Na koniec dnia pozostało mi coś zjeść... spacer był długi, ale w końcu coś znalazłem. Miejsce pękało w szwach, więc musiało być dobre - i było. Polecam Valentino's bistro na południe od Re:Start. Ceny nawet znośne
;-) - około 20-23 NZD za porcję pasty.
W drodze powrotnej coś mnie tknęło by zrobić jeszcze kilka nocnych zdjęć - od tej weselszej strony miasta...
Dzisiejszy dzień to kolejna wycieczka autokarowa w ramach Flexipassa. Jedziemy z Christchurch, przez park narodowy Mount Cook do Queenstown. Po drodze zahaczamy o jezioro Tekapo. Wycieczka jest długa, wyjeżdżamy o w pół do ósmej, by w Queenstown być o 18:40. Z flexipassa znika mi więc 11 godzin wartych około 80 NZD, ale to nic w porównaniu do normalnej ceny tej wycieczki - 272 NZD. Do przejechania mamy aż 594 km. Mnie dziwi, że robi to jeden kierowca, co prawda z przerwami, ale po drodze jeszcze musi komentować otoczenie, gdyż kierowca jest jednocześnie przewodnikiem. Tak wygląda nasza trasa na mapie:
[/IMG]
W autobusie zasiada około 15 osób, więc każdy spokojnie ma dwa miejsca dla siebie. Cztery osoby z Japonii mają własną przewodniczkę, która prez słuchawki tłumaczy im co mówi kierowca. Zdjęcia Widoków po drodze niestety jak to przez szybę...
Pierwszy odcinek podróży jest nudny... dopiero po około dwóch godzinach od wyjazdu zaczynają pojawiać się góry:
W końcu dojeżdżamy do pierwszego przystanku na zdjęcia - Lake Tekapo. Pierwsze zdjęcie jest jeszcze przez szybę:
Na szczęście kolejne już nie:
Kolor wody w rzeczywistości bardziej przypominał ten widoczny na powyższym zdjęciu. Po prostu bajka
:)
Obok punktu widokowego znajduje się kościół pod wezwaniem Dobrego Pasterza, bardzo popularny wśród par biorących ślub. Jeden odbywał się właśnie wtedy gdy tam byliśmy.
Obok kościoła stoi brązowy pomnik psa pasterskiego mający podkreślać rolę tych zwierząd w życiu lokalnych rolników.
Kolejny przystanek to podobne do Tekapo jezioro Pukaki:
Gdy przyjrzycie się, w oddali widać najwyższy szczyt Nowej Zelandii - mierzącą 3724 metry Górę Cooka (Mount Cook). Jeszcze do niedawna góra ta miała oficjalnie 30 metrów więcej, ale najnowsze pomiary wykazały, że trzeba skorygować atlasy. Góry używa się często jako bazy treningowej przed wyprawami na Mt. Everest.
O ile rano tego dnia pogoda nie dopisywała, to w najważniejszym momencie stała się idealna.
Tu też nie zabrakło pomnika...
Tym razem jest to pomnik tara himalajskiego, żyjącego także w Południowych Alpach.
Pakuję się spowrotem do naszego autobusu, który wyglądał o tak:
i jedziemy do wioski Mt. Cook stanowiącej bazę wypadową do pieszych wycieczek po Parku Narodowym Mt. Cook. Po drodze jeszcze widok na szyt:
Wioska Mt. Cook to tak na prawdę kilka hoteli i schronisko młodzieżowe. Tu zatrzymujemy się na dłużsżą przerwę obiadową. Wioska położona jest w dolinie, między stromymi górskimi ścianami, co też wykorzystuję by zrobić kilka zdjęć:
Autobus w Mt. Cook zatrzymuje się pod hotelem The Hermitage. Jest to najbardziej "wypasiony" hotel w wiosce, jednak ceny lunchy nie są zaporowe jak myślałem, że będą. Hotel wypełniony jest Japończykami - nie wiem skąd ich się wzięło tam aż tylu. W całej Nowej Zelandii nie spotkałem aż tylu obywateli tego kraju co tu. Chyba lubią spacery po górach... obowiązkowo z japońską lustrzanką
;-)
Pakujemy się z powrotem do autokaru. Autokar zabiera jeszcze kilku pasażerów spod schroniska młodzieżowego YHA w Mt. Cook i mało, że jednej z tych japońskich lustrzanek nie przejechał. Pewien Japończyk postanowił zrobić sobie zdjęcie jak siedzi na ławce z widokiem gór w tle i spokojnie popija sobie herbatę z termosa... położył więc aparat na małym statywie na drodze i ustawił samowyzwalacz. Tak się skupił na tej herbacie, że nie zauważył nadciągającego autobusu. Wyglądało to komicznie - sytuacja ta wywołała w całym autobusie salwę śmiechu. W drogę do Queenstown!
W miarę zbliżania się do Queenstown widoki znowu robiły się coraz piękniejsze... niestety nie po mojej stronie autobusu, więc nie mam wiele zdjęć...
Pozdrowienia z saloniku na lotnisku w Auckland, tygrysm
PS. Na koniec jeszcze kilka zdjęc z relacji sprzed roku, byście sami mogli zobaczyć jak wygląda Milford Sound gdy jest ładna pogoda. W tym roku się tam nie wybieram, ale jeśli będziecie w Queenstown, to zobaczcie dlaczego wszyscy tam jadą:
Quote:
Dzień 14 Queenstown
Dzień zaczął się od pogodowego pecha - w planie na dziś była wycieczka nad jezioro Wanaka, jednak widząc szare chmury, czując chłód potęgowany przez porwisty wiatr zrezygnowałem z tego planu. Do jeziora można dotrzeć na dwa sensowne sposoby, albo złapać autokar Intercity jadącego w kierunku Franz Josef (można użyć flexipassa), albo skorzystać z transportu oferowanego przez firmę obsługującą transport autobusowy w Queenstown (żółte autobusy). Koszt transportu drugim sposobem w dwie strony to 68 NZD, ale opcja ta pozwala na dłuższy pobyt w Wanaka niż łapanie Intercity.
Zostaję więc na spokojnym dniu w Queenstown, które już znam z mojej poprzedniej podróży w te rejony. Queenstown to spokojne miasteczko... nie... może kiedyś było spokojne
;-) Teraz to położona w malowniczej dolinie jeziora Wakatipu miejscowość będąca magneem na turystów - zarówno tych szukających mocnych wrażeń (sporty ekstremalne), jak i bardziej spokojnych, chcących zobaczyć piękne górskie krajobrazy. Dla nich Queenstown to baza wypadowa do najbardziej znanych fiordów Nowej Zelandii - Milford Sound (który widzieliście już na zdjęciach w poprzednim moim poście) oraz troszkę mniej popularnego Doubtful Sound. Pewnie chcielibyście zobaczyć Queenstown? Ja też! Więc wychodzę ubrany w trzy warstwy ciuchów do miasta.
Zaczynam od śniadania - będzie to najmniej zdrowe śniadanie jakie można sobie wymyślić, ale jestem pewny, że do późnego wieczora nie będę potrzebował (ani nawet mógł
;-) ) nic zjeść. A więc miejsce, do którego chciałem od roku wrócić. Fergburger! Znajdziecie go poniżej hotelu Sofitel, naprzeciwko schodków prowadzących do stacji kolejki gondolowej.
Fergburger to miejsce wprost rozchwytywane wśród obecnych w Queenstown turystów - tu zawsze jest tłum, na miejsce siedzące trzeba polować jak sęp przed posiłkiem.
Rok temu, gdy tu byłem było jakoś inaczej - mniej ludzi i obsługa też była milsza. Wtedy zamawiając swojego ferga podawało się imię i po odbiór zamówienia obsługa wołała Cie po imieniu, teraz są numery zamówienia pojawiające się na ekranie. Szkoda, ale chyba nie wyrobili by się inaczej. Zamawiam klasycznego Fergburgera za 10,50 NZD i krążki cebulowe z sosem czosnkowym za dodatkowe 5,50 NZD. Wychodzi więc nawet niedrogo jak na tutejsze standardy. Moje zamówieni ma być gotowe za 10-15 minut. Siadam więc na zaszczytnym miejscu przy barze obserwując kuchnię. Tam około 10 osób produkuje hamburgery niemal taśmowo.
i w końcu jest moje zamówienie:
Ja to mam zjeść? Przecież ja się wytoczę stąd jak to zjem... i zjadłem... i się wytoczyłem
:-) Fergburger był niezły, ale nie tak dobry jak go zapamiętałem sprzed roku. No cóż... pora na zobaczenie co tam się zmieniło w Queenstown. Pogodę miałem tego dnia słabą, więc zdjęcia wychodziły tak sobie, dlatego czasem będą się pojawiać zdjęcia w cytatach, oznacza to że zdjęcia są z mojego poprzedniego wyjazdu. Nie czułem potrzeby fotografować wszystko od nowa, zwłąszcza że tym razem brakowało Słońca na niebie
:-)
zaczynam od spaceru nad wodę.
tygrysm napisał:
Wierzcie lub nie, ale wiało tak mocno, że ta mewa nie była w stanie lecieć pod wiatr. W końcu usiadła i zrezygnowała...
Pomimo tego, że założyłem windstoper było mi zimno. Temperatura tego dnia to około 10 stopni, odczuwalna niższa. Wracam więc do hostelu kupując po drodze kilka pamiątek i uzupełniam trochę relacji i wypełniam pocztówki.
Po dwóch godzinach, mając pocztówki w ręku drugie podejście do zwiedzania miasta. Już jest lepiej, nie wieje tak bardzo. Zapytałem właścicielki mojego hostelu gdzie znajdę skrzynkę pocztową, ta mi powiedziała że w zależy jakie mam znaczki, bo w Nowej Zelandii są dwa systemy pocztowe. Jeżeli będziecie mieli znaczki DX Mail lub Universalmail, pamiętajcie by pocztówki wrzucać do niebieskich skrzynek. Poczta pańśtwowa ma inne znaczki i czerwone skrzynki. Poprzednim razem jak wysyłałem pocztówki to "szły" pół roku, a dotarły na miejsce ze znaczkami z... Singapuru. Ciekawe czy to dlatego, że pomyliłem skrzynki
;-)
Po drodze, przy głównej ulicy swoje występy miał młodzieżowy chór...
Idę dalej, znowu nad wodę
;-)
Nad wodą znajdziecie pomnik ptaka moa (pamiętacie safety demo z Bearem Gryllsem?), który jak się uważa wyginął 200 lat temu. Był to najcięższy i największy ptak żyjący ówcześnie na ziemi. Potrafił mieć wysokość 3 metrów. Oczywiście, nie umiał latać.
Endrju jak sie dowie to pewnie przestanie LOTem latać...
:D Do miasta można się dostać albo kolejką jeżdżącą z Terminalu 2, albo autobusami AC1 i AC2 ruszającymi odpowiednio z pierwszego i drugiego terminala. Ja uwierzyłem google maps, które stwierdziło, że najlepiej zrobię wsiadając w AC1 (koszt biletu z lub na lotnisko w Barcelonie 5,90 EUR) do Placa d'Espanya i dalej pojadę metrem. Tak też zrobiłem. Autobusy kursują co 5 minut, dzięki czemu nie są zatłoczone.tak na przyszłość: jest jeszcze autobus 46, za 2,15euro jeśli nie masz T-10
;)
Świetna relacja z wymarzonej dla wielu podróży, czekamy na więcej
;) Sprawia, że przeglądając ją planuje się podobną wycieczkę.Super zdjęcia, tylko 11 i 12 od końca są takie same
8-)
namteH, dzięki za podpowiedź. Na pewno się przyda w przyszłości
;-)Pabloo, jakoś tak źle mi się skopiowało
;-)To, że relacja jest "na żywo" oznacza interakcję. Czekam na wszelkie wskazówki i uzupełnianie moich wiadomości jeśli macie taką ochotę
;-)Pozdrawiam,tygrysm
Bezapelacyjnie, do samego końca czyta się rewelacyjnie. Znakomita relacja zawierająca dużo ciekawych informacji a także bombowe zdjęcia wzbudzające podziw i zazdrość.
Relacja świetna, ale autor chyba nie jest fanem hikingu. 2 razy w NZ i ani słowa o Abel Tasman NP, Tongario Crossing, lodowcach, a Mount Cook tylko z perspektywy przystanku autobusowego
:)
dexMorgan, dzięki
:-)kla7, dzięki za info, bardzo dawno nie byłem w Tesco
;-)student, dzięki
;-) Cieszę się, że Ci się podoaba
:)blasto, owszem, nie jestem fanem hikingu
:) Lodowców strasznie żałuję, zabrakło mi na nie czasu...
Hejka! Super opowieść
:) Bardzo fajnie mi się czytało Twoją relację, czekałam na nowe wpisy. Ciekawa jestem ile kosztował Cię ten wyjazd (w całości). Mógłbyś zrobić takie podsumowanie, podając ceny biletów lotniczych, autobusowych, hoteli, wyżywienia itp.?
:) Druga sprawa, prowadzisz może jakiegoś bloga, albo prowadzisz konto na facebooku, na którym można by sobie przeczytać i obejrzeć relację z innych Twoich podróży? Pozdrawiam
:)
Quote:Idę jeszcze na ostatnie zakupy. Postanowiłem się skusić na wypróbowanie reklamowanego tu nowozelandzkiego środka 1Above, który ponoć ma zbawienny wpływ na zmieniających strefy czasowe. Wyczytałem w Internecie bardzo pozytywne opinie na jego temat, więc pobawię się w króliczka doświadczalnego. W powyższych buteleczkach znajduje się 100 ml koncentratu minerałów i witamin - głównie z rodziny B. Zawartość buteleczki należy zmieszać z 900 ml wody i pić taką miksturę przez 5 godzin lotu. Ja mam przed sobą prawie dobę w samolotach, więc wyposażyłem się w 4 buteleczki zamkniete w woreczku spełniającym wytyczne kontroli bezpieczeńswa. Koszt "kuracji" 30 AUD.I jak się sprawdziła ta magiczna receptura ?
tygrysm napisał:Pan cały czas stał na tarasie i opowiadał jak teraz Twój drewniany taras (deck) będzie błyszczał
;-)
:lol:
Polska/Sosnowiec - październik 2013.Mógłbyś wrzucić więcej zdjęć z Waitomo Caves?Rewelacyjna relacja, uważam ją za jedną z lepszych jakie czytałem. Pieczołowitość w opisywaniu szczegółów, wszelkie alegorie, wtrącenia i historie najwyżej klasy! Nie wypada pominąć kunsztu fotografa, niektóre zdjęcia wyjątkowo piękne! Super przygoda!
;)
Portobello, dziękuję, cieszę się że Ci się podobało
:-)Podsumowanie masz troszkę powyżej
:-) Żeby było dokładniej:bilet z Barcelony do Auckland i z powrotem przez Sydney do Barcelony: około 2400 złBilety na loty krajowe: około 350 złBilety na autobusy, wycieczki całodniowe w ramach Flexipassa: 838 złNoclegi: około 3000 zł (to można było zdecydowanie potanić)Wstępu, atrakcje, lokalny transport: około 1300Jedzenie, utrzymanie: około 2000 złJestem na fb, ale nie bloguję tam
;-) Podeślę Ci zaraz na PW linki do moich innych relacji, bo wg. regulaminu nie mogę tu podawać linków do innych forów.Też pozdrawiam!
:)JIK, sprawdziła się! Albo mikstura albo efekt placebo, ale nie miałem żadnych problemów ze zmianą czasu o te 10 godzin. Widziałem sporo pozytywnych opinii w Internecie, w tym jakąś od członka załogi pokładowej jednej z dużych linii, więc chyba działa
:-)RomeY, Nie, na razie 1Above jest dostępne tylko w Nowej Zelandii i Australii lub przez Internet, ale z tego co czytałem ma się to szybko zmienić.BartoszSz,
:-) Po prostu Tesco mi nie po drodze
:-)Niestety zdjęć z Waitomo Caves więcej nie mam, bo tam nie można było robić zdjęć, bo flash powoduje, że larwy przestają świecić. Te jak nie świecą, to nie łapią pożywienia i giną. Można za to znaleźć kilka oficjalnych zdjęć: http://www.waitomo.com/Glowworm-Caves/P ... llery.aspxCieszę się, że relacja przypadła Ci do gustu
:-) Daj znać jeśli masz ochotę poczytać więcej to podeślę więcej linków
;-)Pozdrawiam z... z pracy
;-)tygrysm
Ciekawe, ze wiekszosc z kilku (kilkunastooosobowej) ekipy, ktora leciala tymi lotami co ja do/z Nowej Zelandii miesiac temu, stwierdza dokladnie to co Ty - ze owszem, jest to piekny kraj, ale chyba nie na tyle, aby tam wrocic. Osobiscie uwazam, ze chyba to troche przereklamowane miejsce. Jesli mialabym w przyszlosci wybor, to rowniez wybralabym Australie. Spedzilam tam tylko jeden dzien, akurat trafiajac na slynne swieto, ale wystarczylo to aby zachwycic
;)Zapomnialam dodac ze relacja swietna! Chetnie poczytam cos znowu w przyszlosci
:)
Już dużo razy słyszałem podobne opinie o Nowej Zelandii
:-) Nie mniej jednak zawsze warto pojechać i samemu się przekonać
;-)Ja w zeszłym roku spędziłem 3 tygodnie w Australii i strasznie polecam wszystkim - ze względu na przesympatycznych ludzi, bezproblemowość w każdym możliwym wydaniu i... zwierzęta
:-) Australia wciąga
tygrysm napisał:Już dużo razy słyszałem podobne opinie o Nowej Zelandii
:-) Nie mniej jednak zawsze warto pojechać i samemu się przekonać
;-)Ja w zeszłym roku spędziłem 3 tygodnie w Australii i strasznie polecam wszystkim - ze względu na przesympatycznych ludzi, bezproblemowość w każdym możliwym wydaniu i... zwierzęta
:-) Australia wciągaAch te australijskie zwierzęta: http://www.youtube.com/watch?v=kdihHnaOQsk A co do NZ to ja ruszam równo za tydzień. Nakupuję tego cudu na jetlag.
Bardzo chętnie też poczytam inne relacje, szczególnie te z Austali! Poproszę też jakieś linki na PM. Mi się marzy wyjazd do Nowej Zelandi więc nie ukrywam zachwytu nad tą relacją! Cudo!!!!!Ciekawa jestem kolejnych podróży tzn relacji, zwłaszcza że także w czerwcu wybieram się na tydzień na Islandię z ekipą
:)No nie wspomnę już o Stanach!!!Pozdrawiam
:)
Widzę, że w USA też planujesz pełną pętlę samolotem. Znowu bez wypożyczania auta? Pewnie o tym wiesz, ale domestic F w USA nie daje nawet wstępu do saloników (jeśli nie masz statusu).
sajko, cieszę się że Ci się podobało
:-) zaraz Ci wyślę linki na PW w tym do relacji z Australii i Nowej Zelandii sprzed roku
;-)blasto, nie - tam w niektórych miejscach na pewno wypożyczę samochód, bo inaczej się nie da. Na pewno w Calgary (parki narodowe na północ od Calgary to bajka
;-) ), Yellowstone i Las Vegas
:-)Wiem, niestety statusu wpuszczającego do saloników mieć nie będę, ale nadal mam kartę Priority Pass
;-)
Wspaniała relacja! Miło poczytać i powspominać, bo zrobiłam podobną trasę w na Wyspie Północnej, na dodatek w zbliżonym terminie. Zbierałam się sama do opisania swoich doświadczeń, ale coś czuję, że nie zdołam przebić relacji autora
;). Mój sposób podróżowania był zdecydowanie odmienny, bo totalnie budżetowy- prawie nic nie wydałam na transport i noclegi. Jeśli kogoś interesuje hiking i hichhiking w NZ- służę radą
:)
Beatrix napisał:Wspaniała relacja! Miło poczytać i powspominać, bo zrobiłam podobną trasę w na Wyspie Północnej, na dodatek w zbliżonym terminie. Zbierałam się sama do opisania swoich doświadczeń, ale coś czuję, że nie zdołam przebić relacji autora
;). Mój sposób podróżowania był zdecydowanie odmienny, bo totalnie budżetowy- prawie nic nie wydałam na transport i noclegi. Jeśli kogoś interesuje hiking i hichhiking w NZ- służę radą
:)Pisz relację, a nie zakładaj z góry, że się nie spodoba
8-) Jaka nie będzie to rozbudzi wyobraźnię i na pewno zachęci do odwiedzenia. Bez żadnych rad na priv, tylko na forum, nie wiadomo kiedy i kto będzie zainteresowany
;)
Na koniec dnia pozostało mi coś zjeść... spacer był długi, ale w końcu coś znalazłem. Miejsce pękało w szwach, więc musiało być dobre - i było. Polecam Valentino's bistro na południe od Re:Start. Ceny nawet znośne ;-) - około 20-23 NZD za porcję pasty.
W drodze powrotnej coś mnie tknęło by zrobić jeszcze kilka nocnych zdjęć - od tej weselszej strony miasta...
Pozdrawiam,
tygrysm ;)Dzień 13 - Christchurch - Mt. Cook - Queenstown
Dzisiejszy dzień to kolejna wycieczka autokarowa w ramach Flexipassa. Jedziemy z Christchurch, przez park narodowy Mount Cook do Queenstown. Po drodze zahaczamy o jezioro Tekapo. Wycieczka jest długa, wyjeżdżamy o w pół do ósmej, by w Queenstown być o 18:40. Z flexipassa znika mi więc 11 godzin wartych około 80 NZD, ale to nic w porównaniu do normalnej ceny tej wycieczki - 272 NZD. Do przejechania mamy aż 594 km. Mnie dziwi, że robi to jeden kierowca, co prawda z przerwami, ale po drodze jeszcze musi komentować otoczenie, gdyż kierowca jest jednocześnie przewodnikiem. Tak wygląda nasza trasa na mapie:
W autobusie zasiada około 15 osób, więc każdy spokojnie ma dwa miejsca dla siebie. Cztery osoby z Japonii mają własną przewodniczkę, która prez słuchawki tłumaczy im co mówi kierowca. Zdjęcia Widoków po drodze niestety jak to przez szybę...
Pierwszy odcinek podróży jest nudny... dopiero po około dwóch godzinach od wyjazdu zaczynają pojawiać się góry:
W końcu dojeżdżamy do pierwszego przystanku na zdjęcia - Lake Tekapo. Pierwsze zdjęcie jest jeszcze przez szybę:
Na szczęście kolejne już nie:
Kolor wody w rzeczywistości bardziej przypominał ten widoczny na powyższym zdjęciu. Po prostu bajka :)
Obok punktu widokowego znajduje się kościół pod wezwaniem Dobrego Pasterza, bardzo popularny wśród par biorących ślub. Jeden odbywał się właśnie wtedy gdy tam byliśmy.
Obok kościoła stoi brązowy pomnik psa pasterskiego mający podkreślać rolę tych zwierząd w życiu lokalnych rolników.
Kolejny przystanek to podobne do Tekapo jezioro Pukaki:
Gdy przyjrzycie się, w oddali widać najwyższy szczyt Nowej Zelandii - mierzącą 3724 metry Górę Cooka (Mount Cook). Jeszcze do niedawna góra ta miała oficjalnie 30 metrów więcej, ale najnowsze pomiary wykazały, że trzeba skorygować atlasy. Góry używa się często jako bazy treningowej przed wyprawami na Mt. Everest.
O ile rano tego dnia pogoda nie dopisywała, to w najważniejszym momencie stała się idealna.
Tu też nie zabrakło pomnika...
Tym razem jest to pomnik tara himalajskiego, żyjącego także w Południowych Alpach.
Pakuję się spowrotem do naszego autobusu, który wyglądał o tak:
i jedziemy do wioski Mt. Cook stanowiącej bazę wypadową do pieszych wycieczek po Parku Narodowym Mt. Cook. Po drodze jeszcze widok na szyt:
Wioska Mt. Cook to tak na prawdę kilka hoteli i schronisko młodzieżowe. Tu zatrzymujemy się na dłużsżą przerwę obiadową. Wioska położona jest w dolinie, między stromymi górskimi ścianami, co też wykorzystuję by zrobić kilka zdjęć:
Autobus w Mt. Cook zatrzymuje się pod hotelem The Hermitage. Jest to najbardziej "wypasiony" hotel w wiosce, jednak ceny lunchy nie są zaporowe jak myślałem, że będą. Hotel wypełniony jest Japończykami - nie wiem skąd ich się wzięło tam aż tylu. W całej Nowej Zelandii nie spotkałem aż tylu obywateli tego kraju co tu. Chyba lubią spacery po górach... obowiązkowo z japońską lustrzanką ;-)
Pakujemy się z powrotem do autokaru. Autokar zabiera jeszcze kilku pasażerów spod schroniska młodzieżowego YHA w Mt. Cook i mało, że jednej z tych japońskich lustrzanek nie przejechał. Pewien Japończyk postanowił zrobić sobie zdjęcie jak siedzi na ławce z widokiem gór w tle i spokojnie popija sobie herbatę z termosa... położył więc aparat na małym statywie na drodze i ustawił samowyzwalacz. Tak się skupił na tej herbacie, że nie zauważył nadciągającego autobusu. Wyglądało to komicznie - sytuacja ta wywołała w całym autobusie salwę śmiechu. W drogę do Queenstown!
W miarę zbliżania się do Queenstown widoki znowu robiły się coraz piękniejsze... niestety nie po mojej stronie autobusu, więc nie mam wiele zdjęć...
Pozdrowienia z saloniku na lotnisku w Auckland,
tygrysm
PS. Na koniec jeszcze kilka zdjęc z relacji sprzed roku, byście sami mogli zobaczyć jak wygląda Milford Sound gdy jest ładna pogoda. W tym roku się tam nie wybieram, ale jeśli będziecie w Queenstown, to zobaczcie dlaczego wszyscy tam jadą:
Dzień zaczął się od pogodowego pecha - w planie na dziś była wycieczka nad jezioro Wanaka, jednak widząc szare chmury, czując chłód potęgowany przez porwisty wiatr zrezygnowałem z tego planu. Do jeziora można dotrzeć na dwa sensowne sposoby, albo złapać autokar Intercity jadącego w kierunku Franz Josef (można użyć flexipassa), albo skorzystać z transportu oferowanego przez firmę obsługującą transport autobusowy w Queenstown (żółte autobusy). Koszt transportu drugim sposobem w dwie strony to 68 NZD, ale opcja ta pozwala na dłuższy pobyt w Wanaka niż łapanie Intercity.
Zostaję więc na spokojnym dniu w Queenstown, które już znam z mojej poprzedniej podróży w te rejony. Queenstown to spokojne miasteczko... nie... może kiedyś było spokojne ;-) Teraz to położona w malowniczej dolinie jeziora Wakatipu miejscowość będąca magneem na turystów - zarówno tych szukających mocnych wrażeń (sporty ekstremalne), jak i bardziej spokojnych, chcących zobaczyć piękne górskie krajobrazy. Dla nich Queenstown to baza wypadowa do najbardziej znanych fiordów Nowej Zelandii - Milford Sound (który widzieliście już na zdjęciach w poprzednim moim poście) oraz troszkę mniej popularnego Doubtful Sound. Pewnie chcielibyście zobaczyć Queenstown? Ja też! Więc wychodzę ubrany w trzy warstwy ciuchów do miasta.
Zaczynam od śniadania - będzie to najmniej zdrowe śniadanie jakie można sobie wymyślić, ale jestem pewny, że do późnego wieczora nie będę potrzebował (ani nawet mógł ;-) ) nic zjeść. A więc miejsce, do którego chciałem od roku wrócić. Fergburger! Znajdziecie go poniżej hotelu Sofitel, naprzeciwko schodków prowadzących do stacji kolejki gondolowej.
Fergburger to miejsce wprost rozchwytywane wśród obecnych w Queenstown turystów - tu zawsze jest tłum, na miejsce siedzące trzeba polować jak sęp przed posiłkiem.
Rok temu, gdy tu byłem było jakoś inaczej - mniej ludzi i obsługa też była milsza. Wtedy zamawiając swojego ferga podawało się imię i po odbiór zamówienia obsługa wołała Cie po imieniu, teraz są numery zamówienia pojawiające się na ekranie. Szkoda, ale chyba nie wyrobili by się inaczej. Zamawiam klasycznego Fergburgera za 10,50 NZD i krążki cebulowe z sosem czosnkowym za dodatkowe 5,50 NZD. Wychodzi więc nawet niedrogo jak na tutejsze standardy. Moje zamówieni ma być gotowe za 10-15 minut. Siadam więc na zaszczytnym miejscu przy barze obserwując kuchnię. Tam około 10 osób produkuje hamburgery niemal taśmowo.
i w końcu jest moje zamówienie:
Ja to mam zjeść? Przecież ja się wytoczę stąd jak to zjem... i zjadłem... i się wytoczyłem :-) Fergburger był niezły, ale nie tak dobry jak go zapamiętałem sprzed roku. No cóż... pora na zobaczenie co tam się zmieniło w Queenstown. Pogodę miałem tego dnia słabą, więc zdjęcia wychodziły tak sobie, dlatego czasem będą się pojawiać zdjęcia w cytatach, oznacza to że zdjęcia są z mojego poprzedniego wyjazdu. Nie czułem potrzeby fotografować wszystko od nowa, zwłąszcza że tym razem brakowało Słońca na niebie :-)
zaczynam od spaceru nad wodę.
Wierzcie lub nie, ale wiało tak mocno, że ta mewa nie była w stanie lecieć pod wiatr. W końcu usiadła i zrezygnowała...
Pomimo tego, że założyłem windstoper było mi zimno. Temperatura tego dnia to około 10 stopni, odczuwalna niższa. Wracam więc do hostelu kupując po drodze kilka pamiątek i uzupełniam trochę relacji i wypełniam pocztówki.
Po dwóch godzinach, mając pocztówki w ręku drugie podejście do zwiedzania miasta. Już jest lepiej, nie wieje tak bardzo. Zapytałem właścicielki mojego hostelu gdzie znajdę skrzynkę pocztową, ta mi powiedziała że w zależy jakie mam znaczki, bo w Nowej Zelandii są dwa systemy pocztowe. Jeżeli będziecie mieli znaczki DX Mail lub Universalmail, pamiętajcie by pocztówki wrzucać do niebieskich skrzynek. Poczta pańśtwowa ma inne znaczki i czerwone skrzynki. Poprzednim razem jak wysyłałem pocztówki to "szły" pół roku, a dotarły na miejsce ze znaczkami z... Singapuru. Ciekawe czy to dlatego, że pomyliłem skrzynki ;-)
Po drodze, przy głównej ulicy swoje występy miał młodzieżowy chór...
Idę dalej, znowu nad wodę ;-)
Nad wodą znajdziecie pomnik ptaka moa (pamiętacie safety demo z Bearem Gryllsem?), który jak się uważa wyginął 200 lat temu. Był to najcięższy i największy ptak żyjący ówcześnie na ziemi. Potrafił mieć wysokość 3 metrów. Oczywiście, nie umiał latać.