11.30, paradę czas zacząć! Na przedzie salut wodny...
a za nim promy i inne jednostki...
Chwilę później pojawił się okręt Marynarki Wojennej (wbrew pozorom to ten w tle, nie nz pierwszym planie
;-) )
i punktualnie w południe oddano salwę z armat u stóp Harbour Bridge przy dźwiękach hymnu narodowego.
Pojawiły się też myśliwce, niestety tylko 3 i nie robiły one jakiegoś specjalnego wrażenia...
W zatoce rozebrzmiała muzyka, do której dwa portowe holowniki w akompaniamencie żaglówek zaczęły wodne tańce.
Tymczasem rzut oka na radar i tak! Już leci!
Qantas 6601 super jumbo leci w naszym kierunku, by uświetnić to wydarzenie niskim przelotem. Pojawił się w chmurach w oddali, by nadlecieć znad wejścia do Zatoki.
Za mostem zmiana kursu w prawo...
i jeszcze jeden przelot, by wykonać bardzo ciasny nawrót.
i to dla mnie tyle co chciałem zobaczyć w rejonie zatoki w ramach Australia Day, bo oczywiście obchody tego święta nie ograniczają się tylko do tego miejsca. Nie zatrzymuję się na plaży pod operą, tylko zmierzam do Circular Quay, by się przenieść w okolice St. James...
Po drodze jeszcze więcej niebieskiego...
... i nie tylko niebieskiego. W innej części miasta odbywało się Colour Dash, czyli połączenie biegu z obrzucaniem się kolorowymi barwnikami na wzór indyjskiego święta Holi. Napotkane dziewczyny wyglądają na zadowolone
;-)
I zgodnie z zapowiedzią, przenoszę się do St. James, gdzie piknik również trwa.
Dla chętnych są też stare piętrowe autobusy, którymi można zwiedzić miasto.
Ja udaję się do budynku Banku Rezerw Australii, w którym to znajduje się muzeum australijskiego pieniądza.
Stara maszynka do drukowania pieniędzy
;-) Dosłownie.
Duży nacisk w muzeum położono na historię produkcji polimerowych banknotów, które to po raz pierwszy wprowadzono właśnie w Australii. Dziś banknoty te Australia eksportuje na cały Świat.
A tu proces produkcji. Najpierw produkuje się arkusz białego polimeru z gotowymi już przeźroczystymi okienkami, później nanosi się kolorową farbę, później czarną, a na koniec dodatkowo zabezpiecza się banknoty dodatkową warstwą błyszczącego polimeru. Ważne, że każdy etap odbywa się jednocześnie z dwóch stron banknotu, dzięki czemu każdy powinien być idealnie wydrukowany.
A teraz czas na carnivale, czyli zlot zabytkowych samochodów z całej Australii.
Od razu zaznaczam, że zrobiłem baaardzo dużo zdjęć. Część z nich zamieszczam, jeśli nie lubisz samochodów, śmiało możesz przewinąć kawałek tego postu
;-)
Na początek Holden - ikoniczna marka australijskiej motoryzacji.
Później już będą samochody o których pewnie Wy możecie mi więcej powiedzieć niż ja Wam. Wspólny mianownik - wszystkie były piękne.
Fiat 128
;-)
i Mercedes... niestety replika.
<
Pogoda się poprawia! Zmierzam w kierunku Katedry Św. Marii, przy której ma być wystawa supersamochodów.
Niestety pozostały mi tylko jej niedobitki, bo się skończyła chwilę wcześniej...
Na nabrzeże wracam spacerkiem przez Royal Botanic Garden.
Wielu Australijczyków spędza ten dzień na piknikach w parkach.
Ja z kolei idę w kierunku The Rocks, gdzie odbywać się mają jarmarki związane z dniem Australii. Po drodze jeszcze oczywiście opera z rzadziej oglądanych stron.
Część opery przechodzi remont, więc nie zabrakło typowych dla takich miejsc zasad BHP
;-)
Endrju jak sie dowie to pewnie przestanie LOTem latać...
:D Do miasta można się dostać albo kolejką jeżdżącą z Terminalu 2, albo autobusami AC1 i AC2 ruszającymi odpowiednio z pierwszego i drugiego terminala. Ja uwierzyłem google maps, które stwierdziło, że najlepiej zrobię wsiadając w AC1 (koszt biletu z lub na lotnisko w Barcelonie 5,90 EUR) do Placa d'Espanya i dalej pojadę metrem. Tak też zrobiłem. Autobusy kursują co 5 minut, dzięki czemu nie są zatłoczone.tak na przyszłość: jest jeszcze autobus 46, za 2,15euro jeśli nie masz T-10
;)
Świetna relacja z wymarzonej dla wielu podróży, czekamy na więcej
;) Sprawia, że przeglądając ją planuje się podobną wycieczkę.Super zdjęcia, tylko 11 i 12 od końca są takie same
8-)
namteH, dzięki za podpowiedź. Na pewno się przyda w przyszłości
;-)Pabloo, jakoś tak źle mi się skopiowało
;-)To, że relacja jest "na żywo" oznacza interakcję. Czekam na wszelkie wskazówki i uzupełnianie moich wiadomości jeśli macie taką ochotę
;-)Pozdrawiam,tygrysm
Bezapelacyjnie, do samego końca czyta się rewelacyjnie. Znakomita relacja zawierająca dużo ciekawych informacji a także bombowe zdjęcia wzbudzające podziw i zazdrość.
Relacja świetna, ale autor chyba nie jest fanem hikingu. 2 razy w NZ i ani słowa o Abel Tasman NP, Tongario Crossing, lodowcach, a Mount Cook tylko z perspektywy przystanku autobusowego
:)
dexMorgan, dzięki
:-)kla7, dzięki za info, bardzo dawno nie byłem w Tesco
;-)student, dzięki
;-) Cieszę się, że Ci się podoaba
:)blasto, owszem, nie jestem fanem hikingu
:) Lodowców strasznie żałuję, zabrakło mi na nie czasu...
Hejka! Super opowieść
:) Bardzo fajnie mi się czytało Twoją relację, czekałam na nowe wpisy. Ciekawa jestem ile kosztował Cię ten wyjazd (w całości). Mógłbyś zrobić takie podsumowanie, podając ceny biletów lotniczych, autobusowych, hoteli, wyżywienia itp.?
:) Druga sprawa, prowadzisz może jakiegoś bloga, albo prowadzisz konto na facebooku, na którym można by sobie przeczytać i obejrzeć relację z innych Twoich podróży? Pozdrawiam
:)
Quote:Idę jeszcze na ostatnie zakupy. Postanowiłem się skusić na wypróbowanie reklamowanego tu nowozelandzkiego środka 1Above, który ponoć ma zbawienny wpływ na zmieniających strefy czasowe. Wyczytałem w Internecie bardzo pozytywne opinie na jego temat, więc pobawię się w króliczka doświadczalnego. W powyższych buteleczkach znajduje się 100 ml koncentratu minerałów i witamin - głównie z rodziny B. Zawartość buteleczki należy zmieszać z 900 ml wody i pić taką miksturę przez 5 godzin lotu. Ja mam przed sobą prawie dobę w samolotach, więc wyposażyłem się w 4 buteleczki zamkniete w woreczku spełniającym wytyczne kontroli bezpieczeńswa. Koszt "kuracji" 30 AUD.I jak się sprawdziła ta magiczna receptura ?
tygrysm napisał:Pan cały czas stał na tarasie i opowiadał jak teraz Twój drewniany taras (deck) będzie błyszczał
;-)
:lol:
Polska/Sosnowiec - październik 2013.Mógłbyś wrzucić więcej zdjęć z Waitomo Caves?Rewelacyjna relacja, uważam ją za jedną z lepszych jakie czytałem. Pieczołowitość w opisywaniu szczegółów, wszelkie alegorie, wtrącenia i historie najwyżej klasy! Nie wypada pominąć kunsztu fotografa, niektóre zdjęcia wyjątkowo piękne! Super przygoda!
;)
Portobello, dziękuję, cieszę się że Ci się podobało
:-)Podsumowanie masz troszkę powyżej
:-) Żeby było dokładniej:bilet z Barcelony do Auckland i z powrotem przez Sydney do Barcelony: około 2400 złBilety na loty krajowe: około 350 złBilety na autobusy, wycieczki całodniowe w ramach Flexipassa: 838 złNoclegi: około 3000 zł (to można było zdecydowanie potanić)Wstępu, atrakcje, lokalny transport: około 1300Jedzenie, utrzymanie: około 2000 złJestem na fb, ale nie bloguję tam
;-) Podeślę Ci zaraz na PW linki do moich innych relacji, bo wg. regulaminu nie mogę tu podawać linków do innych forów.Też pozdrawiam!
:)JIK, sprawdziła się! Albo mikstura albo efekt placebo, ale nie miałem żadnych problemów ze zmianą czasu o te 10 godzin. Widziałem sporo pozytywnych opinii w Internecie, w tym jakąś od członka załogi pokładowej jednej z dużych linii, więc chyba działa
:-)RomeY, Nie, na razie 1Above jest dostępne tylko w Nowej Zelandii i Australii lub przez Internet, ale z tego co czytałem ma się to szybko zmienić.BartoszSz,
:-) Po prostu Tesco mi nie po drodze
:-)Niestety zdjęć z Waitomo Caves więcej nie mam, bo tam nie można było robić zdjęć, bo flash powoduje, że larwy przestają świecić. Te jak nie świecą, to nie łapią pożywienia i giną. Można za to znaleźć kilka oficjalnych zdjęć: http://www.waitomo.com/Glowworm-Caves/P ... llery.aspxCieszę się, że relacja przypadła Ci do gustu
:-) Daj znać jeśli masz ochotę poczytać więcej to podeślę więcej linków
;-)Pozdrawiam z... z pracy
;-)tygrysm
Ciekawe, ze wiekszosc z kilku (kilkunastooosobowej) ekipy, ktora leciala tymi lotami co ja do/z Nowej Zelandii miesiac temu, stwierdza dokladnie to co Ty - ze owszem, jest to piekny kraj, ale chyba nie na tyle, aby tam wrocic. Osobiscie uwazam, ze chyba to troche przereklamowane miejsce. Jesli mialabym w przyszlosci wybor, to rowniez wybralabym Australie. Spedzilam tam tylko jeden dzien, akurat trafiajac na slynne swieto, ale wystarczylo to aby zachwycic
;)Zapomnialam dodac ze relacja swietna! Chetnie poczytam cos znowu w przyszlosci
:)
Już dużo razy słyszałem podobne opinie o Nowej Zelandii
:-) Nie mniej jednak zawsze warto pojechać i samemu się przekonać
;-)Ja w zeszłym roku spędziłem 3 tygodnie w Australii i strasznie polecam wszystkim - ze względu na przesympatycznych ludzi, bezproblemowość w każdym możliwym wydaniu i... zwierzęta
:-) Australia wciąga
tygrysm napisał:Już dużo razy słyszałem podobne opinie o Nowej Zelandii
:-) Nie mniej jednak zawsze warto pojechać i samemu się przekonać
;-)Ja w zeszłym roku spędziłem 3 tygodnie w Australii i strasznie polecam wszystkim - ze względu na przesympatycznych ludzi, bezproblemowość w każdym możliwym wydaniu i... zwierzęta
:-) Australia wciągaAch te australijskie zwierzęta: http://www.youtube.com/watch?v=kdihHnaOQsk A co do NZ to ja ruszam równo za tydzień. Nakupuję tego cudu na jetlag.
Bardzo chętnie też poczytam inne relacje, szczególnie te z Austali! Poproszę też jakieś linki na PM. Mi się marzy wyjazd do Nowej Zelandi więc nie ukrywam zachwytu nad tą relacją! Cudo!!!!!Ciekawa jestem kolejnych podróży tzn relacji, zwłaszcza że także w czerwcu wybieram się na tydzień na Islandię z ekipą
:)No nie wspomnę już o Stanach!!!Pozdrawiam
:)
Widzę, że w USA też planujesz pełną pętlę samolotem. Znowu bez wypożyczania auta? Pewnie o tym wiesz, ale domestic F w USA nie daje nawet wstępu do saloników (jeśli nie masz statusu).
sajko, cieszę się że Ci się podobało
:-) zaraz Ci wyślę linki na PW w tym do relacji z Australii i Nowej Zelandii sprzed roku
;-)blasto, nie - tam w niektórych miejscach na pewno wypożyczę samochód, bo inaczej się nie da. Na pewno w Calgary (parki narodowe na północ od Calgary to bajka
;-) ), Yellowstone i Las Vegas
:-)Wiem, niestety statusu wpuszczającego do saloników mieć nie będę, ale nadal mam kartę Priority Pass
;-)
Wspaniała relacja! Miło poczytać i powspominać, bo zrobiłam podobną trasę w na Wyspie Północnej, na dodatek w zbliżonym terminie. Zbierałam się sama do opisania swoich doświadczeń, ale coś czuję, że nie zdołam przebić relacji autora
;). Mój sposób podróżowania był zdecydowanie odmienny, bo totalnie budżetowy- prawie nic nie wydałam na transport i noclegi. Jeśli kogoś interesuje hiking i hichhiking w NZ- służę radą
:)
Beatrix napisał:Wspaniała relacja! Miło poczytać i powspominać, bo zrobiłam podobną trasę w na Wyspie Północnej, na dodatek w zbliżonym terminie. Zbierałam się sama do opisania swoich doświadczeń, ale coś czuję, że nie zdołam przebić relacji autora
;). Mój sposób podróżowania był zdecydowanie odmienny, bo totalnie budżetowy- prawie nic nie wydałam na transport i noclegi. Jeśli kogoś interesuje hiking i hichhiking w NZ- służę radą
:)Pisz relację, a nie zakładaj z góry, że się nie spodoba
8-) Jaka nie będzie to rozbudzi wyobraźnię i na pewno zachęci do odwiedzenia. Bez żadnych rad na priv, tylko na forum, nie wiadomo kiedy i kto będzie zainteresowany
;)
11.30, paradę czas zacząć! Na przedzie salut wodny...
a za nim promy i inne jednostki...
Chwilę później pojawił się okręt Marynarki Wojennej (wbrew pozorom to ten w tle, nie nz pierwszym planie ;-) )
i punktualnie w południe oddano salwę z armat u stóp Harbour Bridge przy dźwiękach hymnu narodowego.
Pojawiły się też myśliwce, niestety tylko 3 i nie robiły one jakiegoś specjalnego wrażenia...
W zatoce rozebrzmiała muzyka, do której dwa portowe holowniki w akompaniamencie żaglówek zaczęły wodne tańce.
Tymczasem rzut oka na radar i tak! Już leci!
Qantas 6601 super jumbo leci w naszym kierunku, by uświetnić to wydarzenie niskim przelotem. Pojawił się w chmurach w oddali, by nadlecieć znad wejścia do Zatoki.
Za mostem zmiana kursu w prawo...
i jeszcze jeden przelot, by wykonać bardzo ciasny nawrót.
i to dla mnie tyle co chciałem zobaczyć w rejonie zatoki w ramach Australia Day, bo oczywiście obchody tego święta nie ograniczają się tylko do tego miejsca. Nie zatrzymuję się na plaży pod operą, tylko zmierzam do Circular Quay, by się przenieść w okolice St. James...
Po drodze jeszcze więcej niebieskiego...
... i nie tylko niebieskiego. W innej części miasta odbywało się Colour Dash, czyli połączenie biegu z obrzucaniem się kolorowymi barwnikami na wzór indyjskiego święta Holi. Napotkane dziewczyny wyglądają na zadowolone ;-)
I zgodnie z zapowiedzią, przenoszę się do St. James, gdzie piknik również trwa.
Dla chętnych są też stare piętrowe autobusy, którymi można zwiedzić miasto.
Ja udaję się do budynku Banku Rezerw Australii, w którym to znajduje się muzeum australijskiego pieniądza.
Stara maszynka do drukowania pieniędzy ;-) Dosłownie.
Duży nacisk w muzeum położono na historię produkcji polimerowych banknotów, które to po raz pierwszy wprowadzono właśnie w Australii. Dziś banknoty te Australia eksportuje na cały Świat.
A tu proces produkcji. Najpierw produkuje się arkusz białego polimeru z gotowymi już przeźroczystymi okienkami, później nanosi się kolorową farbę, później czarną, a na koniec dodatkowo zabezpiecza się banknoty dodatkową warstwą błyszczącego polimeru. Ważne, że każdy etap odbywa się jednocześnie z dwóch stron banknotu, dzięki czemu każdy powinien być idealnie wydrukowany.
A teraz czas na carnivale, czyli zlot zabytkowych samochodów z całej Australii.
Od razu zaznaczam, że zrobiłem baaardzo dużo zdjęć. Część z nich zamieszczam, jeśli nie lubisz samochodów, śmiało możesz przewinąć kawałek tego postu ;-)
Na początek Holden - ikoniczna marka australijskiej motoryzacji.
Później już będą samochody o których pewnie Wy możecie mi więcej powiedzieć niż ja Wam. Wspólny mianownik - wszystkie były piękne.
Fiat 128 ;-)
i Mercedes... niestety replika.
<
Pogoda się poprawia! Zmierzam w kierunku Katedry Św. Marii, przy której ma być wystawa supersamochodów.
Niestety pozostały mi tylko jej niedobitki, bo się skończyła chwilę wcześniej...
Na nabrzeże wracam spacerkiem przez Royal Botanic Garden.
Wielu Australijczyków spędza ten dzień na piknikach w parkach.
Ja z kolei idę w kierunku The Rocks, gdzie odbywać się mają jarmarki związane z dniem Australii. Po drodze jeszcze oczywiście opera z rzadziej oglądanych stron.
Część opery przechodzi remont, więc nie zabrakło typowych dla takich miejsc zasad BHP ;-)