0
tygrysm 19 stycznia 2014 13:21
Image

Pogoda sprzyjałaby spacerowi po nabrzeżu, gdyby nie sięgający 50 km/h bardzo porwisty wiatr... Samo nabrzeże jest ładnie zagospodaeowane i pozostawia jak najbardziej pozytywne wrażenie.

Image

Image

Image

Image

Jako żeglarz na ogół nie omijam muzeów morskich. Tego w Wellington także nie mogę, tym bardziej że w głosowaniu użytkowników Tripadvisora zostało ono wybrane jednym z pięćdziesięciu najlepszych muzeów na Świecie.

Image

Co racja, to racja - jest to jedno z najbardziej interaktywnych muzeów w których byłem. Wszędzie słychać dźwięki, jest dużo filmów, a gwoździem programu jest jak dla mnie holograficzna pani opowiadająca maoryskie legendy związane z morzem. Wstęp do muzeum jest bezpłatny.

Image

Bardzo dużo miejsca w muzeum poświęcono tragedii TEV Wahine z 1968 roku.

Image

Statek ten służył jako prom na trasie Wellington - Lyttelton na Wyspie Południowej. 10 kwietnia 1968 na skutek cyklonu, awarii radaru i napędu statek ten zniosło na skały, gdzie zatonął. Z 610 pasażerów i 123 członków załogi zginęły 53 osoby. W cieśninie Cooka miało miejsce dużo więcej tragiczniejszych wypadków, jednak ten jest najlepiej udokuemntowany. Listę wszystkich okolicznych wraków można zobaczyć na jednej ze ścian muzeów:

Image

Jak w każdym nadmorskim mieście, tak i tu istnieje wiele historii związanych z morzem. Jedną z nich jest historia psa imieniem Paddy. Piest ten prawdopodobnie wabił się Dash i należał do dziewczynki, która zmarła na gruźlicę w 1928 roku. Zwierzę zaczęło włóczyć się po okolicznych przystaniach szukając swojej właścicielki. Szybko zyskał przyjaciół wśród pracownikó doku, marynarzy, kierowców taksówek i przewoźników, którzy na zmianę płacili za niego podatek za psa. Paddy podróżował po mieście taksówkami i odbył wiele podróży statkiem po Nowej Zelandii i do Australii. Marynarze mówili, że miał dobrego nosa do przewidywania sztormów. W 1935 roku Paddy został zabrany na pokład samolotu i podobno latanie mu się spodobało. W wieku 13 lat zdrowie psa się pogorszyło i zaopiekowali się nim pracownicy lokalnego doku. Pies zmarł 17 lipca 1939 roku. Na jego cześć wydrukowano
nekrologi w lokalnej prasie, a trumnę ze zwłokami przewiózł korowód taksówek przez całe miasto. W 1945 roku ufundowano fontannę z wodą pitną na jego cześć. Ma ona zarówno miejsce do picia dla ludzi, jak i dwie miski do picia dla psów.

Image
foto z NZHistory.net.nz

Muzeum opisuje też historię promów pływających na Wyspę Południową - dziś to nic takiego, ale kiedyś promy pływały sporadycznie, długo i były niebezpiecze. Niegdyś przepłynięcie na drugą wyspę mogło zająć nawet tydzień.

Wyjdźmy na zewnątrz :-)

Image

Tu też mają kolorowe pianino. Żebym jeszcze umiał na nim grać ;-)

Image

Image

W całym mieście porozstawiane są ciekawe różowe jednorożce... ten został jednak zmodyfikowany przez jakiegoś "artystę" ;-)

Image

Ładny ten dzień... może to dobrze, że zdjęcia nie oddają wiatru...

Image

Przechodzimy obok budynku Giełdy Nowej Zelandii. Giełda ta działa od 1975 roku. Maklerzy najwyraźniej też twierdzą, że Wellington jest nafajniejszą małą stolicą na Świecie. Mogą się nie mylić ;-)

Image

Na końcu deptaka znajduje się muzeum Nowej Zelandii Te Papa Tongarewa.

Image

Image

Nie lubię klasycznych muzeów, a tym bardziej galerii sztuki. Lubię za to muzea interaktywne i to nie zawodzi pod tym wzlgędem.

Image

Muzeum doskonale pokazuje historię Ziemii, Nowej Zelandii i zjawisk jej dotyczących - zwłaszcza wulkanizmu i trzęsień ziemii.

Image

Image

Kiedyś NZ prawie cała była pokryta lasami. To karczowanie spowodowało, że dziś na wyspach znajdziemy więcj owiec niż stworzeń leśnych.

Image

Podsumowując, to muzeum też polecam! Zwłaszcza piętra dotyczące historii naturalnej. Pamiętajcie tylko, by nie brać napojów i jedzenia - eksponaty już jadły ;-)

Image

Spacerkiem udaję się w kierunku Cuba Street. Mijam ratusz, który myślałem że będzie lepiej wyglądał prawdę mówiąc...

Image

I w końcu docieram na deptak na Cuba Street - najbardziej kolorowe miejsce w mieście. Pełne kafejek i odpoczywających ludzi. Na pewno wieczorem przeżywa oblężenie.

Image

Image

Image

Image

Mi najbardziej spodobałą się przelewająca (i wylewająca) wodę fontanna ;-)

Image

Jeszcze dwa typowo miejskie widoczki:

Image

Image

Image

Wszedłem do supermarketu, by się zaopatrzyć. Co ciekawe, wszystkie ceny podawane były na elektronicznych etykietkach. Ciekawe, kiedy u nas takie się pojawią.

Image

Ostatni punkt programu na dziś to wjazd kolejką linowo-terenową (coś jak na Gubałówkę ;-) ) do ogrodów botanicznych Wellinton. Bilet w dwie strony kosztuje 7 NZD. Dolna stacja znajduje się nieco w ukryciu - szukajcie małej alejki, do której wchodzicie z Lambton Quay w którą należy wejść i na końcu znajdziecie podziemną stację.

Image

Dla bardziej ciekawych - kolejkę zaczęto budować w 1899 roku, skończono zaś w 1902 r. wagoniki połączone są liną o grubości 3 cm, a silnik napędzający całość ma 185 KW mocy. Kolejka przewozi rocznie około miliona pasażerów i jest uważana za symbol Wellington.

Po co wjeżdżać na górę jeśli nie dla widoków?

Image

Image

Na szczycie można zobaczyć utworzone w 1907 roku obserwatorium Domininon, którego rolą jest pilnowanie nowozelandzkiego czasu. Tutaj też zaczęto obserwować zjawiska trzęsień ziemi.

Image

W planie miałem także przechadzkę po ogrodzie botanicznym, jednak w obliczu szalejących podmuchów wiatru, które zaczęły zrywać różne oznaczenia w parku zrezygnowałem ;-)Dziś będzie dużo zdjęć, choć nie wiem do końća czy fajne ;-)

Dzień 11 - Prom Wellington - Picton i Christchurch

Dzisiejszy dzień znów poświęcę na przemieszczanie się między zakątkami Nowej Zelandii. W ramach Flexi Passa można kupić rejs promem między wyspami. Mój rejs zaplanowany jest na godzinę 9.00 i jest skomunikowany z autobusem Intercity jadącym dalej do Christchurch.

Niestety, terminal pasażerski Interislander, armatora z którym współpracuje Intercity, znajduje się dość mocno na uboczu Wellington. Nie pozostało mi nic innego jak zamówienie teksówki - kurs z samego centrum miasta pod terminal promowy trwał niespłena 10 minut i kosztował 15,20 NZD wg. wskazań taksometru. Sam terminal nie robi wrażenia - taki barak. Prawodopodobnie dlatego, że większość pasażerów wsiądzie na pokład promu w swoich pojazdach.

Image

Na ekranie wewnątrz terminalu można zobaczyć bieżące pozycje trzech z czterech statków Interislander.

Image

Procedura wsiadania na pokład jest identyczna jak w samolocie - najpierw odprawa w której podejemy paszport, by dostać kartę pokładową. Oddajemy też bagaż nadawany. Każdy pasażer może mieć ze sobą jedną sztukę bagażu podręcznego (są sizery, których nikt nie używa) oraz jeden mały bagaż osobisty (torebka, laptop itp.).

Na ponad godzinę przed planowanym odbiciem od brzegu ogoszony został boarding na prom Kaitaki, który dziś zawiezie mnie od Picton. Tylko tyle udało mi się zobaczyć z zewnątrz:

Image

Statek zwodowano w 1994 roku w Holandii i co ciekawe jest duża szansa, że wielu z Was nim płynęło, mimo że o tym nie wiecie. Na początku swojej morskiej kariery kursował na trasię z Holyhead do Dublina jako Isle of Innisfree, później jako Pride of Cherbourg pływał z Portsmouth do Cherbourg. na końcu swojej europejskiej kariery jednostka zmieniła nazwę na Stena Challenger i pływała na trasie z Gdyni do Karlskrony do 2005 roku. Challenger w tłumaczeniu na język maoryski to Kaitaki i tak już zostało. Jednostka ma długość 181,6 m i może wziąć na pokład 1650 pasażerów oraz 600 samochodów. Statek niedawno został odnowiony wewnątrz, co widać. Siadam z przodu w drugim rzędzie od okna...

Image

... przez które niewiele widać ;-)

Image

A oto nasza trasa na dziś:

Image
(mapka Google Maps)

Wypływamy dokładnie o czasie. Idę więc porobić zdjęcia z wyjścia na morze:

Image

Za pomocą magii przyspieszania czasu jaką niesie za sobą ta relacja jesteśmy już po drugiej stronie Cieśliny Cooka. Bo czemu i nie? :-) Poniższe zdjęcia zostały zrobione podczas płynięcia przez Fiord Królowej Charlotty.

Image

Image

Image

Zakręt w lewo...

Image

...i mijanka :-)

Image

Na końcu foprdi znajduje się nasz port docelowy - Picton.

Image

ostatnie manewry i jesteśmy na miejscu kilkanaście minut przed czasem rozkładowym.


Dodaj Komentarz

Komentarze (30)

m3lm4k 19 stycznia 2014 13:23 Odpowiedz
No witamy ;)Jak zwykle wysoki poziom relacji. Czekamy na reszte!
namteh 19 stycznia 2014 13:40 Odpowiedz
Endrju jak sie dowie to pewnie przestanie LOTem latać... :D Do miasta można się dostać albo kolejką jeżdżącą z Terminalu 2, albo autobusami AC1 i AC2 ruszającymi odpowiednio z pierwszego i drugiego terminala. Ja uwierzyłem google maps, które stwierdziło, że najlepiej zrobię wsiadając w AC1 (koszt biletu z lub na lotnisko w Barcelonie 5,90 EUR) do Placa d'Espanya i dalej pojadę metrem. Tak też zrobiłem. Autobusy kursują co 5 minut, dzięki czemu nie są zatłoczone.tak na przyszłość: jest jeszcze autobus 46, za 2,15euro jeśli nie masz T-10 ;)
pabloo 19 stycznia 2014 19:16 Odpowiedz
Świetna relacja z wymarzonej dla wielu podróży, czekamy na więcej ;) Sprawia, że przeglądając ją planuje się podobną wycieczkę.Super zdjęcia, tylko 11 i 12 od końca są takie same 8-)
tygrysm 19 stycznia 2014 20:41 Odpowiedz
namteH, dzięki za podpowiedź. Na pewno się przyda w przyszłości ;-)Pabloo, jakoś tak źle mi się skopiowało ;-)To, że relacja jest "na żywo" oznacza interakcję. Czekam na wszelkie wskazówki i uzupełnianie moich wiadomości jeśli macie taką ochotę ;-)Pozdrawiam,tygrysm
gaszpar 22 stycznia 2014 02:53 Odpowiedz
Fantastyczna relacja!
dexmorgan 24 stycznia 2014 13:37 Odpowiedz
Konkret relacja , w tym dużo zdjęc , to lubię :)
kla7 26 stycznia 2014 11:02 Odpowiedz
Gratuluję wspaniałej podróży, relację czyta się z przyjemnością :)P.S. elektroniczne etykiety są już w tesco :)
student 26 stycznia 2014 15:48 Odpowiedz
Bezapelacyjnie, do samego końca czyta się rewelacyjnie. Znakomita relacja zawierająca dużo ciekawych informacji a także bombowe zdjęcia wzbudzające podziw i zazdrość.
blasto 26 stycznia 2014 20:21 Odpowiedz
Relacja świetna, ale autor chyba nie jest fanem hikingu. 2 razy w NZ i ani słowa o Abel Tasman NP, Tongario Crossing, lodowcach, a Mount Cook tylko z perspektywy przystanku autobusowego :)
tygrysm 2 lutego 2014 21:39 Odpowiedz
dexMorgan, dzięki :-)kla7, dzięki za info, bardzo dawno nie byłem w Tesco ;-)student, dzięki ;-) Cieszę się, że Ci się podoaba :)blasto, owszem, nie jestem fanem hikingu :) Lodowców strasznie żałuję, zabrakło mi na nie czasu...
gaszpar 2 lutego 2014 21:46 Odpowiedz
Dostrzegam wzrost aktywności wraz z ogłoszeniem konkursu.przypadek :)
tygrysm 2 lutego 2014 22:23 Odpowiedz
Przypadek? Nie sądzę ;-) Mobilizacja w pełni by dokończyć relację :-)
portobello 5 lutego 2014 22:33 Odpowiedz
Hejka! Super opowieść :) Bardzo fajnie mi się czytało Twoją relację, czekałam na nowe wpisy. Ciekawa jestem ile kosztował Cię ten wyjazd (w całości). Mógłbyś zrobić takie podsumowanie, podając ceny biletów lotniczych, autobusowych, hoteli, wyżywienia itp.? :) Druga sprawa, prowadzisz może jakiegoś bloga, albo prowadzisz konto na facebooku, na którym można by sobie przeczytać i obejrzeć relację z innych Twoich podróży? Pozdrawiam :)
jik 5 lutego 2014 23:31 Odpowiedz
Quote:Idę jeszcze na ostatnie zakupy. Postanowiłem się skusić na wypróbowanie reklamowanego tu nowozelandzkiego środka 1Above, który ponoć ma zbawienny wpływ na zmieniających strefy czasowe. Wyczytałem w Internecie bardzo pozytywne opinie na jego temat, więc pobawię się w króliczka doświadczalnego. W powyższych buteleczkach znajduje się 100 ml koncentratu minerałów i witamin - głównie z rodziny B. Zawartość buteleczki należy zmieszać z 900 ml wody i pić taką miksturę przez 5 godzin lotu. Ja mam przed sobą prawie dobę w samolotach, więc wyposażyłem się w 4 buteleczki zamkniete w woreczku spełniającym wytyczne kontroli bezpieczeńswa. Koszt "kuracji" 30 AUD.I jak się sprawdziła ta magiczna receptura ?
romey 6 lutego 2014 11:28 Odpowiedz
Czy można gdzieś to dostać w Polsce? Lub coś podobnego?
waldekk 6 lutego 2014 13:32 Odpowiedz
http://1above.myshopify.com/ - powinni wysłać do Polski. Może da się to zastąpić "końską dawką witamin"?
bartoszsz 7 lutego 2014 15:06 Odpowiedz
tygrysm napisał:Pan cały czas stał na tarasie i opowiadał jak teraz Twój drewniany taras (deck) będzie błyszczał ;-) :lol: Polska/Sosnowiec - październik 2013.Mógłbyś wrzucić więcej zdjęć z Waitomo Caves?Rewelacyjna relacja, uważam ją za jedną z lepszych jakie czytałem. Pieczołowitość w opisywaniu szczegółów, wszelkie alegorie, wtrącenia i historie najwyżej klasy! Nie wypada pominąć kunsztu fotografa, niektóre zdjęcia wyjątkowo piękne! Super przygoda! ;)
tygrysm 7 lutego 2014 21:27 Odpowiedz
Portobello, dziękuję, cieszę się że Ci się podobało :-)Podsumowanie masz troszkę powyżej :-) Żeby było dokładniej:bilet z Barcelony do Auckland i z powrotem przez Sydney do Barcelony: około 2400 złBilety na loty krajowe: około 350 złBilety na autobusy, wycieczki całodniowe w ramach Flexipassa: 838 złNoclegi: około 3000 zł (to można było zdecydowanie potanić)Wstępu, atrakcje, lokalny transport: około 1300Jedzenie, utrzymanie: około 2000 złJestem na fb, ale nie bloguję tam ;-) Podeślę Ci zaraz na PW linki do moich innych relacji, bo wg. regulaminu nie mogę tu podawać linków do innych forów.Też pozdrawiam! :)JIK, sprawdziła się! Albo mikstura albo efekt placebo, ale nie miałem żadnych problemów ze zmianą czasu o te 10 godzin. Widziałem sporo pozytywnych opinii w Internecie, w tym jakąś od członka załogi pokładowej jednej z dużych linii, więc chyba działa :-)RomeY, Nie, na razie 1Above jest dostępne tylko w Nowej Zelandii i Australii lub przez Internet, ale z tego co czytałem ma się to szybko zmienić.BartoszSz, :-) Po prostu Tesco mi nie po drodze :-)Niestety zdjęć z Waitomo Caves więcej nie mam, bo tam nie można było robić zdjęć, bo flash powoduje, że larwy przestają świecić. Te jak nie świecą, to nie łapią pożywienia i giną. Można za to znaleźć kilka oficjalnych zdjęć: http://www.waitomo.com/Glowworm-Caves/P ... llery.aspxCieszę się, że relacja przypadła Ci do gustu :-) Daj znać jeśli masz ochotę poczytać więcej to podeślę więcej linków ;-)Pozdrawiam z... z pracy ;-)tygrysm
gixera 7 lutego 2014 21:45 Odpowiedz
Ciekawe, ze wiekszosc z kilku (kilkunastooosobowej) ekipy, ktora leciala tymi lotami co ja do/z Nowej Zelandii miesiac temu, stwierdza dokladnie to co Ty - ze owszem, jest to piekny kraj, ale chyba nie na tyle, aby tam wrocic. Osobiscie uwazam, ze chyba to troche przereklamowane miejsce. Jesli mialabym w przyszlosci wybor, to rowniez wybralabym Australie. Spedzilam tam tylko jeden dzien, akurat trafiajac na slynne swieto, ale wystarczylo to aby zachwycic ;)Zapomnialam dodac ze relacja swietna! Chetnie poczytam cos znowu w przyszlosci :)
tygrysm 7 lutego 2014 22:02 Odpowiedz
Już dużo razy słyszałem podobne opinie o Nowej Zelandii :-) Nie mniej jednak zawsze warto pojechać i samemu się przekonać ;-)Ja w zeszłym roku spędziłem 3 tygodnie w Australii i strasznie polecam wszystkim - ze względu na przesympatycznych ludzi, bezproblemowość w każdym możliwym wydaniu i... zwierzęta :-) Australia wciąga
gixera 7 lutego 2014 22:12 Odpowiedz
Jaka zrobiles trase? (chodzi mi o te 3 tyg w Australii) ;)
tygrysm 7 lutego 2014 22:16 Odpowiedz
Lądowałem w Melbourne, później Sydney, przeskok do Auckland i Queenstown w NZ, później powrót do Brisbane, Cairns i Uluru :-)
blasto 7 lutego 2014 23:08 Odpowiedz
tygrysm napisał:Już dużo razy słyszałem podobne opinie o Nowej Zelandii :-) Nie mniej jednak zawsze warto pojechać i samemu się przekonać ;-)Ja w zeszłym roku spędziłem 3 tygodnie w Australii i strasznie polecam wszystkim - ze względu na przesympatycznych ludzi, bezproblemowość w każdym możliwym wydaniu i... zwierzęta :-) Australia wciągaAch te australijskie zwierzęta: http://www.youtube.com/watch?v=kdihHnaOQsk A co do NZ to ja ruszam równo za tydzień. Nakupuję tego cudu na jetlag.
sajko 9 lutego 2014 12:19 Odpowiedz
Bardzo chętnie też poczytam inne relacje, szczególnie te z Austali! Poproszę też jakieś linki na PM. Mi się marzy wyjazd do Nowej Zelandi więc nie ukrywam zachwytu nad tą relacją! Cudo!!!!!Ciekawa jestem kolejnych podróży tzn relacji, zwłaszcza że także w czerwcu wybieram się na tydzień na Islandię z ekipą :)No nie wspomnę już o Stanach!!!Pozdrawiam :)
blasto 9 lutego 2014 15:23 Odpowiedz
Widzę, że w USA też planujesz pełną pętlę samolotem. Znowu bez wypożyczania auta? Pewnie o tym wiesz, ale domestic F w USA nie daje nawet wstępu do saloników (jeśli nie masz statusu).
tygrysm 9 lutego 2014 17:13 Odpowiedz
sajko, cieszę się że Ci się podobało :-) zaraz Ci wyślę linki na PW w tym do relacji z Australii i Nowej Zelandii sprzed roku ;-)blasto, nie - tam w niektórych miejscach na pewno wypożyczę samochód, bo inaczej się nie da. Na pewno w Calgary (parki narodowe na północ od Calgary to bajka ;-) ), Yellowstone i Las Vegas :-)Wiem, niestety statusu wpuszczającego do saloników mieć nie będę, ale nadal mam kartę Priority Pass ;-)
beatrix 10 lutego 2014 19:29 Odpowiedz
Wspaniała relacja! Miło poczytać i powspominać, bo zrobiłam podobną trasę w na Wyspie Północnej, na dodatek w zbliżonym terminie. Zbierałam się sama do opisania swoich doświadczeń, ale coś czuję, że nie zdołam przebić relacji autora ;). Mój sposób podróżowania był zdecydowanie odmienny, bo totalnie budżetowy- prawie nic nie wydałam na transport i noclegi. Jeśli kogoś interesuje hiking i hichhiking w NZ- służę radą :)
pabloo 10 lutego 2014 20:21 Odpowiedz
Beatrix napisał:Wspaniała relacja! Miło poczytać i powspominać, bo zrobiłam podobną trasę w na Wyspie Północnej, na dodatek w zbliżonym terminie. Zbierałam się sama do opisania swoich doświadczeń, ale coś czuję, że nie zdołam przebić relacji autora ;). Mój sposób podróżowania był zdecydowanie odmienny, bo totalnie budżetowy- prawie nic nie wydałam na transport i noclegi. Jeśli kogoś interesuje hiking i hichhiking w NZ- służę radą :)Pisz relację, a nie zakładaj z góry, że się nie spodoba 8-) Jaka nie będzie to rozbudzi wyobraźnię i na pewno zachęci do odwiedzenia. Bez żadnych rad na priv, tylko na forum, nie wiadomo kiedy i kto będzie zainteresowany ;)
tygrysm 10 lutego 2014 22:37 Odpowiedz
Zgadzam się, pisz relację! Sam chętnie poczytam ;-)
tobe 23 lutego 2014 20:40 Odpowiedz
Australii zazdroszcze, choc dla mnie krótko, chociaz pisałeś, że juz byłes. i fajnie trafiłes, bo na 26.01, fajna relacje, dzięki!