Jedzenie wyśmienite, choć porcja malutka. Na tacce oprócz tego co opisałem powyżej znajdują się: sałatka i sos francuski, masło, ciepła bułka i czekoladka mleczna. Oprócz tego woda i napój zimny do wyboru (KubaB, jest dużo alkoholi do wyboru
;-) ). Choć sztućce były plastikowe, to szklanka jest prawdziwa - szklana. Z tym w economy się jeszcze nie spotkałem.
Serwis był wykonywany bardzo efektywnie - po podaniu wszystkich tacek, obsługa pokładowa chodziłą z czajnikami z gorącymi napojami i nalewała chętnym. Na deser zaserwowane zostały bardzo dobre lody na patyku. Jeśli ktoś chciał więcej, to była też tura dokładkowa. Podczas gdy ja się rozkoszuję deserem, w tle powstaje relacja
;-)
Później jeszcze dwa razy "dolewka" wody i raz soku pomarańczowego dla chętnych. Wszystko z uśmiechem! Na prawdę świetny serwis ze strony Jetconnect. Poltramp wiem, że wziął rybę i też był bardzo zadowolony.
Zbliżamy się do lądowania:
Lądowanie miękkie, choć pogoda nieszczególna.
Na zewnątrz deszcz, i ciepło i bardzo w porównaniu do Nowej Zelandii parno... wsiadam do pociągu lotniskowego i jadę do hostelu. Powtórzę, że uważam za zdzierstwo kasowanie za 10-minutową jazdę pociągiem z lotniska do centrum w jedną stronę 17,20 AUD!
Dzień 16 - Blue Mountains i troszkę Sydney
Jak już zapewne wiecie Sydney pod kątem turystycznym mam już zwiedzone, dlatego też starałem się znaleźć dla siebie inne zajęcia niż gdy byłem tu ostatnio. Jedną z propozycji miejsc do obejrzenia są Góry Błękitne. W Sydney istnieje multum firm oferujących całodniowe wycieczki w te okolice, więc czemu nie skorzystać? Ja skorzystałem z firmy Activity Tours Australia oferującej całodniową wycieczkę za 99 AUD. Dodatkowo można kupić bilet na kolejki linowe w obrębie Gór Błękitnych za 35 AUD. Kierowca odbiera turystę spod miejsca zakwaterowania. Moja godzina odbioru była ustalona na 7.30. Dzięki zmianie czasu z nowozelandzkiego na australijskim dziś, zupełnie jak nie ja, nie miałem problemu z porannym przebudzeniem. A pogoda wręcz zachęcała by ruszyć się gdzieś:
Na miejscu spotkania byłem 15 minut przed czasem, a tam czekał już mój busik. Nasz kierowca/przewodnik był osobą bardzo... dziwną. Był to starszy pan, oprowadzający te wycieczki jak twierdzi od 13 lat. W charakterze dość szorstki, ale niepozbawiony poczucia humoru. Pierwszy przystanek po drodze to Featherdale Wildlife Park. Powiem szczerze, że nie słyszałem wcześniej o tym miejscu, ale szczerze je polecam. Z punktu widzenia osoby chcącej zobaczyć australijską faunę jest to dużo ciekawszy wybór niż sydnejski Taronga ZOO. Na zwiedzanie mamy godzinę - ani za dużo, ani za mało.
Przy wejściu wita nas najbardziej charakterystyczny ptak Australii - słynąca ze swojego śpiewu Kokabura.
Nieprawdą też jest, że są one odurzone zawartością eukaliptusa - w eukaliptusie po prostu nie ma dostatecznie wiele energii, dlatego koale wykształciły sobie na drodze ewolucji umiejętność jej oszczędzania. Śpią około 20 godzin na dobę, gdy nie śpią to jedzą. Ciekawą informacją jest też pochodzenie nazwy "koala". Otóż koala w mowie aborygenów oznacza "mały człowiek, który nie pije", gdyż koala nie zwykł schodzić z drzew po picie. Gdy byłem w Nowej Zelandii na dowód, jak duża fala upałów przechodziła przez Australię, pokazywali w telewizji koalę pijącego wodę z podstawionej mu miski.
Ciężki jest los opiekuna koali, gdy ten nie słucha...
Podczas robienia powyższego zdjęcia coś przeszło mi po nodze - przestraszyłem się, okazało się że to dwa kangurzątka przekicały sobie po mnie
:-)
Za to obok mnie siedziała sobie kokabura innego rodzaju:
Później opiekunka wzięła ją na palec i opowiadając o niej dała mi ją pogłaskać.
Jak widać w tym parku nie ma zasady "nie karmić zwierząt"
W jednym z miejsc spotkać można było także małe pingwiny.
Niektóre z australijskich zwierząt należą do tych, których bym nie chciał spotkać
:)
Inne chciałbym jak najbardziej, choć ten wallabe wygląda, jak by się jeszcze nie obudził.
W parku można poobcować nie tylko z egzotycznymi zwierzakami, są też te bardziej udomowione:
i te mniej
;-)
Na koniec jeszcze jedno zdjęcie z wombatem, który jednak postanowił się obudzić.
Featherdale Wildlife Park bardzo wszystkim polecam, nawet jako wycieczkę poza Sydney jeśli ktoś ma samochód. Wsiadamy z powrotem do busika i jedziemy w kierunku Gór Błękitnych, droga zajmuje nam około godziny. Nazwa tych gór wywodzi się od niebieskiej mgły, widocznej gdy patrzy się na nie z oddali. Słyną one ze stromych ścian i płaskich szczytów. W autobusie okazuje się, że w mojej 9-osobowej grupie trafiłem na Kubę, Polaka mieszkającego na stałę w Irlandii, który skorzystał z tej samej promocji, którą znalazł na Fly4Free, więc będęmiał towarzysza do zwiedzania.
W 2003 roku otworzono tutaj kompleks turystyczny na który składają się dwie kolejki linowe i najbardziej stroma na Świecie kolejka torowa. Zaczynamy od kolejki linowej rozciągniętej nad doliną. Fajnie, że ktoś kto ją projektował pomyślał i zostawił dziury przez które przechodzi obiektyw aparatu fotograficznego.
A to Góry Błękitne w całej okazałości:
Po drugiej stronie poza poniższym widokiem nie ma nic ciekawego, więc od razu wracamy do "bazy". W ramach karnetu za 35 NZD można jeździć kolejkami dowolną ilość razy w ciągu dnia.
Dla chętnych i odważnych wagonik kolejki ma w środkowej części szklane dno.
Widok w kierunku formacji skalnej "Trzy siostry".
Później decydujemy się na zjazd stromąkolejką. Kolejka jedzie po szynach, jednak do góry jest wciągana za pomocą stalowej liny. Kąt nachylenia kolejki to 52 stopnie, jednak jeśli dla kogoś to za mało może przechylić łąwkę na której siedzi tak, by było jeszcze weselej.
Na stacji nie robi to jakiegoś specjalnego wrażenia...
Później robi się ciekawiej, ale nie jest to jazda jak na rollercoasterze, więc spokojnie.
Na dole postanawiamy przejść się ścieżką do wodospadu, oznacza to duuuużą ilość schodów wiądących przez las deszczowy i zmęczenie. Cel jest taki:
Nie powala
;-) powrót tą samą trasą. Po drodze cień, więc nie robiłem za bardzo zdjęć. Tam gdzie przebijało się światło słoneczne zdjęcia od razu zaczęły wyglądać lepiej:
Z powrotem na górę prowadzi ostatnia na dziś kolejka linowa.
Do godziny zbiórki zostaje nam jeszcze trochę czasu, więc jemy obiad na górnej stacji kolejki. Nie róbcie tego błędu, a zwłaszcza nie jedzcie hamburgera
;-)
Następnie nasz busik zawozi nas do punktu widokowego Echo Point z którego widać Trzy Siostry. Według jednego z aborygieńskich mitów trzy siostry "Meehni", "Wimlah" i "Gunnedoo" żyły w tych okolicach i zakochały się w trzech braciach z innego plemienia, jednak prawo aborygenów zabraniało im ślubu poza plemieniem. Bracia nie byli z tego faktu zadowoleni, więc rozpoczęli wojnę plemion, by porwać siostry. W związku z zagrożeniem życia sióstr, plemienny szaman zamienił je w trzy skały, by ocelić je przed wszelką szkodą. Szaman był jedyną osobą mogącą je odczarować, jednak sam był jedną z ofiar w tej wojnie, więc siostry zostały zaklęte w kamień i stoją tak do dziś.
Do pierwszej skały można podejść. Wiąże się to z pokonaniem stromych schodów, a na miejscu nie ma nic ciekawego. Na koniec jeszcze panorama Gór Błękitnych.
Powrót do Parku Olimpijskiego zajmuje nam trochę ponad godzinę, skąd zabiera nas prom płynący do Circular Quay w samym centrum Sydney.
Tam robię jeszcze krótki spacerek by zrobić zdjęcia najbardziej znanych miejsc w Sydney:
- Harbour Bridge
- Sydney Opera House
i Circular Quay
Jestem zmęczony, więc wracam do hostelu. Okazało się, że w okolicach Railway Square, przy którym jest mój hostel odbywa się festyn z okazji obchodów chińskiego nowego roku:
Było kilka pysznych opcji do zjedzenia, szkoda że już byłem najedzony
;-)
Wracam do hostelu zmęczony. Jutro Australia Day!
:)
Jutro Dzień Australii!Dzień 17 - Sydney - 26.01 Australia Day
Australia Day, obchodzony 26 stycznia to najważniejsze święto narodowe Australii. Upamiętnia ono przybycie na te ziemie w 1788 roku pierwszych statków brytyjskich i postawienie na niej brytyjskiej flagi przez gubernatora Arthura Phillipa. Tego dnia w całym kraju odbywają się festyny i imprezy. Najważniejsze z nich mają miejsce oczywiście w Sydney. Zamierzałem z tego skorzystać tyle ile będę mógł
;-)
Po wyjściu z hostelu okazuje się, że pogoda jak na razie nie dopisuje. Dobrze, że wziąłem kurtkę przeciwdeszczową, bo niestety była potrzebna.
Przy Operze, spod której chyba najwygodniej będzie obserwować wydarzenia mające miejsca w Zatoce Sydney zameldowałem się punktualnie o 11.00. Z resztą nie tylko ja, dziś przewinie się tu wyjątkowo dużo ludzi.
Niektórzy oglądają uroczystości z góry. Za taką przyjemność płaci się od 200, do 300 AUD w zależności od pory dnia i spodziewanej liczby chętnych danego dnia. Dziś podejrzewam, że było bliżej tej górnej granicy cenowej.
Dziś jest dzień Australii, każdy więc powinien mieć flagę - małą, dużą, na koszulce, na czapce, czy torbie. Nie ma znaczenia. Ja też dostałem swoją i nosiłem ją przez cały dzień wetkniętą w moją torbę od aparatu.
O godzinie 11.00 ruszają przygotowania do wielkiej parady jednostek nawodnych - wszystkie chętne jednostki wypływają z zatoki, by później wpłynąć do niej jednocześnie za paradą sydnejskich promów. Nie muszę dodawać, że część jednostek była przyozdobiona.
Endrju jak sie dowie to pewnie przestanie LOTem latać...
:D Do miasta można się dostać albo kolejką jeżdżącą z Terminalu 2, albo autobusami AC1 i AC2 ruszającymi odpowiednio z pierwszego i drugiego terminala. Ja uwierzyłem google maps, które stwierdziło, że najlepiej zrobię wsiadając w AC1 (koszt biletu z lub na lotnisko w Barcelonie 5,90 EUR) do Placa d'Espanya i dalej pojadę metrem. Tak też zrobiłem. Autobusy kursują co 5 minut, dzięki czemu nie są zatłoczone.tak na przyszłość: jest jeszcze autobus 46, za 2,15euro jeśli nie masz T-10
;)
Świetna relacja z wymarzonej dla wielu podróży, czekamy na więcej
;) Sprawia, że przeglądając ją planuje się podobną wycieczkę.Super zdjęcia, tylko 11 i 12 od końca są takie same
8-)
namteH, dzięki za podpowiedź. Na pewno się przyda w przyszłości
;-)Pabloo, jakoś tak źle mi się skopiowało
;-)To, że relacja jest "na żywo" oznacza interakcję. Czekam na wszelkie wskazówki i uzupełnianie moich wiadomości jeśli macie taką ochotę
;-)Pozdrawiam,tygrysm
Bezapelacyjnie, do samego końca czyta się rewelacyjnie. Znakomita relacja zawierająca dużo ciekawych informacji a także bombowe zdjęcia wzbudzające podziw i zazdrość.
Relacja świetna, ale autor chyba nie jest fanem hikingu. 2 razy w NZ i ani słowa o Abel Tasman NP, Tongario Crossing, lodowcach, a Mount Cook tylko z perspektywy przystanku autobusowego
:)
dexMorgan, dzięki
:-)kla7, dzięki za info, bardzo dawno nie byłem w Tesco
;-)student, dzięki
;-) Cieszę się, że Ci się podoaba
:)blasto, owszem, nie jestem fanem hikingu
:) Lodowców strasznie żałuję, zabrakło mi na nie czasu...
Hejka! Super opowieść
:) Bardzo fajnie mi się czytało Twoją relację, czekałam na nowe wpisy. Ciekawa jestem ile kosztował Cię ten wyjazd (w całości). Mógłbyś zrobić takie podsumowanie, podając ceny biletów lotniczych, autobusowych, hoteli, wyżywienia itp.?
:) Druga sprawa, prowadzisz może jakiegoś bloga, albo prowadzisz konto na facebooku, na którym można by sobie przeczytać i obejrzeć relację z innych Twoich podróży? Pozdrawiam
:)
Quote:Idę jeszcze na ostatnie zakupy. Postanowiłem się skusić na wypróbowanie reklamowanego tu nowozelandzkiego środka 1Above, który ponoć ma zbawienny wpływ na zmieniających strefy czasowe. Wyczytałem w Internecie bardzo pozytywne opinie na jego temat, więc pobawię się w króliczka doświadczalnego. W powyższych buteleczkach znajduje się 100 ml koncentratu minerałów i witamin - głównie z rodziny B. Zawartość buteleczki należy zmieszać z 900 ml wody i pić taką miksturę przez 5 godzin lotu. Ja mam przed sobą prawie dobę w samolotach, więc wyposażyłem się w 4 buteleczki zamkniete w woreczku spełniającym wytyczne kontroli bezpieczeńswa. Koszt "kuracji" 30 AUD.I jak się sprawdziła ta magiczna receptura ?
tygrysm napisał:Pan cały czas stał na tarasie i opowiadał jak teraz Twój drewniany taras (deck) będzie błyszczał
;-)
:lol:
Polska/Sosnowiec - październik 2013.Mógłbyś wrzucić więcej zdjęć z Waitomo Caves?Rewelacyjna relacja, uważam ją za jedną z lepszych jakie czytałem. Pieczołowitość w opisywaniu szczegółów, wszelkie alegorie, wtrącenia i historie najwyżej klasy! Nie wypada pominąć kunsztu fotografa, niektóre zdjęcia wyjątkowo piękne! Super przygoda!
;)
Portobello, dziękuję, cieszę się że Ci się podobało
:-)Podsumowanie masz troszkę powyżej
:-) Żeby było dokładniej:bilet z Barcelony do Auckland i z powrotem przez Sydney do Barcelony: około 2400 złBilety na loty krajowe: około 350 złBilety na autobusy, wycieczki całodniowe w ramach Flexipassa: 838 złNoclegi: około 3000 zł (to można było zdecydowanie potanić)Wstępu, atrakcje, lokalny transport: około 1300Jedzenie, utrzymanie: około 2000 złJestem na fb, ale nie bloguję tam
;-) Podeślę Ci zaraz na PW linki do moich innych relacji, bo wg. regulaminu nie mogę tu podawać linków do innych forów.Też pozdrawiam!
:)JIK, sprawdziła się! Albo mikstura albo efekt placebo, ale nie miałem żadnych problemów ze zmianą czasu o te 10 godzin. Widziałem sporo pozytywnych opinii w Internecie, w tym jakąś od członka załogi pokładowej jednej z dużych linii, więc chyba działa
:-)RomeY, Nie, na razie 1Above jest dostępne tylko w Nowej Zelandii i Australii lub przez Internet, ale z tego co czytałem ma się to szybko zmienić.BartoszSz,
:-) Po prostu Tesco mi nie po drodze
:-)Niestety zdjęć z Waitomo Caves więcej nie mam, bo tam nie można było robić zdjęć, bo flash powoduje, że larwy przestają świecić. Te jak nie świecą, to nie łapią pożywienia i giną. Można za to znaleźć kilka oficjalnych zdjęć: http://www.waitomo.com/Glowworm-Caves/P ... llery.aspxCieszę się, że relacja przypadła Ci do gustu
:-) Daj znać jeśli masz ochotę poczytać więcej to podeślę więcej linków
;-)Pozdrawiam z... z pracy
;-)tygrysm
Ciekawe, ze wiekszosc z kilku (kilkunastooosobowej) ekipy, ktora leciala tymi lotami co ja do/z Nowej Zelandii miesiac temu, stwierdza dokladnie to co Ty - ze owszem, jest to piekny kraj, ale chyba nie na tyle, aby tam wrocic. Osobiscie uwazam, ze chyba to troche przereklamowane miejsce. Jesli mialabym w przyszlosci wybor, to rowniez wybralabym Australie. Spedzilam tam tylko jeden dzien, akurat trafiajac na slynne swieto, ale wystarczylo to aby zachwycic
;)Zapomnialam dodac ze relacja swietna! Chetnie poczytam cos znowu w przyszlosci
:)
Już dużo razy słyszałem podobne opinie o Nowej Zelandii
:-) Nie mniej jednak zawsze warto pojechać i samemu się przekonać
;-)Ja w zeszłym roku spędziłem 3 tygodnie w Australii i strasznie polecam wszystkim - ze względu na przesympatycznych ludzi, bezproblemowość w każdym możliwym wydaniu i... zwierzęta
:-) Australia wciąga
tygrysm napisał:Już dużo razy słyszałem podobne opinie o Nowej Zelandii
:-) Nie mniej jednak zawsze warto pojechać i samemu się przekonać
;-)Ja w zeszłym roku spędziłem 3 tygodnie w Australii i strasznie polecam wszystkim - ze względu na przesympatycznych ludzi, bezproblemowość w każdym możliwym wydaniu i... zwierzęta
:-) Australia wciągaAch te australijskie zwierzęta: http://www.youtube.com/watch?v=kdihHnaOQsk A co do NZ to ja ruszam równo za tydzień. Nakupuję tego cudu na jetlag.
Bardzo chętnie też poczytam inne relacje, szczególnie te z Austali! Poproszę też jakieś linki na PM. Mi się marzy wyjazd do Nowej Zelandi więc nie ukrywam zachwytu nad tą relacją! Cudo!!!!!Ciekawa jestem kolejnych podróży tzn relacji, zwłaszcza że także w czerwcu wybieram się na tydzień na Islandię z ekipą
:)No nie wspomnę już o Stanach!!!Pozdrawiam
:)
Widzę, że w USA też planujesz pełną pętlę samolotem. Znowu bez wypożyczania auta? Pewnie o tym wiesz, ale domestic F w USA nie daje nawet wstępu do saloników (jeśli nie masz statusu).
sajko, cieszę się że Ci się podobało
:-) zaraz Ci wyślę linki na PW w tym do relacji z Australii i Nowej Zelandii sprzed roku
;-)blasto, nie - tam w niektórych miejscach na pewno wypożyczę samochód, bo inaczej się nie da. Na pewno w Calgary (parki narodowe na północ od Calgary to bajka
;-) ), Yellowstone i Las Vegas
:-)Wiem, niestety statusu wpuszczającego do saloników mieć nie będę, ale nadal mam kartę Priority Pass
;-)
Wspaniała relacja! Miło poczytać i powspominać, bo zrobiłam podobną trasę w na Wyspie Północnej, na dodatek w zbliżonym terminie. Zbierałam się sama do opisania swoich doświadczeń, ale coś czuję, że nie zdołam przebić relacji autora
;). Mój sposób podróżowania był zdecydowanie odmienny, bo totalnie budżetowy- prawie nic nie wydałam na transport i noclegi. Jeśli kogoś interesuje hiking i hichhiking w NZ- służę radą
:)
Beatrix napisał:Wspaniała relacja! Miło poczytać i powspominać, bo zrobiłam podobną trasę w na Wyspie Północnej, na dodatek w zbliżonym terminie. Zbierałam się sama do opisania swoich doświadczeń, ale coś czuję, że nie zdołam przebić relacji autora
;). Mój sposób podróżowania był zdecydowanie odmienny, bo totalnie budżetowy- prawie nic nie wydałam na transport i noclegi. Jeśli kogoś interesuje hiking i hichhiking w NZ- służę radą
:)Pisz relację, a nie zakładaj z góry, że się nie spodoba
8-) Jaka nie będzie to rozbudzi wyobraźnię i na pewno zachęci do odwiedzenia. Bez żadnych rad na priv, tylko na forum, nie wiadomo kiedy i kto będzie zainteresowany
;)
Jedzenie wyśmienite, choć porcja malutka. Na tacce oprócz tego co opisałem powyżej znajdują się: sałatka i sos francuski, masło, ciepła bułka i czekoladka mleczna. Oprócz tego woda i napój zimny do wyboru (KubaB, jest dużo alkoholi do wyboru ;-) ). Choć sztućce były plastikowe, to szklanka jest prawdziwa - szklana. Z tym w economy się jeszcze nie spotkałem.
Serwis był wykonywany bardzo efektywnie - po podaniu wszystkich tacek, obsługa pokładowa chodziłą z czajnikami z gorącymi napojami i nalewała chętnym. Na deser zaserwowane zostały bardzo dobre lody na patyku. Jeśli ktoś chciał więcej, to była też tura dokładkowa. Podczas gdy ja się rozkoszuję deserem, w tle powstaje relacja ;-)
Później jeszcze dwa razy "dolewka" wody i raz soku pomarańczowego dla chętnych. Wszystko z uśmiechem! Na prawdę świetny serwis ze strony Jetconnect. Poltramp wiem, że wziął rybę i też był bardzo zadowolony.
Zbliżamy się do lądowania:
Lądowanie miękkie, choć pogoda nieszczególna.
Na zewnątrz deszcz, i ciepło i bardzo w porównaniu do Nowej Zelandii parno... wsiadam do pociągu lotniskowego i jadę do hostelu. Powtórzę, że uważam za zdzierstwo kasowanie za 10-minutową jazdę pociągiem z lotniska do centrum w jedną stronę 17,20 AUD!
Dzień 16 - Blue Mountains i troszkę Sydney
Jak już zapewne wiecie Sydney pod kątem turystycznym mam już zwiedzone, dlatego też starałem się znaleźć dla siebie inne zajęcia niż gdy byłem tu ostatnio. Jedną z propozycji miejsc do obejrzenia są Góry Błękitne. W Sydney istnieje multum firm oferujących całodniowe wycieczki w te okolice, więc czemu nie skorzystać? Ja skorzystałem z firmy Activity Tours Australia oferującej całodniową wycieczkę za 99 AUD. Dodatkowo można kupić bilet na kolejki linowe w obrębie Gór Błękitnych za 35 AUD. Kierowca odbiera turystę spod miejsca zakwaterowania. Moja godzina odbioru była ustalona na 7.30. Dzięki zmianie czasu z nowozelandzkiego na australijskim dziś, zupełnie jak nie ja, nie miałem problemu z porannym przebudzeniem. A pogoda wręcz zachęcała by ruszyć się gdzieś:
Na miejscu spotkania byłem 15 minut przed czasem, a tam czekał już mój busik. Nasz kierowca/przewodnik był osobą bardzo... dziwną. Był to starszy pan, oprowadzający te wycieczki jak twierdzi od 13 lat. W charakterze dość szorstki, ale niepozbawiony poczucia humoru. Pierwszy przystanek po drodze to Featherdale Wildlife Park. Powiem szczerze, że nie słyszałem wcześniej o tym miejscu, ale szczerze je polecam. Z punktu widzenia osoby chcącej zobaczyć australijską faunę jest to dużo ciekawszy wybór niż sydnejski Taronga ZOO. Na zwiedzanie mamy godzinę - ani za dużo, ani za mało.
Przy wejściu wita nas najbardziej charakterystyczny ptak Australii - słynąca ze swojego śpiewu Kokabura.
video: http://www.youtube.com/watch?v=Fc_-icFHwQo
Kilka kroków dalej znajduą się biegające swobodnie wallaby - od kangura różnią się wielkością i bardziej okrągłym nosem.
Wybieg mają też wombaty - śmieszne zwierzęta przypominające pomieszanie szczura ze świnią.
Oczywiście nie mogło zabraknąć koali. Koali, nie "misia koali", gdyż zwierzęta te nie mają wiele wspólnego z niedźwiedziami.
[video]http://www.youtube.com/watch?v=fB2y52jfRdc[/video]
Nieprawdą też jest, że są one odurzone zawartością eukaliptusa - w eukaliptusie po prostu nie ma dostatecznie wiele energii, dlatego koale wykształciły sobie na drodze ewolucji umiejętność jej oszczędzania. Śpią około 20 godzin na dobę, gdy nie śpią to jedzą. Ciekawą informacją jest też pochodzenie nazwy "koala". Otóż koala w mowie aborygenów oznacza "mały człowiek, który nie pije", gdyż koala nie zwykł schodzić z drzew po picie. Gdy byłem w Nowej Zelandii na dowód, jak duża fala upałów przechodziła przez Australię, pokazywali w telewizji koalę pijącego wodę z podstawionej mu miski.
Ciężki jest los opiekuna koali, gdy ten nie słucha...
Podczas robienia powyższego zdjęcia coś przeszło mi po nodze - przestraszyłem się, okazało się że to dwa kangurzątka przekicały sobie po mnie :-)
Za to obok mnie siedziała sobie kokabura innego rodzaju:
Później opiekunka wzięła ją na palec i opowiadając o niej dała mi ją pogłaskać.
Jak widać w tym parku nie ma zasady "nie karmić zwierząt"
W jednym z miejsc spotkać można było także małe pingwiny.
Niektóre z australijskich zwierząt należą do tych, których bym nie chciał spotkać :)
Inne chciałbym jak najbardziej, choć ten wallabe wygląda, jak by się jeszcze nie obudził.
W parku można poobcować nie tylko z egzotycznymi zwierzakami, są też te bardziej udomowione:
i te mniej ;-)
Na koniec jeszcze jedno zdjęcie z wombatem, który jednak postanowił się obudzić.
Featherdale Wildlife Park bardzo wszystkim polecam, nawet jako wycieczkę poza Sydney jeśli ktoś ma samochód. Wsiadamy z powrotem do busika i jedziemy w kierunku Gór Błękitnych, droga zajmuje nam około godziny. Nazwa tych gór wywodzi się od niebieskiej mgły, widocznej gdy patrzy się na nie z oddali. Słyną one ze stromych ścian i płaskich szczytów. W autobusie okazuje się, że w mojej 9-osobowej grupie trafiłem na Kubę, Polaka mieszkającego na stałę w Irlandii, który skorzystał z tej samej promocji, którą znalazł na Fly4Free, więc będęmiał towarzysza do zwiedzania.
W 2003 roku otworzono tutaj kompleks turystyczny na który składają się dwie kolejki linowe i najbardziej stroma na Świecie kolejka torowa.
Zaczynamy od kolejki linowej rozciągniętej nad doliną. Fajnie, że ktoś kto ją projektował pomyślał i zostawił dziury przez które przechodzi obiektyw aparatu fotograficznego.
A to Góry Błękitne w całej okazałości:
Po drugiej stronie poza poniższym widokiem nie ma nic ciekawego, więc od razu wracamy do "bazy". W ramach karnetu za 35 NZD można jeździć kolejkami dowolną ilość razy w ciągu dnia.
Dla chętnych i odważnych wagonik kolejki ma w środkowej części szklane dno.
Widok w kierunku formacji skalnej "Trzy siostry".
Później decydujemy się na zjazd stromąkolejką. Kolejka jedzie po szynach, jednak do góry jest wciągana za pomocą stalowej liny. Kąt nachylenia kolejki to 52 stopnie, jednak jeśli dla kogoś to za mało może przechylić łąwkę na której siedzi tak, by było jeszcze weselej.
Na stacji nie robi to jakiegoś specjalnego wrażenia...
Później robi się ciekawiej, ale nie jest to jazda jak na rollercoasterze, więc spokojnie.
Na dole postanawiamy przejść się ścieżką do wodospadu, oznacza to duuuużą ilość schodów wiądących przez las deszczowy i zmęczenie. Cel jest taki:
Nie powala ;-) powrót tą samą trasą. Po drodze cień, więc nie robiłem za bardzo zdjęć. Tam gdzie przebijało się światło słoneczne zdjęcia od razu zaczęły wyglądać lepiej:
Z powrotem na górę prowadzi ostatnia na dziś kolejka linowa.
Do godziny zbiórki zostaje nam jeszcze trochę czasu, więc jemy obiad na górnej stacji kolejki. Nie róbcie tego błędu, a zwłaszcza nie jedzcie hamburgera ;-)
Następnie nasz busik zawozi nas do punktu widokowego Echo Point z którego widać Trzy Siostry. Według jednego z aborygieńskich mitów trzy siostry "Meehni", "Wimlah" i "Gunnedoo" żyły w tych okolicach i zakochały się w trzech braciach z innego plemienia, jednak prawo aborygenów zabraniało im ślubu poza plemieniem. Bracia nie byli z tego faktu zadowoleni, więc rozpoczęli wojnę plemion, by porwać siostry. W związku z zagrożeniem życia sióstr, plemienny szaman zamienił je w trzy skały, by ocelić je przed wszelką szkodą. Szaman był jedyną osobą mogącą je odczarować, jednak sam był jedną z ofiar w tej wojnie, więc siostry zostały zaklęte w kamień i stoją tak do dziś.
Do pierwszej skały można podejść. Wiąże się to z pokonaniem stromych schodów, a na miejscu nie ma nic ciekawego. Na koniec jeszcze panorama Gór Błękitnych.
Powrót do Parku Olimpijskiego zajmuje nam trochę ponad godzinę, skąd zabiera nas prom płynący do Circular Quay w samym centrum Sydney.
Tam robię jeszcze krótki spacerek by zrobić zdjęcia najbardziej znanych miejsc w Sydney:
- Harbour Bridge
- Sydney Opera House
i Circular Quay
Jestem zmęczony, więc wracam do hostelu. Okazało się, że w okolicach Railway Square, przy którym jest mój hostel odbywa się festyn z okazji obchodów chińskiego nowego roku:
Było kilka pysznych opcji do zjedzenia, szkoda że już byłem najedzony ;-)
Wracam do hostelu zmęczony. Jutro Australia Day! :)
Jutro Dzień Australii!Dzień 17 - Sydney - 26.01 Australia Day
Australia Day, obchodzony 26 stycznia to najważniejsze święto narodowe Australii. Upamiętnia ono przybycie na te ziemie w 1788 roku pierwszych statków brytyjskich i postawienie na niej brytyjskiej flagi przez gubernatora Arthura Phillipa. Tego dnia w całym kraju odbywają się festyny i imprezy. Najważniejsze z nich mają miejsce oczywiście w Sydney. Zamierzałem z tego skorzystać tyle ile będę mógł ;-)
Po wyjściu z hostelu okazuje się, że pogoda jak na razie nie dopisuje. Dobrze, że wziąłem kurtkę przeciwdeszczową, bo niestety była potrzebna.
Przy Operze, spod której chyba najwygodniej będzie obserwować wydarzenia mające miejsca w Zatoce Sydney zameldowałem się punktualnie o 11.00. Z resztą nie tylko ja, dziś przewinie się tu wyjątkowo dużo ludzi.
Niektórzy oglądają uroczystości z góry. Za taką przyjemność płaci się od 200, do 300 AUD w zależności od pory dnia i spodziewanej liczby chętnych danego dnia. Dziś podejrzewam, że było bliżej tej górnej granicy cenowej.
Dziś jest dzień Australii, każdy więc powinien mieć flagę - małą, dużą, na koszulce, na czapce, czy torbie. Nie ma znaczenia. Ja też dostałem swoją i nosiłem ją przez cały dzień wetkniętą w moją torbę od aparatu.
O godzinie 11.00 ruszają przygotowania do wielkiej parady jednostek nawodnych - wszystkie chętne jednostki wypływają z zatoki, by później wpłynąć do niej jednocześnie za paradą sydnejskich promów. Nie muszę dodawać, że część jednostek była przyozdobiona.
Wszyscy chcieli na to patrzeć!