Z powodu deszczu do samolotu zostaniemy zawiezieni autobusem… fascynujące jest co niektórzy pasażerowie potrafią zabrać na bagaż podręczny
:-)
Inni mają tak duże podręczne, że w Europie mogło by to nie przejść w tradycyjnych liniach. Wsiadamy!
Samolot ma tylko pół roku co widać. Fotele w stylu starych foteli Wizza
Moje przypisane miejsce to 7A… i jest zajęte przez jakąś chińską parkę na 7A i 7B, mówię więc grzecznie po angielsku że to moje miejsce, ale pokazują że nie rozumieją. Odpuszczam, polecę dziś przy przejściu. Pora przygotować się do lotu.
Parka obok mnie uparcie w czasie startu gra w jakąś grę na ipadzie, mimo że byli proszeni wielokrotnie o wyłączenie go na czas startu. Gdy po starcie zaczynają oglądać Dr. House’a po angielsku bez napisów wkurzyłem się – okazuje się, że świetnie mówią po angielsku, tylko nie wszystko do nich dociera. Jednak z kontynentalnych Chin jest dużo bliżej do Macau niż do Hong Kongu…
Sporo osób zamówiło robiąc rezerwację dodatkowe jedzenie
Jak oceniam ten niemal 4-godzinny lot? Bardzo dobrze. Uważam, że AirAsia całkowicie sobie zasłużyła na tytuł najlepszego lowcosta na Świecie. Miło, z uśmiechem, bez sytuacji czepiania się o każdy centymetr bagażu podręcznego i bez zawracania głowy pasażerom co chwilę.
Lądowanie dość twarde, Load Factor na tym locie to około 70%. W Kuala Lumpur lądujemy na tymczasowym terminalu Low Cost Carrier Terminal (LCCT) z którego korzystają właśnie AirAsia i Tiger Airways. A sam terminal jest bardzo… lowcostowy
;-) Rządzi tu prowizorka i blacha falista.
Do hali przylotów trzeba się przespacerować… długo przespacerować. Choć gdybym chciał to mógłbym skręcić do terminalu przylotów krajowych – nikt tego nie sprawdzał kto gdzie idzie i skąd, bo za dużo ludzi się kręciło
;-) Po drodze mijam takie oto widoki:
Jest też „wydział zamorski”, czyli A330 Air Asia X, dalekodystansowej odnogi AirAsia.
Kontrola paszportowa poszła bezproblemowo, chwilę później byłem już na zewnątrz i znowu mnie czekał spacerek do autobusu do stacji Kuala Lumpur Sentral, czyli węzła komunikacyjnego tego miasta. Korzystam z firmy SkyBus za pomocą rezerwacji zrobionej przez AirAsia.
Na Sentral nie dość, że jechaliśmy ponad 2 godziny (odległość plus korki) powiem szczerze, że trochę „zbaraniałem”. Wiedziałem jak dojechać metrem do mojego hotelu, ale ilość operatorów różnych kolejek i słabe oznaczenie stacji spowodowały że wziąłem taksówkę. I w sumie dobrze zrobiłem, za tę wygodę zapłaciłem 13 MYR.
Pół godzinki na przestudiowanie mapy połączeń w mieście i rozgryzienie dojazdu do centrum i jadę do celu dzisiejszego zwiedzania. Chyba najbardziej rozpoznawalnego miejsca w mieście.
The Petronas Twin Towers
Dzień wcześniej zarezerwowałem bilety na taras widokowy na dziś na 20.00. Był to bardzo opłacalny ruch, gdyż kosztują one tyle samo, a ma się pewność wejścia do wież. Gdy przybyłem na miejsce nie było już dostępnych żadnych biletów na dziś w normalnej sprzedaży. Czekając do 19.45 (godzina zbiórki) udałem się na oglądanie wystaw w wielkim centrum handlowym zlokalizowanym na dolnych piętrach Petronas Towers. Kuala Lumpur jest podobno cenionym miejscem zakupowym – mają tu chyba najwięcej centrów handlowych na kilometr kwadratowy na Świecie.
W końcu doczekałem się ósmej wieczorem. W momencie oddania do użytku (1998 rok) aż do 2004 roku były najwyższymi budynkami na Świecie. Wieżowce mają po 451,9 m i nadal są najwyższymi budynkami bliźniaczymi. Są chyba najbardziej charakterystycznym symbolem Kuala Lumpur. Wycieczka zaczyna się od wjazdu na charakterystyczny most łączący wieżę 1 i wieżę 2.
Most ma dwa poziomy, długość 58 metrów i nie jest sztywno połączony z żadną z wież, przez co czuć jego wibracje i słychać pracę podpór pod nim. Sam most waży niecałe 750 ton. Niestety ze względu na oświetlenie najłatwiej było fotografować… samego siebie.
Ale kilka ujęć wyszło…
Co ciekawe, żeby przyśpieszyć prace dwie wieże były budowane przez dwie firmy – jedną było konsorcjum z Japonii, a drugą koreański Samsung Group. Na moście mamy około 15 minut. Później jedziemy na poziom 86, najwyższy dostępny dla ludzi w wieżach Petronas. Nad nami tylko dwa piętra techniczne.
Jak stwierdził nasz przewodnik, to jedyny tak wysoki budynek, z którego można go zobaczyć przez okno.
Jeszcze dwa zdjęcia na pożegnanie z Petronas Towers i do hotelu.
Na dzisiejszy dzień miałem bardzo rozbudowane plany, jednak miasto rzuciło mi chyba wszystkie możliwe kłody pod nogi. Co się działo? Zapraszam do przeczytania kolejnego odcinka mojej relacji
:-)
Dzień rozpoczynam od opracowania planu – myślałem, że jak się sprężę to zdążę pojechać nawet do Batu Caves na obrzeżach miasta, jednak do tego wszystko musiało by iść jak z płatka podczas zwiedzania. Żeby zaoszczędzić czas zdecydowałem, że do pierwszej atrakcji tego dnia, czyli Świątyni Thean Hou pojadę taksówką. Pod moim hotelem na postoju taksówek nazwa ta jednak nic nie mówiła żadnemu z taksówkarzy, pokazałem więc zdjęcia i miejsce zaznaczone na mapie (z małym obrazkiem na mapie, żeby było charakterystyczniej). W końcu jeden stwierdził, że już wie które to miejsce i zawiezie mnie tam za 25 RM. Cena zawyżona mniej więcej dwukrotnie, ale niech mu będzie – i tak nie majątek na taką odległość. Jedziemy!
Na początku wszystko układało się dobrze, śledziłem naszą trasę na otwartej na tylnym fotelu mapie i wszystko się zgadzało, widziałem że jesteśmy już przy stacji kolejki podmiejskiej najbliższej świątyni, jednak widziałem też, że taksówkarz zaczął kręcić się w kółko. W końcu pokazał palcem na małą raczej karykaturę świątyni między dwoma centrami handlowymi i mówi „Temple! Temple ok?”. Nie, nie ok, chcę do innej świątyni i pokazuję mu na mapie. On patrzy, cmoka i wyszło, że na mapach to się nie zna, ale nie wie gdzie jest akurat ta świątynia. Pokazuję mu na mapie stację metra, którą minęliśmy żeby się zorientował gdzie jesteśmy. „Aaa! Metro! Metro ok?”. Przyznam szczerze, że wymiękłem i wyszedłem przy metrze. Czekało mnie przynajmniej pół godziny spaceru w pełnym słońcu – no trudno.
I tu zaczęły się kolejne schody – idąc według mapy widziałem Świątynię, jednak cały czas byłem sporo poniżej jej poziomu, podszedłem jedną drogą pod górkę, która wg mapy mogła prowadzić do świątyni – nie, to nie ta. Zapytany miejscowy nie wie nic poza „temple no possible”. Inna, równoległa droga – to samo. Po drodze spotykam równie wkurzoną rodzinę z Austrii która szła tą samą drogą co ja (co oznacza tylko tyle, że źle planu nie czytałem). Krótka rozmowa – powiedzieli, że wcześniej przylecieli z Hong Kongu (hihi) i Kuala Lumpur wydaje im się bardzo słabe do zwiedzania – mam te same odczucia.
Obeszliśmy całą górkę dookoła wychodząc poza mapę (ulotkowa mapa turystyczna) i w końcu dotarliśmy do celu. To chyba 4 droga pod górkę tego ranka pod którą podchodziłem przez tego taksówkarza. W końcu ukazał mi się taki widok:
Świątynia buddyjska utrzymana jest w innym stylu niż te znane mi do tej pory – nie króluje już w niej czerwień i pomarańcz, jest więcej koloru białego, pojawia się też zieleń.
Pora jechać dalej – kierunek dworzec KL Sentral. Podchodzę po kolei do każdej taksówki jaka tam stoi mając w głowie, że przyjechałem przez pół miasta za 25 RM. Kurs do Sentral nawet po zawyżonej cenie nie powinien kosztować więcej niż 10 RM-15 RM. Taksówkarz mówi 20, ja odparłem że 15 albo jedziemy na taksometr – ten tylko na mnie spojrzał, zaczął się śmiać i zamknął szybę. Następny rzucił 40 RM, to tym razem ja go wyśmiałem, że to przecież blisko. Stwierdził, że wie ale co z tego. No to się wkurzyłem i stwierdziłem że idę do kolejki Monorail, która wydawała mi się najbliższa świątyni. Droga nie była krótka i prowadziła wzdłuż dość ruchliwej ulicy. Kuala Lumpur niestety nie jest miastem dla pieszych – brak jest przejść, a chodniki potrafią skończyć się ni z tego ni z owego. Na razie naprawdę ciężko mi się zwiedza to miasto.
W końcu widzę stację kolejki. W KL jest kilku operatorów systemu transportu – mamy podmiejską kolejkę Komuter (grantaowe linie), system metra LRT i zieloną linię kolejki Monorail. Wszystko teoretycznie jest w jednym systemie biletowym, jednak jest kilka rzeczy na które należy uważać – np. przesiadki na stacji Sentral. Automat biletowy sprzeda Wam z przyjemnością żeton z zakodowanym biletem na całą trasę po pełnej cenie, jednak żeton ten zostanie Wam zabrany na bramce na Sentral gdy będziecie próbowali przejść z kolejki Monorail do głównego dworca (odległość około 500 metrów). Dlatego należy kupować na takie przesiadki dwa oddzielne żetony, co paradoksalnie może wyjść przy ich systemie biletowym tańszym rozwiązaniem.
A oto Monorail:
Spacerek do KL Sentral i tam muszę kupić kolejny bilet – trzeba się ustawić w kolejce do automatu. Automaty z zielonym napisem działają w pełni, z żółtym nie przyjmują banknotów lub nie wydają reszty, a z czerwonym są nieczynne.
Gdy osoba przede mną podeszła do automatu serce mi stanęło w gardle, bo nagle napis z zielonego zmienił się na żółty, informując że maszyna nie przyjmuje banknotów. Już widziałem konieczność ustawienia się w innej kolejce, ale na szczęście chwilę później wszystko wróciło do normy.
Gorzej mieli Rosjanie z kolejki obok, którym ich biletomat wyłączył się im przed nosem. Mina tych osób była bardzo zbliżona do tej jaką miałem przed chwilą.
Jedziemy jedną stację metra i spacerkiem udajemy się na Plac Niepodległości
Przy placu znajduje się charakterystyczny budynek Sułtana Abdula Samada służący jako siedziba Sądu Najwyższego w Kuala Lumpur.
Nieopodal, przed Miejską Galerią znajduje się oto takie miejsce do robienia zdjęć – ja osobiście nie mam przekonania
:-)
Pora iść na przechadzkę do parku Taman Tasik, Na jego skraju mijam narodowy meczet Malezji.
Pomyślelibyście, że jedno z tych drzew to nie drzewo?
;-)
Dookoła parku zgromadzone są różne atrakcje turystyczne – Park Orchidei, Park Hibiskusa, Park Ptaków, Muzeum Policji, planetarium – to tylko część z nich. Jednak po drodze należy uważać na małpy
:-)
Ja z tych atrakcji wybrałem park ptaków. Wejście kosztuje 48 RM. Park według swoich własnych plakatów posiada największą na Świecie ptaszarnię i mogło by się to zgadzać, bo jest ogromna. Poniżej kilka zdjęć z parku.
Ostatni punkt dzisiejszego programu do wizyta na Chinatown i najbardziej znanej ulicy handlowej w tej części miasta – Petaling Street.
Znajdziecie tu prawie wszystko, ale najwięcej jest tekstyliów (koszulki, torebki, walizki)…
…i zegarków
Jedzenia za to było nie wiele – zdanie „najlepsze kasztany są na Petalling Street” jakoś mi nie brzmi.
No i na koniec ciekawostka. Malezyjski prawie iPhone prosto z Chin za 650 RM – taniej się nie znajdzie
;-)
Również czekam na dalszą część. Dzięki za info o darmowy autobusie ze stacji metra, jak się okazało HIX Soho, w którum będę w listopadzie, również jest na liście i nie będę musiał tułać się z bagażami.Z niecierpliwością czekam na dalszą relację, szczególnie BKK, będę miał podobną ilość czasu.
tygrysm napisał:W Kuala Lumpur lądujemy na tymczasowym terminalu Low Cost Carrier Terminal (LCCT) z którego korzystają właśnie AirAsia i Tiger Airways. A sam terminal jest bardzo… lowcostowy
;-) Rządzi tu prowizorka i blacha falista.Do hali przylotów trzeba się przespacerować… długo przespacerować. Choć gdybym chciał to mógłbym skręcić do terminalu przylotów krajowych – nikt tego nie sprawdzał kto gdzie idzie i skąd, bo za dużo ludzi się kręciło
;-)Na całe szczęście ten akapit również już nieaktualny (tak jak w przypadku Doha), bo od maja Air Asia lata już z KLIA2, a nie LCCT.Fajna relacja - ciekawie się czyta.
:)tygrysm napisał:Postanowiłem, że trzeba się ochłodzić
;-) Zwróćcie uwagę na dziwną pojemność butelki coli.To dokładnie 10 uncji płynu (10 fl. oz.) - tylko skoro tak, to czemu zapisane w mililitrach.
:)
świetna podróż i relacja, jak zwykle
;)ale tej Twojej jeszcze nie czytałem a coś chyba tutaj źle linkuje:tygrysm napisał:Indie: indie-samolotami-i-pociagami-duzo-zdjec,215,5178
Mega relacja! Chyba najlepsza, jaką tutaj widziałem.Jak oceniasz - gdybyś miał lecieć 2. raz tą trasą, zmieniłbyś długość pobytu w poszczególnych miejscach? Coś byś całkowicie wyrzucił, a może coś dodał, czego nie planowałeś?
Arekkk, cieszę się, że Ci się podobało
:)Hmm... to po kolei (biorąc poprawkę na to, że jestem szybkim zwiedzaczem
;) ):- Hong Kong - absolutnie nie, ewentualnie bym dorzucił z ciekawości jeden dzień w Macau. Koleżanka, która tam była na wymianie mi powiedziała o jeszcze jednym miejscu na południu wyspy, więc ewentualnie +2 dni wliczając Macau.- Kuala Lumpur - jeden pełny dzień i jeden wieczór moim zdaniem na samo miasto wystarczy + ewentualnie 1 na Batu Caves- Singapur - nie zmieniłbym nic
:)- Kambodża - nie zmieniłbym nic jeśli chodzi o czas w miejscach w których byłem, ale chętnie bym dorzucił coś więcej do planu na kolejne dni
:)- Bangkok - z perspektywy czasu nie wiem czy w ogóle bym go nie wyrzucił z trasy i nie poleciał do Wietnamu lub Laosu. W zasadzie niczego ciekawego tam nie ma moim zdaniem. No, chyba, że ktoś szuka życia nocnego, to wtedy owszem
;-) Tajlandia jest chyba fajniejsza na wakacje w takich miejscach jak np. w Phuket lub Koh Samui.- Dubaj - warto zobaczyć, ale 2 dni to absolutny maks. Myślę, że nawet i jeden pełny dzień (nie piątek) by wystarczył
;-)
Fantastyczna relacja, czytałam z ogromną przyjemnością! Świetnie spędzona godzina, a zdjęcia bardzo profesjonalne - czekam na kolejne relacje
:) Jestem ciekawa, ile kosztowały wszystkie bilety lotnicze, ale to chyba nie ma sensu, skoro rezerwacje były zmieniane.
Jak zawsze ciekawa relacja i świetne zdjęcia. Tym bardziej, że wybieram się wkrótce w podobne rejony oraz także jestem miłośnikiem szybkiego zwiedzania
:D Myślisz, że jeśli chodzi o Angkor to wiele tam zobaczyłeś? Mam w planie przeznaczyć na zwiedzanie tylko 1 dzień, a na przykład w przewodniku Lonely Planet wyczytałem, żeby nawet nie myśleć o tym, żeby zwiedzać Angkor tylko w 1 dzień. Co oni tam wiedzą
;)
invasion, bardzo się cieszę
:)loty kosztowały następująco:WAW-DOH-HKG;BKK-DOH-DXB;DXB-DOH-WAW 2797 zł (ale nie ja płaciłem - mój poprzedni lot kosztował 1200 zł i dostałem zwrot różnicy)AirAsia Macau - KUL 124 PLN wliczając bagażAirAsia KUL - REP 260 PLN z bagażemCambodia Angkor Air REP-PNH 97,5 USD (można alternatywnie skorzystać z tanich autobusów)Tigerair PNH-SIN 95 USD z bagażemScoot SIN-BKK 295 PLN a bagażemkevin, dzięki!
:) Spokojnie 1 dzień Ci wystarczy
;-) a nawet 2/3 dnia na Angkor i reszta na samo Siem Reap. Zwłaszcza jeśli sobie ogarniesz drivera-przewodnika.
Rewelacyjny opis podróży. Piszesz go pod koniec każdego dnia czy po powrocie, a w trakcie dnia robisz notatki?Na niektórych zdjęciach widać dłuższe czasy, brałeś statyw czy korzystałeś z zastanych pomocy (murki)?
tygrysm nie zawiodłam się ale przyznaję, że ostatnia godzina w pracy umknęła mi na twojej relacji;p;p;p czekam na kolejne relacje;)osobiście kiedyś chciałabym wyjechać do Wietnamu i troszkę tam posiedzieć dłużej może jeszcze laos do tego;)
Z powodu deszczu do samolotu zostaniemy zawiezieni autobusem… fascynujące jest co niektórzy pasażerowie potrafią zabrać na bagaż podręczny :-)
Inni mają tak duże podręczne, że w Europie mogło by to nie przejść w tradycyjnych liniach. Wsiadamy!
Samolot ma tylko pół roku co widać. Fotele w stylu starych foteli Wizza
Moje przypisane miejsce to 7A… i jest zajęte przez jakąś chińską parkę na 7A i 7B, mówię więc grzecznie po angielsku że to moje miejsce, ale pokazują że nie rozumieją. Odpuszczam, polecę dziś przy przejściu.
Pora przygotować się do lotu.
Parka obok mnie uparcie w czasie startu gra w jakąś grę na ipadzie, mimo że byli proszeni wielokrotnie o wyłączenie go na czas startu. Gdy po starcie zaczynają oglądać Dr. House’a po angielsku bez napisów wkurzyłem się – okazuje się, że świetnie mówią po angielsku, tylko nie wszystko do nich dociera. Jednak z kontynentalnych Chin jest dużo bliżej do Macau niż do Hong Kongu…
Sporo osób zamówiło robiąc rezerwację dodatkowe jedzenie
Jak oceniam ten niemal 4-godzinny lot? Bardzo dobrze. Uważam, że AirAsia całkowicie sobie zasłużyła na tytuł najlepszego lowcosta na Świecie. Miło, z uśmiechem, bez sytuacji czepiania się o każdy centymetr bagażu podręcznego i bez zawracania głowy pasażerom co chwilę.
Lądowanie dość twarde, Load Factor na tym locie to około 70%.
W Kuala Lumpur lądujemy na tymczasowym terminalu Low Cost Carrier Terminal (LCCT) z którego korzystają właśnie AirAsia i Tiger Airways. A sam terminal jest bardzo… lowcostowy ;-) Rządzi tu prowizorka i blacha falista.
Do hali przylotów trzeba się przespacerować… długo przespacerować. Choć gdybym chciał to mógłbym skręcić do terminalu przylotów krajowych – nikt tego nie sprawdzał kto gdzie idzie i skąd, bo za dużo ludzi się kręciło ;-) Po drodze mijam takie oto widoki:
Jest też „wydział zamorski”, czyli A330 Air Asia X, dalekodystansowej odnogi AirAsia.
Kontrola paszportowa poszła bezproblemowo, chwilę później byłem już na zewnątrz i znowu mnie czekał spacerek do autobusu do stacji Kuala Lumpur Sentral, czyli węzła komunikacyjnego tego miasta. Korzystam z firmy SkyBus za pomocą rezerwacji zrobionej przez AirAsia.
Na Sentral nie dość, że jechaliśmy ponad 2 godziny (odległość plus korki) powiem szczerze, że trochę „zbaraniałem”. Wiedziałem jak dojechać metrem do mojego hotelu, ale ilość operatorów różnych kolejek i słabe oznaczenie stacji spowodowały że wziąłem taksówkę. I w sumie dobrze zrobiłem, za tę wygodę zapłaciłem 13 MYR.
Pół godzinki na przestudiowanie mapy połączeń w mieście i rozgryzienie dojazdu do centrum i jadę do celu dzisiejszego zwiedzania. Chyba najbardziej rozpoznawalnego miejsca w mieście.
The Petronas Twin Towers
Dzień wcześniej zarezerwowałem bilety na taras widokowy na dziś na 20.00. Był to bardzo opłacalny ruch, gdyż kosztują one tyle samo, a ma się pewność wejścia do wież. Gdy przybyłem na miejsce nie było już dostępnych żadnych biletów na dziś w normalnej sprzedaży. Czekając do 19.45 (godzina zbiórki) udałem się na oglądanie wystaw w wielkim centrum handlowym zlokalizowanym na dolnych piętrach Petronas Towers. Kuala Lumpur jest podobno cenionym miejscem zakupowym – mają tu chyba najwięcej centrów handlowych na kilometr kwadratowy na Świecie.
W końcu doczekałem się ósmej wieczorem. W momencie oddania do użytku (1998 rok) aż do 2004 roku były najwyższymi budynkami na Świecie. Wieżowce mają po 451,9 m i nadal są najwyższymi budynkami bliźniaczymi. Są chyba najbardziej charakterystycznym symbolem Kuala Lumpur. Wycieczka zaczyna się od wjazdu na charakterystyczny most łączący wieżę 1 i wieżę 2.
Most ma dwa poziomy, długość 58 metrów i nie jest sztywno połączony z żadną z wież, przez co czuć jego wibracje i słychać pracę podpór pod nim. Sam most waży niecałe 750 ton. Niestety ze względu na oświetlenie najłatwiej było fotografować… samego siebie.
Ale kilka ujęć wyszło…
Co ciekawe, żeby przyśpieszyć prace dwie wieże były budowane przez dwie firmy – jedną było konsorcjum z Japonii, a drugą koreański Samsung Group.
Na moście mamy około 15 minut. Później jedziemy na poziom 86, najwyższy dostępny dla ludzi w wieżach Petronas. Nad nami tylko dwa piętra techniczne.
Jak stwierdził nasz przewodnik, to jedyny tak wysoki budynek, z którego można go zobaczyć przez okno.
Jeszcze dwa zdjęcia na pożegnanie z Petronas Towers i do hotelu.
W pełnej rozdzielczości: https://www.dropbox.com/s/4xvtyyu3hvoog2e/IMGP5517.JPG
W pełnej rozdzielczości: https://www.dropbox.com/s/q4lbpw8owmojn2a/IMGP5519.JPGDzień 7 Kuala Lumpur
Na dzisiejszy dzień miałem bardzo rozbudowane plany, jednak miasto rzuciło mi chyba wszystkie możliwe kłody pod nogi. Co się działo? Zapraszam do przeczytania kolejnego odcinka mojej relacji :-)
Dzień rozpoczynam od opracowania planu – myślałem, że jak się sprężę to zdążę pojechać nawet do Batu Caves na obrzeżach miasta, jednak do tego wszystko musiało by iść jak z płatka podczas zwiedzania. Żeby zaoszczędzić czas zdecydowałem, że do pierwszej atrakcji tego dnia, czyli Świątyni Thean Hou pojadę taksówką. Pod moim hotelem na postoju taksówek nazwa ta jednak nic nie mówiła żadnemu z taksówkarzy, pokazałem więc zdjęcia i miejsce zaznaczone na mapie (z małym obrazkiem na mapie, żeby było charakterystyczniej). W końcu jeden stwierdził, że już wie które to miejsce i zawiezie mnie tam za 25 RM. Cena zawyżona mniej więcej dwukrotnie, ale niech mu będzie – i tak nie majątek na taką odległość. Jedziemy!
Na początku wszystko układało się dobrze, śledziłem naszą trasę na otwartej na tylnym fotelu mapie i wszystko się zgadzało, widziałem że jesteśmy już przy stacji kolejki podmiejskiej najbliższej świątyni, jednak widziałem też, że taksówkarz zaczął kręcić się w kółko. W końcu pokazał palcem na małą raczej karykaturę świątyni między dwoma centrami handlowymi i mówi „Temple! Temple ok?”. Nie, nie ok, chcę do innej świątyni i pokazuję mu na mapie. On patrzy, cmoka i wyszło, że na mapach to się nie zna, ale nie wie gdzie jest akurat ta świątynia. Pokazuję mu na mapie stację metra, którą minęliśmy żeby się zorientował gdzie jesteśmy. „Aaa! Metro! Metro ok?”. Przyznam szczerze, że wymiękłem i wyszedłem przy metrze. Czekało mnie przynajmniej pół godziny spaceru w pełnym słońcu – no trudno.
I tu zaczęły się kolejne schody – idąc według mapy widziałem Świątynię, jednak cały czas byłem sporo poniżej jej poziomu, podszedłem jedną drogą pod górkę, która wg mapy mogła prowadzić do świątyni – nie, to nie ta. Zapytany miejscowy nie wie nic poza „temple no possible”. Inna, równoległa droga – to samo. Po drodze spotykam równie wkurzoną rodzinę z Austrii która szła tą samą drogą co ja (co oznacza tylko tyle, że źle planu nie czytałem). Krótka rozmowa – powiedzieli, że wcześniej przylecieli z Hong Kongu (hihi) i Kuala Lumpur wydaje im się bardzo słabe do zwiedzania – mam te same odczucia.
Obeszliśmy całą górkę dookoła wychodząc poza mapę (ulotkowa mapa turystyczna) i w końcu dotarliśmy do celu. To chyba 4 droga pod górkę tego ranka pod którą podchodziłem przez tego taksówkarza. W końcu ukazał mi się taki widok:
Świątynia buddyjska utrzymana jest w innym stylu niż te znane mi do tej pory – nie króluje już w niej czerwień i pomarańcz, jest więcej koloru białego, pojawia się też zieleń.
Pora jechać dalej – kierunek dworzec KL Sentral. Podchodzę po kolei do każdej taksówki jaka tam stoi mając w głowie, że przyjechałem przez pół miasta za 25 RM. Kurs do Sentral nawet po zawyżonej cenie nie powinien kosztować więcej niż 10 RM-15 RM. Taksówkarz mówi 20, ja odparłem że 15 albo jedziemy na taksometr – ten tylko na mnie spojrzał, zaczął się śmiać i zamknął szybę. Następny rzucił 40 RM, to tym razem ja go wyśmiałem, że to przecież blisko. Stwierdził, że wie ale co z tego. No to się wkurzyłem i stwierdziłem że idę do kolejki Monorail, która wydawała mi się najbliższa świątyni. Droga nie była krótka i prowadziła wzdłuż dość ruchliwej ulicy. Kuala Lumpur niestety nie jest miastem dla pieszych – brak jest przejść, a chodniki potrafią skończyć się ni z tego ni z owego. Na razie naprawdę ciężko mi się zwiedza to miasto.
W końcu widzę stację kolejki. W KL jest kilku operatorów systemu transportu – mamy podmiejską kolejkę Komuter (grantaowe linie), system metra LRT i zieloną linię kolejki Monorail. Wszystko teoretycznie jest w jednym systemie biletowym, jednak jest kilka rzeczy na które należy uważać – np. przesiadki na stacji Sentral. Automat biletowy sprzeda Wam z przyjemnością żeton z zakodowanym biletem na całą trasę po pełnej cenie, jednak żeton ten zostanie Wam zabrany na bramce na Sentral gdy będziecie próbowali przejść z kolejki Monorail do głównego dworca (odległość około 500 metrów). Dlatego należy kupować na takie przesiadki dwa oddzielne żetony, co paradoksalnie może wyjść przy ich systemie biletowym tańszym rozwiązaniem.
A oto Monorail:
Spacerek do KL Sentral i tam muszę kupić kolejny bilet – trzeba się ustawić w kolejce do automatu. Automaty z zielonym napisem działają w pełni, z żółtym nie przyjmują banknotów lub nie wydają reszty, a z czerwonym są nieczynne.
Gdy osoba przede mną podeszła do automatu serce mi stanęło w gardle, bo nagle napis z zielonego zmienił się na żółty, informując że maszyna nie przyjmuje banknotów. Już widziałem konieczność ustawienia się w innej kolejce, ale na szczęście chwilę później wszystko wróciło do normy.
Gorzej mieli Rosjanie z kolejki obok, którym ich biletomat wyłączył się im przed nosem. Mina tych osób była bardzo zbliżona do tej jaką miałem przed chwilą.
Jedziemy jedną stację metra i spacerkiem udajemy się na Plac Niepodległości
Przy placu znajduje się charakterystyczny budynek Sułtana Abdula Samada służący jako siedziba Sądu Najwyższego w Kuala Lumpur.
Nieopodal, przed Miejską Galerią znajduje się oto takie miejsce do robienia zdjęć – ja osobiście nie mam przekonania :-)
Pora iść na przechadzkę do parku Taman Tasik, Na jego skraju mijam narodowy meczet Malezji.
Pomyślelibyście, że jedno z tych drzew to nie drzewo? ;-)
Dookoła parku zgromadzone są różne atrakcje turystyczne – Park Orchidei, Park Hibiskusa, Park Ptaków, Muzeum Policji, planetarium – to tylko część z nich. Jednak po drodze należy uważać na małpy :-)
Ja z tych atrakcji wybrałem park ptaków. Wejście kosztuje 48 RM. Park według swoich własnych plakatów posiada największą na Świecie ptaszarnię i mogło by się to zgadzać, bo jest ogromna. Poniżej kilka zdjęć z parku.
Ostatni punkt dzisiejszego programu do wizyta na Chinatown i najbardziej znanej ulicy handlowej w tej części miasta – Petaling Street.
Znajdziecie tu prawie wszystko, ale najwięcej jest tekstyliów (koszulki, torebki, walizki)…
…i zegarków
Jedzenia za to było nie wiele – zdanie „najlepsze kasztany są na Petalling Street” jakoś mi nie brzmi.
No i na koniec ciekawostka. Malezyjski prawie iPhone prosto z Chin za 650 RM – taniej się nie znajdzie ;-)