Koszt biletu zależy od długości pokonywanego odcinka. W przypadku trasy spod Wat Arun do okolic Khaosan Road jest to 15 Bahtów. Moją uwagę zwracają łodzie pływające po rzece - większość jest wąska i długa, w sam raz do szybkiego pokonywania rzecznych fal. Nie są też wolne... ciężko by im było być wolnymi z takimi silnikami...
Spaceruję dalej
:-) Tym razem okolice Khaosan Road, czyli ulicy hosteli. Jak sama nazwa wskazuje jest to mekka backpackerów. Jeśli szukacie taniego noclegu w Bangkoku, na pewno tu go znajdziecie. Ale najpierw jedzonko:
no... może jeszcze masaż stóp...
i w końcu sama ulica hosteli:
Tuktuki w Tajlandii są bardziej zbliżone do tych indyjskich niż do kambodżańskich.
Mam sporo czasu, więc zostawiam tuktuka w spokoju i dalej uparcie idę piechotą do Pomnika Demokracji, który wg. mojej mapy i obrazka na niej miał być złoty...
... hmmm - nie dość, że nie jest to jeszcze nie jest za bardzo spektakularny. Cały czas mijam coraz to inne stragany z jedzeniem.
Moim kolejnym celem jest Złota Góra (Golden Mountain), jednak jeszcze krótki przystanek przy Wat Ratchanaddaram znanej przede wszystkim ze swojego dachu, jednak świątynia była w częściowej renowacji.
Zmierzamy więc do Złotej Góry, czyli Wat Saket. Z dołu wygląda ona tak:
Świątynię tę rozpoczęto budować w XVIII wieku, jednak ówczesny fundament nie wytrzymał ciężaru olbrzymiej stupy, która miała być jej najważniejszym elementem. Zawalona konstrukcja budynku była nie ruszana aż do połowy następnego wieku. Obecny swój kształt świątynia zawdzięcza jednak budowniczym z XX wieku, którzy wzmocnili wzgórze betonowymi ścianami, żeby chronić je przed erozją. Chodźmy na górę!
A z góry jak na ogół - piękny widok na miasto. Niepokoją mnie tylko te chmury...
Choć zaczyna kropić idę dalej na piechotę - następny punkt wycieczki to Anantasamakhom Palace, czyli reprezentacyjny budynek pełniący dziś rolę muzeum. Ja chciałem go zobaczyć tylko z zewnątrz. W tę pogodę nie robi jednak zbyt dużego wrażenia...
Deszcz pada coraz intensywniej, a ja nie mam gdzie się schować. Łapię więc tuktuka i ustalam z kierowcą, że mnie najpierw zawiezie do Marmurowej Świątyni, a później do stacji BTS. Uzgodniona cena to 50 Bahtów za cały kurs... Jedziemy więc.
A w zasadzie stoimy w korku... Szybciej bym tam dotarł na piechotę, ale tak lało, że nie miałem już ochoty na spacerowanie. W końcu dojeżdżamy. Wat Benchamabophit, czyli Marmurowa Świątynia. Zgadnijcie skąd się wywodzi jej nazwa
:-)
Tak... jest z marmuru. Mam już dość na dziś - pora wracać do BTS-a, który zabierze mnie do hotelu. Niestety nie ma tak łatwo... kierowca tuktuka wykorzystuje okazje i zawozi mnie do sklepu z garniturami - bez mojej zgody. Oczywiście tłumaczy mi, że "just look, no buy" - w zamian za mój dowolny zakup dostałby kartę na darmowe tankowanie swojego tuktuka. Sklep był oblegany przez turystów... a raczej przez kierowców tuktuków, którzy ich tam przywieźli. Wycieczka z Anglii, która była w tym sklepie została tam przywieziona w ten sam sposób co ja. Siadam i zaczyna się typowa jak na takie miejsca rozmowa ze sklepikarzem. Zostają mi wręczone katalogi Armaniego z garniturami i koszulami. Nie miałem ochoty nic kupować, ale zapytałem o ceny wyjściowe. Garnitur kaszmirowy - 5000 Bahtów, Zestaw 3 koszul z katalogu Armaniego 3000 Bahtów. Oczywiście wszystko szyte na miarę, do negocjacji, mi się nie chciało tym razem bo byłem wkurzony na mojego kierowcę tuktuka. Czas realizacji zamówienia to nie więcej niż 24 godziny.
Widząc, że nic nie kupiłem kierowca chciał mnie zabrać do jeszcze jednego sklepu, jednak zacząłem go naciskać by mnie zawiózł na stację BTS. W końcu się zatrzymał i powiedział żebym szedł prosto do stacji. Zapomniał dodać, że 1500 metrów prosto. Ja się wkurzyłem na niego, a on na mnie.
No nic, wracam do hotelu. Chwila odpoczynku, a za oknem zapadł zmrok. Zrobiłem sobie jeszcze spacerek po ulicy Sukhumvit Soi 4, przy którym mieści się mój hotel. Jest to środek Nana - znanej na całym świecie dzielnicy burdelowej - panie do towarzystwa są tu wszędzie. Centrum wszystkiego musi być tu:
Bary gogo, agencje, salony masażu - co kto chce. Mnie najbardziej śmieszył widok podstarzałych panów z Europy, bądź Ameryki siedzących w barach z młodymi zagadującymi ich Tajkami. No ale w końcu wiele osób tylko po to tu przyjeżdża
;-)
Dzień 17 - Bangkok
Ostatni pełny dzień w Bangkoku, a okazuje się, że nie bardzo mam co ze sobą zrobić. Większość ważnych rzeczy zobaczyłem już dzień wcześniej... No ale komu w drogę temu czas. Tyle tutaj mówię o BTS-ach, więc warto by było zobaczyć jak to wygląda:
W Bangkoku są dwie linie systemu BTS, na które można się przesiadać w ramach jednego biletu. Jest też MRT, czyli dość klasyczne podziemne metro. Należy jednak pamiętać, że bilety BTS nie są kompatybilne z biletami MRT. Pierwszy przystanek na dziś to Lumpini Park:
Prawdę mówiąc nie wywarł na mnie szczególnego wrażenia
;-) Oprócz jazdy na rowerze, pływania łódką w kształcie łabędzia można tu nakarmić rybki...
...lub przypakować na świeżym powietrzu
;-)
Dla bardziej leniwych jest też opcja poleżenia wśród parkowej zwierzyny:
W parku znajduje się też muszla koncertowa oraz Pawilon Przyjaźni Chińsko-Tajskiej.
Czyli raczej zawód...
Jadę więc do Siam, handlowego centrum miasta. Znajduje się tu między innymi Siam Paragon i Siam Center, centra handlowe raczej z wyższej półki. Nie przypominam sobie, by w polskich centrach handlowych dało się kupić to:
albo to:
lub nawet to:
Swoją drogą - ile w Polsce kosztuje Porsche 911 Carrera S z automatyczną skrzynią biegów? Możliwe, że aż półtora miliona złotych? Cena jaką tu widziałem w salonie to 15 000 000 Bahtów, myślę że do sporej negocjacji...
Na koniec dnia jeszcze spacerek w poszukiwaniu pamiątek po Sukhumvit Road.
rafiłem do jednego ze sklepów specjalizujących się w garniturach. Wynegocjowałem dwa kaszmirowe garnitury szyte na miarę za w sumie około 1200 zł wraz z wysyłką do Polski. Pewnie dało się taniej, ale i tak nieźle
:-) Garnitury przyszły do Polski niebawem - uszycie ich i przysłanie do Polski zajęło troszkę ponad 1,5 tygodnia i muszę przyznać są bardzo dobrej jakości - klient jest zadowolony
;-)
billabong, dokładnie tak
:-) Wtedy jak byłem KLIA2 już miało być otwarte, niestety jak zawsze przy lotniskach była obsuwa
;-)Dzień 18 - BKK-DOH-DXB Qatar Airways
Pora zbierać się na poranny lot do Doha. Czeka mnie po nim krótki, tylko godzinny skok przez zatokę do Dubaju. Ale najpierw trzeba się jakoś dostać na lotnisko. Do Doha wylatuję rano, trochę po 9.00 więc muszę też wcześnie wyjść z hotelu dodatkowo biorąc pod uwagę, że kolejka lotniskowa rzadko jeździ. Mam jednak przeczucie, że pierwsza pojedzie o 6.00. Taksówka na stację Makkasan - jest to jedna z dwóch stacji początkowych ekspresu na lotnisko. Koszt biletu w jedną stronę to 90 bahtów i tak jak przeczuwałem, pierwsza kolejka wyjeżdża ze mną na pokładzie punktualnie o szóstej. Kolejna wg. rozkładu jedzie dopiero za 40 minut.
Pora na odprawę - dokonałem jej dzień wcześniej przez telefon komórkowy, teraz wystarczy tylko szybkie zdanie bagażu. Check-iny Qatar Airways znajdują się na wyspie stanowisk oznaczonej literką "Q". Stanowisk jest 8 i praktycznie żadnej kolejki. Nie wiem co tak zadziałało - może mój uśmiech numer 5, ale wraz z kartami pokładowymi dostaję kartę umożliwiającą przejście mi przez uprzywilejowaną kolejkę kontroli paszportowej.
Skoro tak, to idziemy do kolejki premium
;-)
Szybka i miła kontrola bezpieczeństwa i długa kontrola paszportowa. Okazało się, że podążając za strzałką trafiłem do hali kontroli paszportowej w której nie ma szybkiej kolejki... Co fajne, to fakt, że wszyscy tu się uśmiechają. Hasło reklamowe lotniska "airport of smiles" faktycznie ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Lotnisko po stronie airside wygląda tak:
FIDS - ja też się załapałem
;-)
Do odlotu mam jeszcze trochę czasu, więc pora na śniadanko w saloniku Louis' Tavern w pirsie C.
Salonik całkiem przyjemny, nie brakuje też przekąsek
;-)
Zbliża się czas wchodzenia na pokład, więc w drogę, nasz Boeing 777-300ER już czeka na mnie:
Piękna maszyna. Wchodzimy na pokład! W środku całkiem przyjemnie i co najważniejsze w układzie foteli 3-3-3, przez co dla każdego jest sporo miejsca:
Fotele całkiem zbliżone do tych znanych mi z Airbusów A320 tylko zagłówek nie ma sztywnych "rogów":
Ekran przede mną bardzo fajny, duży i z wysoką rozdzielczością.
Tak panie kapitanie, poproszę do Doha!
Ruszamy! Chwilkę po safety demo podchodzi do mnie szef pokładu z ipadem na którym ma listę pasażerów, by mnie przywitać po imieniu i nazwisku i podziękować za wybór po raz kolejny Qatar Airways. Pierwszy raz mi się to zdarzyło, poczułem się bardzo miło. Miałem wtedy w QR najniższy status - Burgundy, który to dostałem po mojej wycieczce do Indii. Nie daje mi on w sumie nic poza podwyższeniem o 10 kg limitu bagażu. Miłe, ale w moim wypadku nie do przejedzenia. Jeszcze szybka landrynka i nawilżona chusteczka:
Za nami kołuje A340 latającego dla Norwegiana. Też oberwali tak jak LOT przez opóźnienia w projekcie 787.
W drogę!
Chwilę po starcie zostaje mi wręczone menu śniadaniowe:
Zestaw obowiązkowy to: - sałatka ze świeżych owoców, - ciepły croisant, - jogurt, - masło, - dżem truskawkowy, - sok pomarańczowy.
Do wyboru są dwie opcje: - Doprawiony omlet warzywny z podpieczonymi talarkami, grzybami oraz pomidorkiem cherry lub - Duszony kurczak w trawie cytrynowej z sosem chilli.
Ja wybrałem opcję pierwszą i wyglądała tak:
Jedyne do czego mogę się przyczepić to trochę niedogotowane ziemniaki
;-) Poza tym śniadanie na piątkę.
Pora na drzemkę. Na ekranie ładne animacje mapy lotu, które do tej pory widziałem tylko w A380 Emirates.
Ciężko mi się napatrzeć na te ogromne silniki trzech siekierek
:-)
Na godzinę przed lądowaniem jeszcze szybka ciepła kanapeczka, a raczej zapiekanka - do wyboru warzywna lu z kurczakiem. Drobiowa jest pyszna
;-)
Również czekam na dalszą część. Dzięki za info o darmowy autobusie ze stacji metra, jak się okazało HIX Soho, w którum będę w listopadzie, również jest na liście i nie będę musiał tułać się z bagażami.Z niecierpliwością czekam na dalszą relację, szczególnie BKK, będę miał podobną ilość czasu.
tygrysm napisał:W Kuala Lumpur lądujemy na tymczasowym terminalu Low Cost Carrier Terminal (LCCT) z którego korzystają właśnie AirAsia i Tiger Airways. A sam terminal jest bardzo… lowcostowy
;-) Rządzi tu prowizorka i blacha falista.Do hali przylotów trzeba się przespacerować… długo przespacerować. Choć gdybym chciał to mógłbym skręcić do terminalu przylotów krajowych – nikt tego nie sprawdzał kto gdzie idzie i skąd, bo za dużo ludzi się kręciło
;-)Na całe szczęście ten akapit również już nieaktualny (tak jak w przypadku Doha), bo od maja Air Asia lata już z KLIA2, a nie LCCT.Fajna relacja - ciekawie się czyta.
:)tygrysm napisał:Postanowiłem, że trzeba się ochłodzić
;-) Zwróćcie uwagę na dziwną pojemność butelki coli.To dokładnie 10 uncji płynu (10 fl. oz.) - tylko skoro tak, to czemu zapisane w mililitrach.
:)
świetna podróż i relacja, jak zwykle
;)ale tej Twojej jeszcze nie czytałem a coś chyba tutaj źle linkuje:tygrysm napisał:Indie: indie-samolotami-i-pociagami-duzo-zdjec,215,5178
Mega relacja! Chyba najlepsza, jaką tutaj widziałem.Jak oceniasz - gdybyś miał lecieć 2. raz tą trasą, zmieniłbyś długość pobytu w poszczególnych miejscach? Coś byś całkowicie wyrzucił, a może coś dodał, czego nie planowałeś?
Arekkk, cieszę się, że Ci się podobało
:)Hmm... to po kolei (biorąc poprawkę na to, że jestem szybkim zwiedzaczem
;) ):- Hong Kong - absolutnie nie, ewentualnie bym dorzucił z ciekawości jeden dzień w Macau. Koleżanka, która tam była na wymianie mi powiedziała o jeszcze jednym miejscu na południu wyspy, więc ewentualnie +2 dni wliczając Macau.- Kuala Lumpur - jeden pełny dzień i jeden wieczór moim zdaniem na samo miasto wystarczy + ewentualnie 1 na Batu Caves- Singapur - nie zmieniłbym nic
:)- Kambodża - nie zmieniłbym nic jeśli chodzi o czas w miejscach w których byłem, ale chętnie bym dorzucił coś więcej do planu na kolejne dni
:)- Bangkok - z perspektywy czasu nie wiem czy w ogóle bym go nie wyrzucił z trasy i nie poleciał do Wietnamu lub Laosu. W zasadzie niczego ciekawego tam nie ma moim zdaniem. No, chyba, że ktoś szuka życia nocnego, to wtedy owszem
;-) Tajlandia jest chyba fajniejsza na wakacje w takich miejscach jak np. w Phuket lub Koh Samui.- Dubaj - warto zobaczyć, ale 2 dni to absolutny maks. Myślę, że nawet i jeden pełny dzień (nie piątek) by wystarczył
;-)
Fantastyczna relacja, czytałam z ogromną przyjemnością! Świetnie spędzona godzina, a zdjęcia bardzo profesjonalne - czekam na kolejne relacje
:) Jestem ciekawa, ile kosztowały wszystkie bilety lotnicze, ale to chyba nie ma sensu, skoro rezerwacje były zmieniane.
Jak zawsze ciekawa relacja i świetne zdjęcia. Tym bardziej, że wybieram się wkrótce w podobne rejony oraz także jestem miłośnikiem szybkiego zwiedzania
:D Myślisz, że jeśli chodzi o Angkor to wiele tam zobaczyłeś? Mam w planie przeznaczyć na zwiedzanie tylko 1 dzień, a na przykład w przewodniku Lonely Planet wyczytałem, żeby nawet nie myśleć o tym, żeby zwiedzać Angkor tylko w 1 dzień. Co oni tam wiedzą
;)
invasion, bardzo się cieszę
:)loty kosztowały następująco:WAW-DOH-HKG;BKK-DOH-DXB;DXB-DOH-WAW 2797 zł (ale nie ja płaciłem - mój poprzedni lot kosztował 1200 zł i dostałem zwrot różnicy)AirAsia Macau - KUL 124 PLN wliczając bagażAirAsia KUL - REP 260 PLN z bagażemCambodia Angkor Air REP-PNH 97,5 USD (można alternatywnie skorzystać z tanich autobusów)Tigerair PNH-SIN 95 USD z bagażemScoot SIN-BKK 295 PLN a bagażemkevin, dzięki!
:) Spokojnie 1 dzień Ci wystarczy
;-) a nawet 2/3 dnia na Angkor i reszta na samo Siem Reap. Zwłaszcza jeśli sobie ogarniesz drivera-przewodnika.
Rewelacyjny opis podróży. Piszesz go pod koniec każdego dnia czy po powrocie, a w trakcie dnia robisz notatki?Na niektórych zdjęciach widać dłuższe czasy, brałeś statyw czy korzystałeś z zastanych pomocy (murki)?
tygrysm nie zawiodłam się ale przyznaję, że ostatnia godzina w pracy umknęła mi na twojej relacji;p;p;p czekam na kolejne relacje;)osobiście kiedyś chciałabym wyjechać do Wietnamu i troszkę tam posiedzieć dłużej może jeszcze laos do tego;)
A tak wygląda łódź ekspresowa z której korzystam.
Koszt biletu zależy od długości pokonywanego odcinka. W przypadku trasy spod Wat Arun do okolic Khaosan Road jest to 15 Bahtów. Moją uwagę zwracają łodzie pływające po rzece - większość jest wąska i długa, w sam raz do szybkiego pokonywania rzecznych fal. Nie są też wolne... ciężko by im było być wolnymi z takimi silnikami...
Spaceruję dalej :-) Tym razem okolice Khaosan Road, czyli ulicy hosteli. Jak sama nazwa wskazuje jest to mekka backpackerów. Jeśli szukacie taniego noclegu w Bangkoku, na pewno tu go znajdziecie. Ale najpierw jedzonko:
no... może jeszcze masaż stóp...
i w końcu sama ulica hosteli:
Tuktuki w Tajlandii są bardziej zbliżone do tych indyjskich niż do kambodżańskich.
Mam sporo czasu, więc zostawiam tuktuka w spokoju i dalej uparcie idę piechotą do Pomnika Demokracji, który wg. mojej mapy i obrazka na niej miał być złoty...
... hmmm - nie dość, że nie jest to jeszcze nie jest za bardzo spektakularny. Cały czas mijam coraz to inne stragany z jedzeniem.
Moim kolejnym celem jest Złota Góra (Golden Mountain), jednak jeszcze krótki przystanek przy Wat Ratchanaddaram znanej przede wszystkim ze swojego dachu, jednak świątynia była w częściowej renowacji.
Zmierzamy więc do Złotej Góry, czyli Wat Saket. Z dołu wygląda ona tak:
Świątynię tę rozpoczęto budować w XVIII wieku, jednak ówczesny fundament nie wytrzymał ciężaru olbrzymiej stupy, która miała być jej najważniejszym elementem. Zawalona konstrukcja budynku była nie ruszana aż do połowy następnego wieku. Obecny swój kształt świątynia zawdzięcza jednak budowniczym z XX wieku, którzy wzmocnili wzgórze betonowymi ścianami, żeby chronić je przed erozją. Chodźmy na górę!
A z góry jak na ogół - piękny widok na miasto. Niepokoją mnie tylko te chmury...
Choć zaczyna kropić idę dalej na piechotę - następny punkt wycieczki to Anantasamakhom Palace, czyli reprezentacyjny budynek pełniący dziś rolę muzeum. Ja chciałem go zobaczyć tylko z zewnątrz. W tę pogodę nie robi jednak zbyt dużego wrażenia...
Deszcz pada coraz intensywniej, a ja nie mam gdzie się schować. Łapię więc tuktuka i ustalam z kierowcą, że mnie najpierw zawiezie do Marmurowej Świątyni, a później do stacji BTS. Uzgodniona cena to 50 Bahtów za cały kurs... Jedziemy więc.
A w zasadzie stoimy w korku... Szybciej bym tam dotarł na piechotę, ale tak lało, że nie miałem już ochoty na spacerowanie. W końcu dojeżdżamy. Wat Benchamabophit, czyli Marmurowa Świątynia. Zgadnijcie skąd się wywodzi jej nazwa :-)
Tak... jest z marmuru. Mam już dość na dziś - pora wracać do BTS-a, który zabierze mnie do hotelu. Niestety nie ma tak łatwo... kierowca tuktuka wykorzystuje okazje i zawozi mnie do sklepu z garniturami - bez mojej zgody. Oczywiście tłumaczy mi, że "just look, no buy" - w zamian za mój dowolny zakup dostałby kartę na darmowe tankowanie swojego tuktuka. Sklep był oblegany przez turystów... a raczej przez kierowców tuktuków, którzy ich tam przywieźli. Wycieczka z Anglii, która była w tym sklepie została tam przywieziona w ten sam sposób co ja. Siadam i zaczyna się typowa jak na takie miejsca rozmowa ze sklepikarzem. Zostają mi wręczone katalogi Armaniego z garniturami i koszulami. Nie miałem ochoty nic kupować, ale zapytałem o ceny wyjściowe. Garnitur kaszmirowy - 5000 Bahtów, Zestaw 3 koszul z katalogu Armaniego 3000 Bahtów. Oczywiście wszystko szyte na miarę, do negocjacji, mi się nie chciało tym razem bo byłem wkurzony na mojego kierowcę tuktuka. Czas realizacji zamówienia to nie więcej niż 24 godziny.
Widząc, że nic nie kupiłem kierowca chciał mnie zabrać do jeszcze jednego sklepu, jednak zacząłem go naciskać by mnie zawiózł na stację BTS. W końcu się zatrzymał i powiedział żebym szedł prosto do stacji. Zapomniał dodać, że 1500 metrów prosto. Ja się wkurzyłem na niego, a on na mnie.
No nic, wracam do hotelu. Chwila odpoczynku, a za oknem zapadł zmrok. Zrobiłem sobie jeszcze spacerek po ulicy Sukhumvit Soi 4, przy którym mieści się mój hotel. Jest to środek Nana - znanej na całym świecie dzielnicy burdelowej - panie do towarzystwa są tu wszędzie. Centrum wszystkiego musi być tu:
Bary gogo, agencje, salony masażu - co kto chce. Mnie najbardziej śmieszył widok podstarzałych panów z Europy, bądź Ameryki siedzących w barach z młodymi zagadującymi ich Tajkami. No ale w końcu wiele osób tylko po to tu przyjeżdża ;-)
Dzień 17 - Bangkok
Ostatni pełny dzień w Bangkoku, a okazuje się, że nie bardzo mam co ze sobą zrobić. Większość ważnych rzeczy zobaczyłem już dzień wcześniej... No ale komu w drogę temu czas. Tyle tutaj mówię o BTS-ach, więc warto by było zobaczyć jak to wygląda:
W Bangkoku są dwie linie systemu BTS, na które można się przesiadać w ramach jednego biletu. Jest też MRT, czyli dość klasyczne podziemne metro. Należy jednak pamiętać, że bilety BTS nie są kompatybilne z biletami MRT. Pierwszy przystanek na dziś to Lumpini Park:
Prawdę mówiąc nie wywarł na mnie szczególnego wrażenia ;-) Oprócz jazdy na rowerze, pływania łódką w kształcie łabędzia można tu nakarmić rybki...
...lub przypakować na świeżym powietrzu ;-)
Dla bardziej leniwych jest też opcja poleżenia wśród parkowej zwierzyny:
W parku znajduje się też muszla koncertowa oraz Pawilon Przyjaźni Chińsko-Tajskiej.
Czyli raczej zawód...
Jadę więc do Siam, handlowego centrum miasta. Znajduje się tu między innymi Siam Paragon i Siam Center, centra handlowe raczej z wyższej półki. Nie przypominam sobie, by w polskich centrach handlowych dało się kupić to:
albo to:
lub nawet to:
Swoją drogą - ile w Polsce kosztuje Porsche 911 Carrera S z automatyczną skrzynią biegów? Możliwe, że aż półtora miliona złotych? Cena jaką tu widziałem w salonie to 15 000 000 Bahtów, myślę że do sporej negocjacji...
Na koniec dnia jeszcze spacerek w poszukiwaniu pamiątek po Sukhumvit Road.
rafiłem do jednego ze sklepów specjalizujących się w garniturach. Wynegocjowałem dwa kaszmirowe garnitury szyte na miarę za w sumie około 1200 zł wraz z wysyłką do Polski. Pewnie dało się taniej, ale i tak nieźle :-) Garnitury przyszły do Polski niebawem - uszycie ich i przysłanie do Polski zajęło troszkę ponad 1,5 tygodnia i muszę przyznać są bardzo dobrej jakości - klient jest zadowolony ;-)
billabong, dokładnie tak :-) Wtedy jak byłem KLIA2 już miało być otwarte, niestety jak zawsze przy lotniskach była obsuwa ;-)Dzień 18 - BKK-DOH-DXB Qatar Airways
Pora zbierać się na poranny lot do Doha. Czeka mnie po nim krótki, tylko godzinny skok przez zatokę do Dubaju. Ale najpierw trzeba się jakoś dostać na lotnisko. Do Doha wylatuję rano, trochę po 9.00 więc muszę też wcześnie wyjść z hotelu dodatkowo biorąc pod uwagę, że kolejka lotniskowa rzadko jeździ. Mam jednak przeczucie, że pierwsza pojedzie o 6.00. Taksówka na stację Makkasan - jest to jedna z dwóch stacji początkowych ekspresu na lotnisko. Koszt biletu w jedną stronę to 90 bahtów i tak jak przeczuwałem, pierwsza kolejka wyjeżdża ze mną na pokładzie punktualnie o szóstej. Kolejna wg. rozkładu jedzie dopiero za 40 minut.
Pora na odprawę - dokonałem jej dzień wcześniej przez telefon komórkowy, teraz wystarczy tylko szybkie zdanie bagażu. Check-iny Qatar Airways znajdują się na wyspie stanowisk oznaczonej literką "Q". Stanowisk jest 8 i praktycznie żadnej kolejki. Nie wiem co tak zadziałało - może mój uśmiech numer 5, ale wraz z kartami pokładowymi dostaję kartę umożliwiającą przejście mi przez uprzywilejowaną kolejkę kontroli paszportowej.
Skoro tak, to idziemy do kolejki premium ;-)
Szybka i miła kontrola bezpieczeństwa i długa kontrola paszportowa. Okazało się, że podążając za strzałką trafiłem do hali kontroli paszportowej w której nie ma szybkiej kolejki... Co fajne, to fakt, że wszyscy tu się uśmiechają. Hasło reklamowe lotniska "airport of smiles" faktycznie ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Lotnisko po stronie airside wygląda tak:
FIDS - ja też się załapałem ;-)
Do odlotu mam jeszcze trochę czasu, więc pora na śniadanko w saloniku Louis' Tavern w pirsie C.
Salonik całkiem przyjemny, nie brakuje też przekąsek ;-)
Zbliża się czas wchodzenia na pokład, więc w drogę, nasz Boeing 777-300ER już czeka na mnie:
Piękna maszyna. Wchodzimy na pokład! W środku całkiem przyjemnie i co najważniejsze w układzie foteli 3-3-3, przez co dla każdego jest sporo miejsca:
Fotele całkiem zbliżone do tych znanych mi z Airbusów A320 tylko zagłówek nie ma sztywnych "rogów":
Ekran przede mną bardzo fajny, duży i z wysoką rozdzielczością.
Tak panie kapitanie, poproszę do Doha!
Ruszamy! Chwilkę po safety demo podchodzi do mnie szef pokładu z ipadem na którym ma listę pasażerów, by mnie przywitać po imieniu i nazwisku i podziękować za wybór po raz kolejny Qatar Airways. Pierwszy raz mi się to zdarzyło, poczułem się bardzo miło. Miałem wtedy w QR najniższy status - Burgundy, który to dostałem po mojej wycieczce do Indii. Nie daje mi on w sumie nic poza podwyższeniem o 10 kg limitu bagażu. Miłe, ale w moim wypadku nie do przejedzenia. Jeszcze szybka landrynka i nawilżona chusteczka:
Za nami kołuje A340 latającego dla Norwegiana. Też oberwali tak jak LOT przez opóźnienia w projekcie 787.
W drogę!
Chwilę po starcie zostaje mi wręczone menu śniadaniowe:
Zestaw obowiązkowy to:
- sałatka ze świeżych owoców,
- ciepły croisant,
- jogurt,
- masło,
- dżem truskawkowy,
- sok pomarańczowy.
Do wyboru są dwie opcje:
- Doprawiony omlet warzywny z podpieczonymi talarkami, grzybami oraz pomidorkiem cherry lub
- Duszony kurczak w trawie cytrynowej z sosem chilli.
Ja wybrałem opcję pierwszą i wyglądała tak:
Jedyne do czego mogę się przyczepić to trochę niedogotowane ziemniaki ;-) Poza tym śniadanie na piątkę.
Pora na drzemkę. Na ekranie ładne animacje mapy lotu, które do tej pory widziałem tylko w A380 Emirates.
Ciężko mi się napatrzeć na te ogromne silniki trzech siekierek :-)
Na godzinę przed lądowaniem jeszcze szybka ciepła kanapeczka, a raczej zapiekanka - do wyboru warzywna lu z kurczakiem. Drobiowa jest pyszna ;-)