeczywistości są to sale Theatres on The Bay. W dzień robią trochę mniejsze wrażenie niż w nocy.
Idąc dalej mijamy pomnik ofiar japońskiej okupacji Singapuru w latach 1942-1945.
Wracamy do metra - kierunek dzielnica arabska, a w niej Meczen Sułtana. Po drodze zahaczam o Parkview Square, ktory wg. tripadvisora był warty obejrzenia... ale nie wiem za bardzo o co im chodziło
;-)
Dzielnica arabska Singapuru tętni życiem - dookoła meczetu odbywa się targ z jedzeniem, jest też sporo sklepów. Zajrzałem do kilku fotograficznych, ale miałem wrażenie że z panów obsługujących byli lepsi handlarze niż osoby wiedzące do czego służą różne rzeczy
;-)
Następna w planie była dzielnica Little India, jednak aby dojechać tam metrem trzeba by było jechać mocno dookoła, dlatego też wybrałem spacerek ulicami Singapuru.
Jeśli jest się fanem elektroniki i wszelkiego rodzaju gadżetów nie można pominąć centrum handlowego Sim Lin, gdzie można ponoć znaleźć niezłe okazje.
W środku pełno sklepów z podzespołami do komputerów, telefonami komórkowymi (przede wszystkim kopiami Samsungów bez nazwy producenta) oraz sklepów fotograficznych. W jednym z nich udało mi się wynegocjować cenę za obiektyw o 200 zl niższa niż w Polsce, ale biorąc za i przeciw i to że nie miałem zaufania do sprzedającego zrezygnowałem.
Idąc do Little India wpadłem też do sklepów z drobną elektroniką, które słyną z najniższych cen na telefony komórkowe. Jednak po sprawdzeniu wyszło, że ceny są porównywalne do polskiego Allegro, więc zrezygnowałem.
Little India samo w sobie to nic ciekawego
;-) Serio...
Pora wracać do hostelu, żeby to zrobić przyda się zielony człowieczek
;-)
Co zrobić z tak mile rozpoczętym wieczorem? Nie można nie przyjechać do Singapuru i nie spróbować słynnego Singapore Chilli Crab. Ale gdzie można znaleźć tego stawonoga? Tubylcy nie mają najmniejszych wątpliwości - w Jumbo Seafood na Clarke Quay. Jednak dopiero po odstaniu swojego w kolejce.
Krab zamówiony - pani kelnerka jest trochę zdziwiona, ze jestem sam. Na ogół na kraba zbiera się kilka osób, bo jest to dość drogie danie. Zanim jednak się zje, na spotkanie z krabem najpierw należy się stosownie ubrać.
Również czekam na dalszą część. Dzięki za info o darmowy autobusie ze stacji metra, jak się okazało HIX Soho, w którum będę w listopadzie, również jest na liście i nie będę musiał tułać się z bagażami.Z niecierpliwością czekam na dalszą relację, szczególnie BKK, będę miał podobną ilość czasu.
tygrysm napisał:W Kuala Lumpur lądujemy na tymczasowym terminalu Low Cost Carrier Terminal (LCCT) z którego korzystają właśnie AirAsia i Tiger Airways. A sam terminal jest bardzo… lowcostowy
;-) Rządzi tu prowizorka i blacha falista.Do hali przylotów trzeba się przespacerować… długo przespacerować. Choć gdybym chciał to mógłbym skręcić do terminalu przylotów krajowych – nikt tego nie sprawdzał kto gdzie idzie i skąd, bo za dużo ludzi się kręciło
;-)Na całe szczęście ten akapit również już nieaktualny (tak jak w przypadku Doha), bo od maja Air Asia lata już z KLIA2, a nie LCCT.Fajna relacja - ciekawie się czyta.
:)tygrysm napisał:Postanowiłem, że trzeba się ochłodzić
;-) Zwróćcie uwagę na dziwną pojemność butelki coli.To dokładnie 10 uncji płynu (10 fl. oz.) - tylko skoro tak, to czemu zapisane w mililitrach.
:)
świetna podróż i relacja, jak zwykle
;)ale tej Twojej jeszcze nie czytałem a coś chyba tutaj źle linkuje:tygrysm napisał:Indie: indie-samolotami-i-pociagami-duzo-zdjec,215,5178
Mega relacja! Chyba najlepsza, jaką tutaj widziałem.Jak oceniasz - gdybyś miał lecieć 2. raz tą trasą, zmieniłbyś długość pobytu w poszczególnych miejscach? Coś byś całkowicie wyrzucił, a może coś dodał, czego nie planowałeś?
Arekkk, cieszę się, że Ci się podobało
:)Hmm... to po kolei (biorąc poprawkę na to, że jestem szybkim zwiedzaczem
;) ):- Hong Kong - absolutnie nie, ewentualnie bym dorzucił z ciekawości jeden dzień w Macau. Koleżanka, która tam była na wymianie mi powiedziała o jeszcze jednym miejscu na południu wyspy, więc ewentualnie +2 dni wliczając Macau.- Kuala Lumpur - jeden pełny dzień i jeden wieczór moim zdaniem na samo miasto wystarczy + ewentualnie 1 na Batu Caves- Singapur - nie zmieniłbym nic
:)- Kambodża - nie zmieniłbym nic jeśli chodzi o czas w miejscach w których byłem, ale chętnie bym dorzucił coś więcej do planu na kolejne dni
:)- Bangkok - z perspektywy czasu nie wiem czy w ogóle bym go nie wyrzucił z trasy i nie poleciał do Wietnamu lub Laosu. W zasadzie niczego ciekawego tam nie ma moim zdaniem. No, chyba, że ktoś szuka życia nocnego, to wtedy owszem
;-) Tajlandia jest chyba fajniejsza na wakacje w takich miejscach jak np. w Phuket lub Koh Samui.- Dubaj - warto zobaczyć, ale 2 dni to absolutny maks. Myślę, że nawet i jeden pełny dzień (nie piątek) by wystarczył
;-)
Fantastyczna relacja, czytałam z ogromną przyjemnością! Świetnie spędzona godzina, a zdjęcia bardzo profesjonalne - czekam na kolejne relacje
:) Jestem ciekawa, ile kosztowały wszystkie bilety lotnicze, ale to chyba nie ma sensu, skoro rezerwacje były zmieniane.
Jak zawsze ciekawa relacja i świetne zdjęcia. Tym bardziej, że wybieram się wkrótce w podobne rejony oraz także jestem miłośnikiem szybkiego zwiedzania
:D Myślisz, że jeśli chodzi o Angkor to wiele tam zobaczyłeś? Mam w planie przeznaczyć na zwiedzanie tylko 1 dzień, a na przykład w przewodniku Lonely Planet wyczytałem, żeby nawet nie myśleć o tym, żeby zwiedzać Angkor tylko w 1 dzień. Co oni tam wiedzą
;)
invasion, bardzo się cieszę
:)loty kosztowały następująco:WAW-DOH-HKG;BKK-DOH-DXB;DXB-DOH-WAW 2797 zł (ale nie ja płaciłem - mój poprzedni lot kosztował 1200 zł i dostałem zwrot różnicy)AirAsia Macau - KUL 124 PLN wliczając bagażAirAsia KUL - REP 260 PLN z bagażemCambodia Angkor Air REP-PNH 97,5 USD (można alternatywnie skorzystać z tanich autobusów)Tigerair PNH-SIN 95 USD z bagażemScoot SIN-BKK 295 PLN a bagażemkevin, dzięki!
:) Spokojnie 1 dzień Ci wystarczy
;-) a nawet 2/3 dnia na Angkor i reszta na samo Siem Reap. Zwłaszcza jeśli sobie ogarniesz drivera-przewodnika.
Rewelacyjny opis podróży. Piszesz go pod koniec każdego dnia czy po powrocie, a w trakcie dnia robisz notatki?Na niektórych zdjęciach widać dłuższe czasy, brałeś statyw czy korzystałeś z zastanych pomocy (murki)?
tygrysm nie zawiodłam się ale przyznaję, że ostatnia godzina w pracy umknęła mi na twojej relacji;p;p;p czekam na kolejne relacje;)osobiście kiedyś chciałabym wyjechać do Wietnamu i troszkę tam posiedzieć dłużej może jeszcze laos do tego;)
Obok pagody stoją dumni władcy dawnych Chin. Betonowi oczywiście.
Jednak nie tylko oni są i patrzą co się dzieje w ogrodach…
Idziemy dalej… podwójna pagoda nad brzegiem jeziora.
Ktoś umie przeczytać?
Cisza, spokój… w parku nie ma prawie nikogo co jest ogromnym plusem jeśli chodzi o możliwości robienia zdjęć. No… cisza to nie do końca, bo nad nami lata taki oto jegomość…
Skoro ogród jest chiński to nie mogło zabraknąć Konfucjusza
Idę dalej przez park...
Co wspólnego mają Chiny i Myszka Miki?
Tu się schowała!
Przeszedłem niby przez ogród japoński, ale połowa była w remoncie, zostały tylko nierobiące na mnie wrażenia drzewka bonsai. Zamiast zdjęć drzewek zrobiłem więc panoramę okolicy:
Link do większej rozdzielczości: https://www.dropbox.com/s/axe5h89gpgp83fc/Panorama2.JPG
Idę dalej do fragmentu parku, gdzie znajdują się rzeźby chińskich znaków zodiaku. Choć mojego znaku (smok) nie mogłem zlokalizować…
Pora wsiąść do MRT (lokalne metro) i zmienić trochę scenerię, choć nie tak znowu bardzo. Zapraszam do Ogrodu Botanicznego Singapuru.
A obok wejścia stoi takie coś… informacja o popełnieniu przestępstwa. Tu, w tej okolicy 20 marca 2013 roku o 7 rano ukradziono rower. Jeśli coś wiesz to dzwoń na policję. Do tej pory nie widziałem żadnego innego znaku tego typu – ciekawe czy to znaczy, że tak mało jest tu popełniania przestępstw. W Polsce takich potykaczy pewnie musieli by nastawiać po kilka na każdym rogu, gdyby chcieli tak walczyć z przestępczością.
Jeśli chodzi o przestępczość to na pewno władzom Singapuru w trzymaniu jej w ryzach pomagają kary. Za jedzenie i picie w metrze – 500 SGD. Za awaryjne otworzenie drzwi 10 000 SGD, za bieganie po torach 5 000 SGD. Na karcie wjazdowej do Singapuru było podkreślone, że za przemyt narkotyków jest kara śmierci. Ja tu o karach, a park czeka. Na początek część nazwana Healing Park, czyli miejsce gdzie trzymane są rośliny o udokumentowanym działaniu leczniczym dla ludzi. Jest też część dotycząca roślin trujących, ale była zamknięta.
Moim głównym celem w ogrodzie botanicznym jest jednak Ogród Orchidei, jednak jest on dokładnie na drugim końcu parku (ogromnego swoją drogą) niż stacja kolejki MRT.
Idę przez dolinę palm… ciekawe skąd taka nazwa ;-)
I w końcu jesteśmy na miejscu…
Wejście do tej części ogrodu botanicznego jest płatne – 5 SGD od osoby, ale moim zdaniem warto wejść do środka. Zwłaszcza jak lubicie fotografować kwiatki.
Część kwiatów została specjalnie skrzyżowana, by powstał nowy gatunek. Niektóre z nich mają swoje nazwy od ważnych osobistości, dla których utworzono dany gatunek.
A ja dalej testuję aparat i bawię się długim czasem naświetlania.
I dalej kwiatki..
W drodze powrotnej do hotelu utknąłem w centrum handlowym przy stacji metra Harbourfront. Dodam, że było duuuże. Jednak ceny elektroniki nie były dobre – podobne albo i wyższe od polskich. Obok centrum znajduje się park rozrywki oraz kolejka gondolowa, ale z tego co się zorientowałem jedzie ona nad portem i praktycznie donikąd, więc postanowiłem oszczędzić trochę dolarów na niej.
No i powrót do hotelu połączony z zakupami pamiątek w Chinatown. Całkiem nieźle jak na zdjęcie wykonane w nocy "z ręki":
-- 13 Sie 2014 13:46 --
Ladyage, super, cieszę się że Ci się podoba :)
olir1987, mam nadzieję, że się nie zawiedziesz ;-)
monus, fajnie że relacja już się do czegoś komuś przydała :)Dzień 13 - Singapur
Niestety szczęście pogodowe chyba się skończyło... w nocy burza budziła mnie co chwilę. Na szczęście rano choć było pochmurnie, nie padało. Plan na dziś to centrum Singapuru - na początek znajdująca się tuż przy stacji metra City Hall Katedra Św. Andrzeja.
i spacerek wzdłuż Singapore River do Merilion Park... nad rzeką górują wieżowce singapurskiego city.
Merilion, pół ryba pół lew jest uważany za największy symbol Singapuru. Jego nazwa wywodzi się od "Mer" czyli "morze" i "Lion" czego na pewno nie trzeba Wam tłumaczyć ;-)
No to teraz będzie trochę historii. Ciało ryby reprezentuje wioskę rybacką Temasek, która po jawajsku oznacza "miasto morza". Lew z kolei reprezentuje oryginalną nazwę miasta - Singapura - "miasto lwa". Legenda głosi, że założyciel Singapura mijając nabrzeże swoim statkiem zobaczył odpoczywającego na skale lwa. I tak już zostało.
Mając sporo czasu i trochę wolnych singapurskich dolarów wsiadam do łódki na rejs po Singapore River.
Rejs oczywiście z odtwarzanym z taśmy głosem przewodnika ;-) Wzdłuż nabrzeża rzeki znajdują pomniki pokazujące scenki z historii miasta - między innymi ten (turyści znaleźli się na zdjęciu przypadkowo ;-) ). Dzieciaki skaczące do wody celem ochłodzenia się.
Płyniemy dalej do jeszcze pustego Clarke Quay, gdzie łódź zawraca w kierunku Marina Bay. Ta nadrzeczna promenada to miejsce spotkań i rozrywki dla mieszkańców miasta. Nawet recepcjonista w moim hostelu powiedział, że jak chce iść balować, to właśnie tu ;-)
Wracając do Esplanade (nie mylić z Promenade), nasza "kaczka" wykonuje jeszcze pełne kółko po Marina Bay - jest więc okazja do zrobienia jeszcze kilku zdjęć.
Koniec rejsu ;-) Pora wrócić do miejskiego spaceru. Jednym z bardziej charakterystycznych budynków Singapuru jest mieniący się po ciemku jeż - w rzeczywistości są to sale Theatres on The Bay. W dzień robią trochę mniejsze wrażenie niż w nocy.
Idąc dalej mijamy pomnik ofiar japońskiej okupacji Singapuru w latach 1942-1945.
więcej do poczytania: http://en.wikipedia.org/wiki/Civilian_War_Memorial
Wracamy do metra - kierunek dzielnica arabska, a w niej Meczen Sułtana. Po drodze zahaczam o Parkview Square, ktory wg. tripadvisora był warty obejrzenia... ale nie wiem za bardzo o co im chodziło ;-)
Dzielnica arabska Singapuru tętni życiem - dookoła meczetu odbywa się targ z jedzeniem, jest też sporo sklepów. Zajrzałem do kilku fotograficznych, ale miałem wrażenie że z panów obsługujących byli lepsi handlarze niż osoby wiedzące do czego służą różne rzeczy ;-)
Następna w planie była dzielnica Little India, jednak aby dojechać tam metrem trzeba by było jechać mocno dookoła, dlatego też wybrałem spacerek ulicami Singapuru.
Jeśli jest się fanem elektroniki i wszelkiego rodzaju gadżetów nie można pominąć centrum handlowego Sim Lin, gdzie można ponoć znaleźć niezłe okazje.
W środku pełno sklepów z podzespołami do komputerów, telefonami komórkowymi (przede wszystkim kopiami Samsungów bez nazwy producenta) oraz sklepów fotograficznych. W jednym z nich udało mi się wynegocjować cenę za obiektyw o 200 zl niższa niż w Polsce, ale biorąc za i przeciw i to że nie miałem zaufania do sprzedającego zrezygnowałem.
Idąc do Little India wpadłem też do sklepów z drobną elektroniką, które słyną z najniższych cen na telefony komórkowe. Jednak po sprawdzeniu wyszło, że ceny są porównywalne do polskiego Allegro, więc zrezygnowałem.
Little India samo w sobie to nic ciekawego ;-) Serio...
Pora wracać do hostelu, żeby to zrobić przyda się zielony człowieczek ;-)
Co zrobić z tak mile rozpoczętym wieczorem? Nie można nie przyjechać do Singapuru i nie spróbować słynnego Singapore Chilli Crab. Ale gdzie można znaleźć tego stawonoga? Tubylcy nie mają najmniejszych wątpliwości - w Jumbo Seafood na Clarke Quay. Jednak dopiero po odstaniu swojego w kolejce.
Krab zamówiony - pani kelnerka jest trochę zdziwiona, ze jestem sam. Na ogół na kraba zbiera się kilka osób, bo jest to dość drogie danie. Zanim jednak się zje, na spotkanie z krabem najpierw należy się stosownie ubrać.