Idziemy dalej mijając fragmenty miasta Angkor Thom, będącego ostatnią stolicą państwa Khmerów i charakterystyczne wystające z ziemi wieże.
Mi osobiście najbardziej podobała się świątynia, którą zawsze brałem (mylnie) za Angkor Wat. Jest to sukcesywnie niszczona przez wyrastające z niej drzewa świątynia Ta Prohm nazywana przez wszystkich Tomb Raiderem, z której to gry dużo osób ją kojarzy
:-) Kto grał w Uncharted też będzie wiedział o co chodzi.
Świątynia ma także swoich tajnych lokatorów
;-) Próbują się ukryć, ale tym razem się nie udało.
Z moim driverem jadę do kolejnej świątyni
W Angkor przygotujcie się na to, że otoczą Was dzieciaki próbujące Wam sprzedać różne rzeczy. „Do you need a book?” „Cold drink here” itp. W sumie wolę tak niż żebraków, ale zauważyłem, że tym młodsze dziecko tym bardziej napstliwe. Niedobra tendencja.
Ja tymczasem wracam do hotelu odespać krótką noc. Jeśli chodzi o Angkor to bardzo polecam poranne zwiedzanie, dopiero około 10.00 zaczęły się pojawiać hałaśliwe i liczne jeśli chodzi o ilość uczestników wycieczki skutecznie utrudniające fotografowanie. Popołudniu budzi mnie hałas skuterów, krzyki i nawoływania. Wyglądam więc za okno i widzę coś takiego. Chyba to nie protest, bo ludzie wydają się być bardziej szczęśliwi niż agresywni. Ciekawe o co chodzi.
Tymczasem ja czekam jeszcze pół godziny i biorę tuktuka by zobaczyć zachód Słońca nad Angkor Wat. Tak, tak. Ja wybieram Angkor Wat mimo, że jest to mało popularna opcja – na ogół zachód słońca podziwia się nad Bajon, ale ja chciałem zrobić zdjęcia Angkor w złotym świetle, które powinno się pojawić gdy Słońce zachodzi dokładnie naprzeciwko świątyni. W drogę! W okolicy świątyni doganiamy konwój, który widziałem z okna. Okazało się, że to jakiś zlot Kambodżańskiej Partii Ludowej.
Wiedząc, że mam jeszcze trochę czasu do zachodu Słońca, wybrałem się w tłum. Atmosfera jak na rockowym koncercie – wszyscy skandują, śpiewają i się cieszą.
Pora wrócić nad bajorko przed świątynią – niestety Słońce zachodziło za chmurami, wiedząc że dzień wcześniej niebo było całe w chmurach nie wybierałem się na zachód Słońca już wtedy, mimo że można to zrobić bez biletu (nikt nie sprawdza). Kupując bilet na jeden dzień po godzinie 16.00 dostaje się z resztą bilet na dzień kolejny. Wracając do robienia zdjęć świątyni - zdjęcie, które uzyskałem wygląda znacznie lepiej niż to co widziałem przed oczami, ale to ciągle nie to co miało być. Słońce nie chciało oświetlić Angkor Wat swoimi złotymi promieniami. Trudno.
Na wieczór wybrałem się oczywiście na kolację
:-) Krokodyla musiałem chwilę poszukać, ale udało się
;-) Na początek namy, czyli coś podobnego do sajgonek.
A później sam pan krokodyl w wersji BBQ
:-)
Wydaje mi się, że krokodyl został trochę za długo ugotowany/usmażony, bo nie był tak delikatny jak krokodyl jakiego jadłem w Australii. Ale i tak pycha
:-) Umiejscowiłbym go w smaku między indykiem, a wołowiną.
To by było na tyle jeśli chodzi o ten dzień – mam nadzieję, że nie przeciążyłem Wam łącz zdjęciami
:-)
Dzień 10 Siem Reap --> Phnom Penh // Cambodia Angkor Air (K6)
Dzień dobry! Kolejny dzień, a ja znowu wstaję skoro świt by ruszyć na kolejny lot. Tym razem lecę do stolicy Kambodży – Phnom Penh. Dostać się do stolicy można na trzy sposoby – lot samolotem jest dla nas fanów latania najbardziej oczywistym sposobem – koszt biletu to 99 USD i na miejscu jesteśmy po pół godzinnym locie. Można też próbować łodzią (35 USD) lub busem (około 10 USD w zależności od firmy). Obie te opcje to około 5-godzinna podróż – ja tego czasu nie miałem. A z resztą – i tak wolałem polecieć
;-)
Lot zarezerwowałem na stronie przewoźnika – oczywiście cena podana na stronie nie jest ceną finalną, przy płatności pojawiają się różne dopłaty i suma wyszła na poziomie 99 USD za przelot w jedną stronę. Wybrałem rejs w okolicach 9.00, jednak w związku z jego odwołaniem przerzucono mnie na poranny rejs o 6.00. Napisałem do nich ładnego maila z prośbą o przesunięcie mojej rezerwacji na późniejszy rejs i po 3… miesiącach (tak, nie mylicie się, miesiącach) odpisali, że nie ma problemu i tak oto lecę rejsem K6 102 o 10.15.
Terminal krajowy na lotnisku Siem Reap jest bardzo przyjemny – 7 stanowisk odprawy biletowo-bagażowej, w tym dwa jedyne używane w tym czasie przeznaczone zostały na nasz lot. Coś czuję, że nie będzie tłumu w samolocie – w hali oprócz mnie widzę 4 osoby. Wszyscy o niekambodżańskiej urodzie. Odprawa bardzo sprawna - trzy minuty i już mam kartę pokładową w ręku. Miejsce 14 D przy oknie
:-) Super.
Kontrola bezpieczeństwa szybka, bez żadnej kolejki. Jestem już po stronie airside i nadal tłumów nie widać.
Samolot na dzisiejszy lot to ATR72-500 XU-235.
Samolot lata od 2009 roku, jednak jego wnętrze wskazuje raczej, że jest dużo starszy. Zwłaszcza plastikowe elementy w kolorze kości słoniowej (jak stare komputery). Fotele też nie wyglądają na młode.
Na początek rozdane zostają chusteczki odświeżające. Jak widać miejsca na nogi nie ma za wiele.
I lecimy! Siedzę w tylnej części kadłuba i już się przyzwyczaiłem, że przeciążenie przy starcie jest tu większe niż w innych miejscach w samolocie, ale to był jakiś rekord w moich lotach. Może dlatego, że samolot leciał prawie na pusto – do samolotu wsiadło 19 pasażerów, więc Load Factor na tym odcinku wyniósł zaledwie 28%.
Błyskawicznie po starcie zostaje zaserwowane śniadanie w takim oto pudełku:
nętrze zdradza niewielką zawartość, ale lot jest krótki – można zrozumieć. Na śniadanie bułka maślana ze słodkim nadzieniem (nie zidentyfikowałem smaku) oraz woda.
Pora na rzut oka na gazetkę pokładową – dowiaduję się, że płaca minimalna niedługo wyniesie 80 USD miesięcznie, a PKB jest spodziewane, że urośnie o 7% do wartości 1080$/os rocznie.
W gazetce znalazło się sporo artykułów informacyjnych o Siem Reap i Phnom Penh, jednak nie dość że zawierają literówki, to są przedrukowywane i niemodyfikowane od co najmniej 2011 roku. Nie ma też informacji o flocie, ale wiadomo, że K6 posiada 2 ATRy 72 oraz 4 sztuki Airbusów A321.
Tymczasem podchodząc do lądowania pierwszy raz widać Mekong.
I jesteśmy na miejscu. Odbiór bagaży w ciekawej scenerii z fajnymi widokami na sadzawkę z fontanną.
Pakuje się do tuktuka i jadę do miasta. Kurs tuktuka z lotniska do centrum ma stałą cenę, która wynosi 7 USD, choć kierowcy kombinują jak mogą by wyciągnąć więcej.
Mój hotel znajduje się w centrum atrakcji, czyli tuż przy Pałacu Królewskim. Tuż przed hotelem znajduje się plac z pomnikiem przyjaźni kambodżańsko-wietnamskiej.
A przy nim ludzie się zbierają na kolejny wiec partyjny. Wydaje mi się, że w Kambodży zbliżają się wybory w których i tak wiadomo kto wygra.
Najważniejsze miejsca do obejrzenia w Phnom Penh nie są oddalone zbyt daleko od siebie, więc postanowiłem że zwiedzę wszystko na piechotę.
Nie mogłem się jednak opędzić od kierowców tuktuków, którzy są tu dużo bardziej napastliwi niż w Siem Reap. Konkurencja jest tu większa, a każdy chce znaleźć sobie dobrze płatny (w dolarach
;-) ) kurs. Co nie zmienia faktu, że kierowcy są i tak bardzo mili.
Pierwszy punkt programu dzisiejszego spaceru po mieście to Monument Niepodległości.
Tuż za nim znajduje się świątynia Wat Lang Ka, jednak można ją zobaczyć tylko z zewnątrz.
Również czekam na dalszą część. Dzięki za info o darmowy autobusie ze stacji metra, jak się okazało HIX Soho, w którum będę w listopadzie, również jest na liście i nie będę musiał tułać się z bagażami.Z niecierpliwością czekam na dalszą relację, szczególnie BKK, będę miał podobną ilość czasu.
tygrysm napisał:W Kuala Lumpur lądujemy na tymczasowym terminalu Low Cost Carrier Terminal (LCCT) z którego korzystają właśnie AirAsia i Tiger Airways. A sam terminal jest bardzo… lowcostowy
;-) Rządzi tu prowizorka i blacha falista.Do hali przylotów trzeba się przespacerować… długo przespacerować. Choć gdybym chciał to mógłbym skręcić do terminalu przylotów krajowych – nikt tego nie sprawdzał kto gdzie idzie i skąd, bo za dużo ludzi się kręciło
;-)Na całe szczęście ten akapit również już nieaktualny (tak jak w przypadku Doha), bo od maja Air Asia lata już z KLIA2, a nie LCCT.Fajna relacja - ciekawie się czyta.
:)tygrysm napisał:Postanowiłem, że trzeba się ochłodzić
;-) Zwróćcie uwagę na dziwną pojemność butelki coli.To dokładnie 10 uncji płynu (10 fl. oz.) - tylko skoro tak, to czemu zapisane w mililitrach.
:)
świetna podróż i relacja, jak zwykle
;)ale tej Twojej jeszcze nie czytałem a coś chyba tutaj źle linkuje:tygrysm napisał:Indie: indie-samolotami-i-pociagami-duzo-zdjec,215,5178
Mega relacja! Chyba najlepsza, jaką tutaj widziałem.Jak oceniasz - gdybyś miał lecieć 2. raz tą trasą, zmieniłbyś długość pobytu w poszczególnych miejscach? Coś byś całkowicie wyrzucił, a może coś dodał, czego nie planowałeś?
Arekkk, cieszę się, że Ci się podobało
:)Hmm... to po kolei (biorąc poprawkę na to, że jestem szybkim zwiedzaczem
;) ):- Hong Kong - absolutnie nie, ewentualnie bym dorzucił z ciekawości jeden dzień w Macau. Koleżanka, która tam była na wymianie mi powiedziała o jeszcze jednym miejscu na południu wyspy, więc ewentualnie +2 dni wliczając Macau.- Kuala Lumpur - jeden pełny dzień i jeden wieczór moim zdaniem na samo miasto wystarczy + ewentualnie 1 na Batu Caves- Singapur - nie zmieniłbym nic
:)- Kambodża - nie zmieniłbym nic jeśli chodzi o czas w miejscach w których byłem, ale chętnie bym dorzucił coś więcej do planu na kolejne dni
:)- Bangkok - z perspektywy czasu nie wiem czy w ogóle bym go nie wyrzucił z trasy i nie poleciał do Wietnamu lub Laosu. W zasadzie niczego ciekawego tam nie ma moim zdaniem. No, chyba, że ktoś szuka życia nocnego, to wtedy owszem
;-) Tajlandia jest chyba fajniejsza na wakacje w takich miejscach jak np. w Phuket lub Koh Samui.- Dubaj - warto zobaczyć, ale 2 dni to absolutny maks. Myślę, że nawet i jeden pełny dzień (nie piątek) by wystarczył
;-)
Fantastyczna relacja, czytałam z ogromną przyjemnością! Świetnie spędzona godzina, a zdjęcia bardzo profesjonalne - czekam na kolejne relacje
:) Jestem ciekawa, ile kosztowały wszystkie bilety lotnicze, ale to chyba nie ma sensu, skoro rezerwacje były zmieniane.
Jak zawsze ciekawa relacja i świetne zdjęcia. Tym bardziej, że wybieram się wkrótce w podobne rejony oraz także jestem miłośnikiem szybkiego zwiedzania
:D Myślisz, że jeśli chodzi o Angkor to wiele tam zobaczyłeś? Mam w planie przeznaczyć na zwiedzanie tylko 1 dzień, a na przykład w przewodniku Lonely Planet wyczytałem, żeby nawet nie myśleć o tym, żeby zwiedzać Angkor tylko w 1 dzień. Co oni tam wiedzą
;)
invasion, bardzo się cieszę
:)loty kosztowały następująco:WAW-DOH-HKG;BKK-DOH-DXB;DXB-DOH-WAW 2797 zł (ale nie ja płaciłem - mój poprzedni lot kosztował 1200 zł i dostałem zwrot różnicy)AirAsia Macau - KUL 124 PLN wliczając bagażAirAsia KUL - REP 260 PLN z bagażemCambodia Angkor Air REP-PNH 97,5 USD (można alternatywnie skorzystać z tanich autobusów)Tigerair PNH-SIN 95 USD z bagażemScoot SIN-BKK 295 PLN a bagażemkevin, dzięki!
:) Spokojnie 1 dzień Ci wystarczy
;-) a nawet 2/3 dnia na Angkor i reszta na samo Siem Reap. Zwłaszcza jeśli sobie ogarniesz drivera-przewodnika.
Rewelacyjny opis podróży. Piszesz go pod koniec każdego dnia czy po powrocie, a w trakcie dnia robisz notatki?Na niektórych zdjęciach widać dłuższe czasy, brałeś statyw czy korzystałeś z zastanych pomocy (murki)?
tygrysm nie zawiodłam się ale przyznaję, że ostatnia godzina w pracy umknęła mi na twojej relacji;p;p;p czekam na kolejne relacje;)osobiście kiedyś chciałabym wyjechać do Wietnamu i troszkę tam posiedzieć dłużej może jeszcze laos do tego;)
Idziemy dalej mijając fragmenty miasta Angkor Thom, będącego ostatnią stolicą państwa Khmerów i charakterystyczne wystające z ziemi wieże.
Mi osobiście najbardziej podobała się świątynia, którą zawsze brałem (mylnie) za Angkor Wat. Jest to sukcesywnie niszczona przez wyrastające z niej drzewa świątynia Ta Prohm nazywana przez wszystkich Tomb Raiderem, z której to gry dużo osób ją kojarzy :-) Kto grał w Uncharted też będzie wiedział o co chodzi.
Świątynia ma także swoich tajnych lokatorów ;-) Próbują się ukryć, ale tym razem się nie udało.
Z moim driverem jadę do kolejnej świątyni
W Angkor przygotujcie się na to, że otoczą Was dzieciaki próbujące Wam sprzedać różne rzeczy. „Do you need a book?” „Cold drink here” itp. W sumie wolę tak niż żebraków, ale zauważyłem, że tym młodsze dziecko tym bardziej napstliwe. Niedobra tendencja.
Ja tymczasem wracam do hotelu odespać krótką noc. Jeśli chodzi o Angkor to bardzo polecam poranne zwiedzanie, dopiero około 10.00 zaczęły się pojawiać hałaśliwe i liczne jeśli chodzi o ilość uczestników wycieczki skutecznie utrudniające fotografowanie. Popołudniu budzi mnie hałas skuterów, krzyki i nawoływania. Wyglądam więc za okno i widzę coś takiego. Chyba to nie protest, bo ludzie wydają się być bardziej szczęśliwi niż agresywni. Ciekawe o co chodzi.
Tymczasem ja czekam jeszcze pół godziny i biorę tuktuka by zobaczyć zachód Słońca nad Angkor Wat. Tak, tak. Ja wybieram Angkor Wat mimo, że jest to mało popularna opcja – na ogół zachód słońca podziwia się nad Bajon, ale ja chciałem zrobić zdjęcia Angkor w złotym świetle, które powinno się pojawić gdy Słońce zachodzi dokładnie naprzeciwko świątyni. W drogę! W okolicy świątyni doganiamy konwój, który widziałem z okna. Okazało się, że to jakiś zlot Kambodżańskiej Partii Ludowej.
Wiedząc, że mam jeszcze trochę czasu do zachodu Słońca, wybrałem się w tłum. Atmosfera jak na rockowym koncercie – wszyscy skandują, śpiewają i się cieszą.
Pora wrócić nad bajorko przed świątynią – niestety Słońce zachodziło za chmurami, wiedząc że dzień wcześniej niebo było całe w chmurach nie wybierałem się na zachód Słońca już wtedy, mimo że można to zrobić bez biletu (nikt nie sprawdza). Kupując bilet na jeden dzień po godzinie 16.00 dostaje się z resztą bilet na dzień kolejny. Wracając do robienia zdjęć świątyni - zdjęcie, które uzyskałem wygląda znacznie lepiej niż to co widziałem przed oczami, ale to ciągle nie to co miało być. Słońce nie chciało oświetlić Angkor Wat swoimi złotymi promieniami. Trudno.
Na wieczór wybrałem się oczywiście na kolację :-) Krokodyla musiałem chwilę poszukać, ale udało się ;-) Na początek namy, czyli coś podobnego do sajgonek.
A później sam pan krokodyl w wersji BBQ :-)
Wydaje mi się, że krokodyl został trochę za długo ugotowany/usmażony, bo nie był tak delikatny jak krokodyl jakiego jadłem w Australii. Ale i tak pycha :-) Umiejscowiłbym go w smaku między indykiem, a wołowiną.
To by było na tyle jeśli chodzi o ten dzień – mam nadzieję, że nie przeciążyłem Wam łącz zdjęciami :-)
Dzień 10 Siem Reap --> Phnom Penh // Cambodia Angkor Air (K6)
Dzień dobry! Kolejny dzień, a ja znowu wstaję skoro świt by ruszyć na kolejny lot. Tym razem lecę do stolicy Kambodży – Phnom Penh. Dostać się do stolicy można na trzy sposoby – lot samolotem jest dla nas fanów latania najbardziej oczywistym sposobem – koszt biletu to 99 USD i na miejscu jesteśmy po pół godzinnym locie. Można też próbować łodzią (35 USD) lub busem (około 10 USD w zależności od firmy). Obie te opcje to około 5-godzinna podróż – ja tego czasu nie miałem. A z resztą – i tak wolałem polecieć ;-)
Lot zarezerwowałem na stronie przewoźnika – oczywiście cena podana na stronie nie jest ceną finalną, przy płatności pojawiają się różne dopłaty i suma wyszła na poziomie 99 USD za przelot w jedną stronę. Wybrałem rejs w okolicach 9.00, jednak w związku z jego odwołaniem przerzucono mnie na poranny rejs o 6.00. Napisałem do nich ładnego maila z prośbą o przesunięcie mojej rezerwacji na późniejszy rejs i po 3… miesiącach (tak, nie mylicie się, miesiącach) odpisali, że nie ma problemu i tak oto lecę rejsem K6 102 o 10.15.
Terminal krajowy na lotnisku Siem Reap jest bardzo przyjemny – 7 stanowisk odprawy biletowo-bagażowej, w tym dwa jedyne używane w tym czasie przeznaczone zostały na nasz lot. Coś czuję, że nie będzie tłumu w samolocie – w hali oprócz mnie widzę 4 osoby. Wszyscy o niekambodżańskiej urodzie. Odprawa bardzo sprawna - trzy minuty i już mam kartę pokładową w ręku. Miejsce 14 D przy oknie :-) Super.
Kontrola bezpieczeństwa szybka, bez żadnej kolejki. Jestem już po stronie airside i nadal tłumów nie widać.
Samolot na dzisiejszy lot to ATR72-500 XU-235.
Samolot lata od 2009 roku, jednak jego wnętrze wskazuje raczej, że jest dużo starszy. Zwłaszcza plastikowe elementy w kolorze kości słoniowej (jak stare komputery). Fotele też nie wyglądają na młode.
Na początek rozdane zostają chusteczki odświeżające. Jak widać miejsca na nogi nie ma za wiele.
I lecimy! Siedzę w tylnej części kadłuba i już się przyzwyczaiłem, że przeciążenie przy starcie jest tu większe niż w innych miejscach w samolocie, ale to był jakiś rekord w moich lotach. Może dlatego, że samolot leciał prawie na pusto – do samolotu wsiadło 19 pasażerów, więc Load Factor na tym odcinku wyniósł zaledwie 28%.
Błyskawicznie po starcie zostaje zaserwowane śniadanie w takim oto pudełku:
nętrze zdradza niewielką zawartość, ale lot jest krótki – można zrozumieć. Na śniadanie bułka maślana ze słodkim nadzieniem (nie zidentyfikowałem smaku) oraz woda.
Pora na rzut oka na gazetkę pokładową – dowiaduję się, że płaca minimalna niedługo wyniesie 80 USD miesięcznie, a PKB jest spodziewane, że urośnie o 7% do wartości 1080$/os rocznie.
W gazetce znalazło się sporo artykułów informacyjnych o Siem Reap i Phnom Penh, jednak nie dość że zawierają literówki, to są przedrukowywane i niemodyfikowane od co najmniej 2011 roku. Nie ma też informacji o flocie, ale wiadomo, że K6 posiada 2 ATRy 72 oraz 4 sztuki Airbusów A321.
Tymczasem podchodząc do lądowania pierwszy raz widać Mekong.
I jesteśmy na miejscu. Odbiór bagaży w ciekawej scenerii z fajnymi widokami na sadzawkę z fontanną.
Pakuje się do tuktuka i jadę do miasta. Kurs tuktuka z lotniska do centrum ma stałą cenę, która wynosi 7 USD, choć kierowcy kombinują jak mogą by wyciągnąć więcej.
Mój hotel znajduje się w centrum atrakcji, czyli tuż przy Pałacu Królewskim. Tuż przed hotelem znajduje się plac z pomnikiem przyjaźni kambodżańsko-wietnamskiej.
A przy nim ludzie się zbierają na kolejny wiec partyjny. Wydaje mi się, że w Kambodży zbliżają się wybory w których i tak wiadomo kto wygra.
Najważniejsze miejsca do obejrzenia w Phnom Penh nie są oddalone zbyt daleko od siebie, więc postanowiłem że zwiedzę wszystko na piechotę.
Nie mogłem się jednak opędzić od kierowców tuktuków, którzy są tu dużo bardziej napastliwi niż w Siem Reap. Konkurencja jest tu większa, a każdy chce znaleźć sobie dobrze płatny (w dolarach ;-) ) kurs. Co nie zmienia faktu, że kierowcy są i tak bardzo mili.
Pierwszy punkt programu dzisiejszego spaceru po mieście to Monument Niepodległości.
Tuż za nim znajduje się świątynia Wat Lang Ka, jednak można ją zobaczyć tylko z zewnątrz.
Dostępu strzeże trochę przestraszony turystami lew.
Idę opędzając się od kierowców tuktuków do Pałacu Królewskiego. Niestety Pałac także jest zamknięty na cztery spusty.