0
tygrysm 19 stycznia 2014 13:21
Image

Drzewo to ma nazwę kahika. Jest to drzewo gatunku znanego jako pohutukawa. Są one przystosowane do życia w ekstremalnych warunkach - na skałach, w obecności wiatrów niosących słoną wodę. Dusze stąd zmierzają do wysp Trzech Króli, gdzie po raz ostatni mają okazję spojrzeć na ziemię jaką znamy. W przeciwieństwie do innych drzew tego rodzaju, kahika nigdy nie wydało kwiatów.

W zboczu klifów znajduje się źródło wody Te Waiora-a-Tane (żyjące wody Tane), z którego woda wykorzystywana była podczas ceremonii pogrzebowych w całej Nowej Zelandii. Ta tradycja jednak już zanikła.

Widoki w stronę lądu:

Image

I jeszcze raz w stronę przylądka ;-) :

Image

Przylądek jest miejscem spotkania Morza Tasmana i Oceanu Spokojnego. Abel Tasman był pierwszym Europejczykiem, którego obecność odnotowano na tym wybrzeżu, jednak nie zszedł on na ląd. Prawie wiek później w jego ślady poszły ekspedycje Cook'a (Brytyjczycy) i de Sruvile'a (Francuska), które miały nawiązać kontakt z lokalnymi ludami. Statki obu ekspedycji minęły się na tych wodach, a żadna z ekspedycji nie zauważyła obecności tej drugiej. W miejscu na północ od przylądka można zobserwować wzburzoną wodę napędzaną przez pływy.

Maorysi wierzą, że w tym miejscu spotyka się morze męskie (Te Maona Tapokopoko a Tawhaki) i żeńskie (Te Tai o Whitirela), a wiry na wodzie symbolizują wspólny taniec i celebrację życia.

Image

Na przylądku znajduje się wzniesiona w 1941 roku latarnia morska, będąca jednym ze znakó rozpoznawczych Nowej Zelandii. Zastąpiła ona latarnię morską na niedalekiej wyspie Motuopao, gdyż dostęp do tamtej był utrudniony i niebezpieczny. Początkowo w latarni zastosowano 1000-watową lampę, którą można było zobaczyć z odległości 26 mil morskich. Była ona zasilana agregatem prądotwórczym. Latarna ta była ostatnią nowozelandzką latarnią, którą obsługiwał człowiek. Jego zadanie przejął w 1987 roku nadzorowany zdalnie komputer. W 2000 roku wysłużona optyka została zastąpiona 50-watowym światłem zasilanym z ładowanych przez panele słoneczne akumulatorów. Światło to miga co 12 sekund i jest widoczne z odległości 19 mil morskich.

Image

W lewo najbliższy przystanek to Sydney, w prawo... Hawaje? ;-) Z Londynu musieliśmy pokonać prawie połowę obwodu Ziemii, by tu dotrzeć.

Wracamy do autobusu i jedziemy na plażę, by zjeść lunch jeśli ktoś go miał (ja nie miałem ;-) ). Jeśli ktoś nie miał lunchu, mógł porobić inne ciekawe rzeczy. Na przykład:

- mewa się dziobała po piórkach

Image

- pan ujeżdżał fale

Image

- pani uganiała się za roślinką...

Image

- inna pani spacerowała

Image

- a tygrysm robił temu wszystkiemu zdjęcia ;-)

Image

Pół godziny minęło, więc ruszamy dalej. Czas na sandboarding, czyli jeżdżenie na desce po wydmach! Po drodze typowy widoczek...

Image

Zdjęcie niby przypadkowe, ale zwróćcie uwagę na płot. W Nowej Zelandii wszystkie płoty oddzielające poszczególne parcele wykonane są z kijów przewleczonych drutem. Ale to nie bylejaki drut ;-) To drut numer osiem (aktualnie znany jako drug 4mm, ale w NZ został drut nr. 8). A czemu o tym piszę? Bo drut 8 to legenda. Mówi się, że Nowozelandczyk potrafi zrobić wszystko z drutu numer 8. Jest powiedzenie, mówiące, że jeśli w czymś nie ma drutu numer 8 ("no 8 wire") to mieszkaniec kraju kiwi musiał użyć wrodzonegu sprytu i inteligencji ponad miarę by to zrobić ;-) Coś jak u nas srebrna taśma.

My tym czasem dojeżdżamy na Wielkie Wydmy. Najpierw instrukcja obsługi deski:
- jedziemy na brzuchu,
- im ciężar ciała jest bardziej z tyłu, tym szybciej jedziemy
- nie wolno poddawać się instynktowi trzymania głowy nisko, bo się najemy piachu
- sterować można wbijając nogę w piach. Im szerzej je trzymamy, tym bardziej deska będzie reagować.

Image

Później zostaje tylko wejść na górę...

Image

Jeśli wszystko idzie według planu, to jazda wygląda tak:

Image

Jeśli jednak stało by się inaczej, to wygląda to mniej więcej tak ;-)

Image

Na prawdę świetna zabawa! Polecam wszystkim, którym piasek nie straszny ;-) W końcu co się wyszuszy, to się wykruszy.

Tak na prawdę na północnym końcu Nowej Zelandii grunt to albo skały wulkaniczne, albo piasek. jest tylko jeden gatunek trawy, który chce na tym rosnąć i został sprowadzony do Nowej Zelandii z Kenii. Dzięki niemu okolice są bardziej zielone.

Wydmy po których zjeżdżaliśmy są północnym początkiem słynnej 90-milowej plaży, biegnącej zachodnim wybrzeżem Północnej Wyspy. Jak już ktoś wspomniał, plaża ta tak na prawdę mierzy tylko 55 mil. Dlaczego w nazwie jest większa wartość do końca nie wiadomo, jedna z teorii mówi, że gdy był to szlak konny wiedziano, że konie potrafią dziennie przejść około 30 mil, a prejście całej plaży zajmowało im 3 dni, stąd myślano, że plaża ma 90 mil, jednak nikt nie brał pod uwagę, że chodzenie po piasku jest dla zwierząt bardziej męczące.

Z lotniczych ciekawostek w 1932 roku plaża została wykorzystana jako pas startowy dla pierwszych lotów pocztowych między Nową Zelandią, a Australią.

Dziś, plaża jest oficjalną drogą używaną jako alternatywa dla drogi numer 1. Jeśli ktoś oglądał ostatni sezon Top Geara, to Jeremy Clarckson przejechał całą jej długość Toyotą Corollą podczas wyścigu z łodzią.

Zasady jazdy po piachu są takie, że należy trzymać się twardego podłoża tuż przy linii pływu, należy jechać z dużą prędkością by się nie zakopać i unikać zatrzymywania się. Obowiązuje ograniczenie prędkości takie samo jak na innych drogach publicznych - do 100 km na godzinę. Ekipa produkcyjna Top Gear załatwiła sobie u lokalnych władz zgodę na jazdę z prędkością 150 km/h ;-)

My jedziemy normalnie :-)

Image

Była też chwila na zdjęcia widokowe ;-)

Image

Image

Nasz kierowca mówił, że należy uważać na niskie płąskie fale niosące wodę daleko wgłąb plaży, gdyż takie niepozorne fale potrafią podnieść 10-tonowy autobus z pasażerami i go obróćić.

W drodze powrotnej nasz przewodnik obiecał nam, że nas zawiezie na najlepsze Fish&Chips na Świecie. Do knajpy, gdzie ryba jest prosto z łódki, a frytki robione są na miejscu. Zestaw ryba z frytkami to koszt 8 NZD, czyli jak na lokalne warunki bardzo niewiele. Dodatkowy sos to 1,5 NZD. Wszyscy chętni dostali paczuszki z rybą owiniętą tak jak u nas pakuje się wódkę w monopolowym. Dodatkowo zostaliśmy uprzedzeni, że jedzenie ryby z frytkami w Nowej Zelandii za pomocą sztućców jest przestępstwem karalnym ;-)

Image

Powiem Wam, że nie lubię tego dania. Ale ten zestaw był pyszny! Ryba rozpływająca się w ustach, świerzutkie frytki. Nie to co stare mrożone kapcie serwowane na ogół w barach w Wielkiej Brytanii. Polecam! ;-)

Z przygodami wracamy do Paihia około 19.30. Półtorej godziny po planowanym czasie przyjazdu. Winien jestem Wam jescze trochę informacji o samej Paihii - miasto ma tylko około 1700 mieszkańców i żyje głównie z turystów przyciąganych przez malownicze Bay of Islands. Tak na prawdę centrum miasta to dwie ulice na krzyż:

Image

Jest to baza wypadowa właśnie do Cape Reinga, ale także warto zainteresować się rejsami statkiem na oglądanie położonych nieopodal formacji skalnych Hole in the Rock. Można także przepłynąć do położonego po drgugiej stronie zatoki miasteczka Russell. Mi niestety zabrakło na to czasu. Widok w stronę wody prezentuje się pięknie, nic tylko wypoczywać:

Image

Widać też, że mieszkańcy mają poczucie humoru ;-)

Image

Wieczorem poprzedniego dnia byłem w mieście na obiedzie. Nie na darmo Nowa Zelandia uchodzi za jeden z najdroższych krajów jeśli chodzi o jedzenie - typowe drugie danie w restauracji (muszę mu oddać, że moje było pyszne ;-) ) to koszt około 30 NZD. 1,5 litrowy napój gazowany w sklepie w promocji to 3,70 NZD. Więc jest drogo.

PS W grudniu 2013 naukowcy odkryli, że prawdopodobny przodek kiwi był wyewoluował ze strusia emu i przyleciał z Australii do Nowej Zelandii. Jeśli to się potwierdzi to w kraju w którym wszystko jest "kiwi" może nastąpić tragedia narodowa ;-)Dzień 6 - Przejazd Paihia - Rotorua

Ten dzień w sumie jest najnudniejszym dniem całej relacji ;-) To chociaż postaram się, by było informacyjnie ;-)

W planie na dziś jest przejazd z Paihia do Rotorua co oznacza konieczność spędzenia w autobusie nudnych 8 godzin i 10 minut. Do tego jeszcze przesiadka w Auckland. Oto moja 456-kilometrowa trasa na dziś:

Image

W drodze na autobus na ulicy przy której jest większość hoteli w Paihii mijam osoby czekające na autobusy zabierające ich na wycieczki na przylądek Reinga. Zdecydowanie jest ich więcej niż było ich dzień wcześniej ;-)

Image

W Nowej Zelandii są dwie wiodące firmy autobusowe - Intercity i Nakedbus.com. Obie oferują taryfy za 1 NZD, jednak w Nakedbusie łatwiej jest trafić niskie taryfy po tym jak najtańsze bilety się wyprzedadzą. Jak już wiecie ja podróżuję Intercity na Flexipassie lub na złowionych biletach za 1 NZD. U przewoźnika działa system biletów elektronicznych, więc kierowcę interesuje jedynie czy ma Cie na liście, czy nie. W cenę każdego biletu jest wliczony przewóz dwóch sztuk bagażu, jednak nie jest to szczególnie kontrolowany limit. Tak samo na potwierdzeniu rezerwacji widnieje informacja, że każda sztuka bagażu musi być podpisana i opisana kierunkiem podróży, jednak też nikt tego nie pilnuje.

Autobusy Intercity zatrzymują się w Auckland w Skycity, czyli tym samym budynku z którego wyrasta wieża Sky Tower na której był Paweł_EPWR. Jest to malutki dworzec autobusowy, a odjeżdżające autobusy są opisane zaawansowanym systemem kartek przyczepionych do kolumny przy której stoi dany autobus:

Image

Moja podróż była bezproblemowa - autobus z Paihii przyjechał na dworzec punktualnie w południe, czyli zgodnie z rozkładem. Oznaczało to godzinę czasu na przesiadkę. Poszedłem kupić coś do zjedzenia w sklepie na dworcu - nie polecam ;-) Co ciekawe w wejściu wiszą zdjęcia osób, które coś ukradły ze sklepu. Tych klientów tam na pewno nie obsługją:

http://i1356.photobucket.com/albums/q72 ... c09491.jpg

Same autobusy nie odznaczają się niczym szczególnym. Miejsca na nogi jest dostatecznie dużo, nie ma gniazdek ani wifi jak w Polskim Busie. Przejazd znowu bezproblemowy - do Rotoruy dojeżdżamy o 17.05 - pięć minut przed czasem.

W związku ze zmianą moich planów i rezygnacją z wizyty w Hobbitonie, miejscem gdzie nagrywano Władcę Pierścieni i Hobbita zrezygnowałem z noclegu w Matamata i przesunąłem ten nocleg do Rotorua. I oto tu jestem ;-) Do Hobbitonu jeśli nie ma się swojego transportu można się dostać autobusem albo właśnie z Matamata, albo też z Rotorua, ale uznałem że nie będąc fanem Tolkiena nie wydam ponad 100 NZD tylko na wejście do parku, gdzie kręcono film. W związku z tym musiałem zorganizować sobie dodatkowy nocleg w Rotorua - z pomocą przyszła podejrzewam, że części z Was znana promocja Big Win, która pozwalała za spędzenie 4 nocy w hotelach z grupy IHG (m.in. Intercontinental, Holiday Inn) dostanie około 100 000 punktów w ich programie lojalnościowym. Jeden warty około 200 NZD nocleg w Holiday Inn Rotorua kosztował mnie tylko 10 000 punktów, więc nie było nawet co się zastanawiać ;-) Hotel ma swój minus, gdyż jest położony na samym skraju miasta, co oznaczało dla mnie konieczność skorzystania z darmowego busa dostępnego dla gości. Ten pojawił się punktualnie o 17.15.

Z powodu, że w IHG dorobiłem się statusu gold (środkowy), standard mojego pokoju został automatycznie podniesiony. Nie to żeby był ten pokój jakiś za specjalny, ale przynajmniej miałem świetny widok na "żywą" wioskę.

Image

Zdjęcie nie do końca oddaje klimat tego miejsca - gejzer po prawej stronie i dym unoszący się nad jeziorem spowodowały, że postanowiłem pójść i porobić zdjęcia jeszcze zanim się zorientowałem, że to teren zamknięty i trzeba kupić bilety by tam wejść :P

Przy bramie okazało się, że już zamknięte, ale skoro nikt nie patrzy to chciałem wejść ;-)

Image

Przeszedłem przez bramę i od razu zostałem przegoniony przez wrzeszczącą na mnie z oddali maoryskę. Dobrze, że nie odtańczyła haki ;-)

Jeszcze tylko zostało coś zjeść, ale co zrobić gdy jedno danie w knajpie hotelowej kosztuje około 40 NZD? ;-) Trzeba iść w miasto... to będzie długi spacerek... nawet bardzo. Dojście do centrum to około 45-50 minut, a mi się już nie chciało iść dalej mając w perspektywie powrót już po 20 minutach. Najgorsze jest, że po drodze nie było nic do jedzenia - za to same lodge, motele, hotele, wotele, otele i inne "tele" ;-) Widać, że lekko ponad pięćdziesięciotysięczna Rotorua żyje z turystów. Sama droga do centrum wyglądała tak:

Image

W końcu dotarłem do Oppie's czyli chińskiej knajpki specjalizującej się w daniach na wynos. Można było zamówić prawie wszystko - od hamburgerów, przez wszelkiej maści dania azjatyckie, aż do fish&chips z których knajpa ta podobno słynie. Jako, że w ogóle nie jestem fanem ryb, to wziąłem ryż smażony ze wszystkim co można sobie wymyślić (specjalność Oppiego) i dwie sajgonki (jak się okazało ogromne). Sajgonki były PRZEpyszne. Nie wiem czy tak dobre jadłem w Azji, chyba nie. Natomiast sam ryż słaby... za to zapychający i było go tyle, że jeszcze zaoszczędziłem na śniadaniu. W zasadzie to zostało mi go po śniadaniu tyle, że i druga osoba by się posiliła ;-)

Dzień 7 Rotorua

To już tydzień? Niemożliwe, że to tak szybko... a jednak. Mija tydzień od wylotu. Z rana usiadłem by zaplanować swój dzień. Wejście do wspominanej przed chwilą Whakarewarewa kosztuje 35 NZD. No chyba, żeby kupić bilet na stronie bookme.co.nz Wtedy wejście o 11.00 kosztuje bardziej strawne 19 NZD (dzięki kolego sinus z drugiego forum! ;-) ). Dodatkowym plusem jest pokaz kultury maoryskiej o 11.15. Po powrocie wymeldowanie się z hotelu i przeprowadzka do centrum Rotorui. Brzmi jak plan!

Whakarewarewa to nie żadna turystyczna ściema, na prawdę mieszkają tutaj Maorysi - ścieżki mają prawdziwe nazwy ulic, a między domami widać dowody aktywności wulkanicznej.

Image

Centrum wioski wygląda tak:

Image

Najważniejszym budynkiem w wiosce jest Tapuna Whare, czyli dom spotkań. W środku znajduje się drzewo rodzinne wodza Wahiao, który niegdyś przewodził plemieniu z którego wywodzą się mieszkańcy wioski. Wódz ten przedstawiony jest jako figura stojąca na szczycie dachu domu.

Image

To nie ten wódz, ale spodobała mi się ta figurka ;-)

http://i1356.photobucket.com/albums/q72 ... d4de7f.jpg

Po drodze widać pierwsze krajobrazy wulkaniczne i charakterystycznie zabarwiona związkami siarki woda...

Image

Cała wioska usiana jest figurkami, które w charakterystyczny dla Maorysów sposób pokazują języki ;-)

Image

A teraz będzie cykl zdjęć, które mówią same za siebie ;-) Usiądźcie wygodnie i oglądajcie:

Image

Image

Ciekawostką jest, że woda geotermalna jest wykorzystywana do gotowania potraw. Oczywiście nie gotuje się ich bezpośrednio w tej wodzie, ale w naczyniach ogrzewanych przez nią. Jeśli ktoś ma ochotę można skosztować wulkanicznej kukurydzy lub całego tradycyjnego maoryskiego posiłku. Wracamy do zdjęć ;-)

Image

Nieopodal Whakarewarewa znajdują się trzy będące obok siebie gejzery: Pohutu, Gejzer Księcia Walii i Kereru. Niestety nie można do nich się dostać z parku (są na terenie konkurencyjnego parku Maorysów ;-) ), za to platformy widokowe zapewniają świetną na nie widoczność:

Image

Image

A teraz zdjęcie - mój faworyt ;-) :

Image
Zdjęcie w pełnej rozdzielczości: https://www.dropbox.com/s/lyj8w3bl3n5g6jw/IMGP9875.JPG

Zbliża się 11.15, więc pora się udać na pokaz tradycji maoryskich. Zająłem strategiczne miejsce w ławce przed którą nikt nie siedział, by zrobić lepsze zdjęcia. Z pokazu wyniosłem jedną ważną informację o której nie wiedziałem: Kia Ora wypowiada się tak na prawdę "kiora" :-) Reszta pokazu to tak na prawdę tańce i śpiewy.

No ale oczywiście nie mogę poprzestać na suchej informacji, że tańce i śpiewy ;-) Przecież też musicie to "przeżyć" :-) Oto zdjęcia i filmy:

Image

Taniec z kijami (tak, mają swoją nazwę, ale niestety nie udało mi się zapamiętać):
http://www.youtube.com/watch?v=uyIUX5enaYw

Nie mogło też zabraknąć haki!

Haka to taniec wojenny Maorysów wykonywany przed bitwą. Wykorzystywany w nim jest każdy mięsień ciała i ma za zadanie obniżyć morale przeciwnika, a najlepiej go odstraszyć:

Image

video: http://www.youtube.com/watch?v=1yn5PeSHEm4

Haka to tradycja, tu wszystko jest kiwi, a jak nie kiwi to właśnie "haka". Legendarni "All blacks", uwielbiana drużyna narodowa rugby Nowej Zelandii przed meczem zawsze tańczy hakę by zademonstrować siłę i odstraszyć wroga:

video: http://www.youtube.com/watch?v=Vlm6OfXzH78

Koniec pokazu, wracamy do zdjęć, co? :-)

Image

Image

Polecam przejść się trasą widokową dookoła jeziora. Teoretycznie przewidziana jest na godzinę, ja "zrobiłem" je w 40 minut w dodatku robiąc masę zdjęć.

Image

Image

Image

Image

Wracam do hotelu, wymeldowuję się i szybki transfer do centrum miasta. Punktem orientacyjnym jest i-site, tak tutaj nazywają informację turystyczną.

Image

Melduję się w Novotelu i tu kolejna niespodzianka - upgrade do małego apartamentu z widokiem na jezioro :-)

Image

Nie ma co zwlekać, idziemy oglądać centrum ;-) Najpierw jezioro Rotorua:

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (30)

m3lm4k 19 stycznia 2014 13:23 Odpowiedz
No witamy ;)Jak zwykle wysoki poziom relacji. Czekamy na reszte!
namteh 19 stycznia 2014 13:40 Odpowiedz
Endrju jak sie dowie to pewnie przestanie LOTem latać... :D Do miasta można się dostać albo kolejką jeżdżącą z Terminalu 2, albo autobusami AC1 i AC2 ruszającymi odpowiednio z pierwszego i drugiego terminala. Ja uwierzyłem google maps, które stwierdziło, że najlepiej zrobię wsiadając w AC1 (koszt biletu z lub na lotnisko w Barcelonie 5,90 EUR) do Placa d'Espanya i dalej pojadę metrem. Tak też zrobiłem. Autobusy kursują co 5 minut, dzięki czemu nie są zatłoczone.tak na przyszłość: jest jeszcze autobus 46, za 2,15euro jeśli nie masz T-10 ;)
pabloo 19 stycznia 2014 19:16 Odpowiedz
Świetna relacja z wymarzonej dla wielu podróży, czekamy na więcej ;) Sprawia, że przeglądając ją planuje się podobną wycieczkę.Super zdjęcia, tylko 11 i 12 od końca są takie same 8-)
tygrysm 19 stycznia 2014 20:41 Odpowiedz
namteH, dzięki za podpowiedź. Na pewno się przyda w przyszłości ;-)Pabloo, jakoś tak źle mi się skopiowało ;-)To, że relacja jest "na żywo" oznacza interakcję. Czekam na wszelkie wskazówki i uzupełnianie moich wiadomości jeśli macie taką ochotę ;-)Pozdrawiam,tygrysm
gaszpar 22 stycznia 2014 02:53 Odpowiedz
Fantastyczna relacja!
dexmorgan 24 stycznia 2014 13:37 Odpowiedz
Konkret relacja , w tym dużo zdjęc , to lubię :)
kla7 26 stycznia 2014 11:02 Odpowiedz
Gratuluję wspaniałej podróży, relację czyta się z przyjemnością :)P.S. elektroniczne etykiety są już w tesco :)
student 26 stycznia 2014 15:48 Odpowiedz
Bezapelacyjnie, do samego końca czyta się rewelacyjnie. Znakomita relacja zawierająca dużo ciekawych informacji a także bombowe zdjęcia wzbudzające podziw i zazdrość.
blasto 26 stycznia 2014 20:21 Odpowiedz
Relacja świetna, ale autor chyba nie jest fanem hikingu. 2 razy w NZ i ani słowa o Abel Tasman NP, Tongario Crossing, lodowcach, a Mount Cook tylko z perspektywy przystanku autobusowego :)
tygrysm 2 lutego 2014 21:39 Odpowiedz
dexMorgan, dzięki :-)kla7, dzięki za info, bardzo dawno nie byłem w Tesco ;-)student, dzięki ;-) Cieszę się, że Ci się podoaba :)blasto, owszem, nie jestem fanem hikingu :) Lodowców strasznie żałuję, zabrakło mi na nie czasu...
gaszpar 2 lutego 2014 21:46 Odpowiedz
Dostrzegam wzrost aktywności wraz z ogłoszeniem konkursu.przypadek :)
tygrysm 2 lutego 2014 22:23 Odpowiedz
Przypadek? Nie sądzę ;-) Mobilizacja w pełni by dokończyć relację :-)
portobello 5 lutego 2014 22:33 Odpowiedz
Hejka! Super opowieść :) Bardzo fajnie mi się czytało Twoją relację, czekałam na nowe wpisy. Ciekawa jestem ile kosztował Cię ten wyjazd (w całości). Mógłbyś zrobić takie podsumowanie, podając ceny biletów lotniczych, autobusowych, hoteli, wyżywienia itp.? :) Druga sprawa, prowadzisz może jakiegoś bloga, albo prowadzisz konto na facebooku, na którym można by sobie przeczytać i obejrzeć relację z innych Twoich podróży? Pozdrawiam :)
jik 5 lutego 2014 23:31 Odpowiedz
Quote:Idę jeszcze na ostatnie zakupy. Postanowiłem się skusić na wypróbowanie reklamowanego tu nowozelandzkiego środka 1Above, który ponoć ma zbawienny wpływ na zmieniających strefy czasowe. Wyczytałem w Internecie bardzo pozytywne opinie na jego temat, więc pobawię się w króliczka doświadczalnego. W powyższych buteleczkach znajduje się 100 ml koncentratu minerałów i witamin - głównie z rodziny B. Zawartość buteleczki należy zmieszać z 900 ml wody i pić taką miksturę przez 5 godzin lotu. Ja mam przed sobą prawie dobę w samolotach, więc wyposażyłem się w 4 buteleczki zamkniete w woreczku spełniającym wytyczne kontroli bezpieczeńswa. Koszt "kuracji" 30 AUD.I jak się sprawdziła ta magiczna receptura ?
romey 6 lutego 2014 11:28 Odpowiedz
Czy można gdzieś to dostać w Polsce? Lub coś podobnego?
waldekk 6 lutego 2014 13:32 Odpowiedz
http://1above.myshopify.com/ - powinni wysłać do Polski. Może da się to zastąpić "końską dawką witamin"?
bartoszsz 7 lutego 2014 15:06 Odpowiedz
tygrysm napisał:Pan cały czas stał na tarasie i opowiadał jak teraz Twój drewniany taras (deck) będzie błyszczał ;-) :lol: Polska/Sosnowiec - październik 2013.Mógłbyś wrzucić więcej zdjęć z Waitomo Caves?Rewelacyjna relacja, uważam ją za jedną z lepszych jakie czytałem. Pieczołowitość w opisywaniu szczegółów, wszelkie alegorie, wtrącenia i historie najwyżej klasy! Nie wypada pominąć kunsztu fotografa, niektóre zdjęcia wyjątkowo piękne! Super przygoda! ;)
tygrysm 7 lutego 2014 21:27 Odpowiedz
Portobello, dziękuję, cieszę się że Ci się podobało :-)Podsumowanie masz troszkę powyżej :-) Żeby było dokładniej:bilet z Barcelony do Auckland i z powrotem przez Sydney do Barcelony: około 2400 złBilety na loty krajowe: około 350 złBilety na autobusy, wycieczki całodniowe w ramach Flexipassa: 838 złNoclegi: około 3000 zł (to można było zdecydowanie potanić)Wstępu, atrakcje, lokalny transport: około 1300Jedzenie, utrzymanie: około 2000 złJestem na fb, ale nie bloguję tam ;-) Podeślę Ci zaraz na PW linki do moich innych relacji, bo wg. regulaminu nie mogę tu podawać linków do innych forów.Też pozdrawiam! :)JIK, sprawdziła się! Albo mikstura albo efekt placebo, ale nie miałem żadnych problemów ze zmianą czasu o te 10 godzin. Widziałem sporo pozytywnych opinii w Internecie, w tym jakąś od członka załogi pokładowej jednej z dużych linii, więc chyba działa :-)RomeY, Nie, na razie 1Above jest dostępne tylko w Nowej Zelandii i Australii lub przez Internet, ale z tego co czytałem ma się to szybko zmienić.BartoszSz, :-) Po prostu Tesco mi nie po drodze :-)Niestety zdjęć z Waitomo Caves więcej nie mam, bo tam nie można było robić zdjęć, bo flash powoduje, że larwy przestają świecić. Te jak nie świecą, to nie łapią pożywienia i giną. Można za to znaleźć kilka oficjalnych zdjęć: http://www.waitomo.com/Glowworm-Caves/P ... llery.aspxCieszę się, że relacja przypadła Ci do gustu :-) Daj znać jeśli masz ochotę poczytać więcej to podeślę więcej linków ;-)Pozdrawiam z... z pracy ;-)tygrysm
gixera 7 lutego 2014 21:45 Odpowiedz
Ciekawe, ze wiekszosc z kilku (kilkunastooosobowej) ekipy, ktora leciala tymi lotami co ja do/z Nowej Zelandii miesiac temu, stwierdza dokladnie to co Ty - ze owszem, jest to piekny kraj, ale chyba nie na tyle, aby tam wrocic. Osobiscie uwazam, ze chyba to troche przereklamowane miejsce. Jesli mialabym w przyszlosci wybor, to rowniez wybralabym Australie. Spedzilam tam tylko jeden dzien, akurat trafiajac na slynne swieto, ale wystarczylo to aby zachwycic ;)Zapomnialam dodac ze relacja swietna! Chetnie poczytam cos znowu w przyszlosci :)
tygrysm 7 lutego 2014 22:02 Odpowiedz
Już dużo razy słyszałem podobne opinie o Nowej Zelandii :-) Nie mniej jednak zawsze warto pojechać i samemu się przekonać ;-)Ja w zeszłym roku spędziłem 3 tygodnie w Australii i strasznie polecam wszystkim - ze względu na przesympatycznych ludzi, bezproblemowość w każdym możliwym wydaniu i... zwierzęta :-) Australia wciąga
gixera 7 lutego 2014 22:12 Odpowiedz
Jaka zrobiles trase? (chodzi mi o te 3 tyg w Australii) ;)
tygrysm 7 lutego 2014 22:16 Odpowiedz
Lądowałem w Melbourne, później Sydney, przeskok do Auckland i Queenstown w NZ, później powrót do Brisbane, Cairns i Uluru :-)
blasto 7 lutego 2014 23:08 Odpowiedz
tygrysm napisał:Już dużo razy słyszałem podobne opinie o Nowej Zelandii :-) Nie mniej jednak zawsze warto pojechać i samemu się przekonać ;-)Ja w zeszłym roku spędziłem 3 tygodnie w Australii i strasznie polecam wszystkim - ze względu na przesympatycznych ludzi, bezproblemowość w każdym możliwym wydaniu i... zwierzęta :-) Australia wciągaAch te australijskie zwierzęta: http://www.youtube.com/watch?v=kdihHnaOQsk A co do NZ to ja ruszam równo za tydzień. Nakupuję tego cudu na jetlag.
sajko 9 lutego 2014 12:19 Odpowiedz
Bardzo chętnie też poczytam inne relacje, szczególnie te z Austali! Poproszę też jakieś linki na PM. Mi się marzy wyjazd do Nowej Zelandi więc nie ukrywam zachwytu nad tą relacją! Cudo!!!!!Ciekawa jestem kolejnych podróży tzn relacji, zwłaszcza że także w czerwcu wybieram się na tydzień na Islandię z ekipą :)No nie wspomnę już o Stanach!!!Pozdrawiam :)
blasto 9 lutego 2014 15:23 Odpowiedz
Widzę, że w USA też planujesz pełną pętlę samolotem. Znowu bez wypożyczania auta? Pewnie o tym wiesz, ale domestic F w USA nie daje nawet wstępu do saloników (jeśli nie masz statusu).
tygrysm 9 lutego 2014 17:13 Odpowiedz
sajko, cieszę się że Ci się podobało :-) zaraz Ci wyślę linki na PW w tym do relacji z Australii i Nowej Zelandii sprzed roku ;-)blasto, nie - tam w niektórych miejscach na pewno wypożyczę samochód, bo inaczej się nie da. Na pewno w Calgary (parki narodowe na północ od Calgary to bajka ;-) ), Yellowstone i Las Vegas :-)Wiem, niestety statusu wpuszczającego do saloników mieć nie będę, ale nadal mam kartę Priority Pass ;-)
beatrix 10 lutego 2014 19:29 Odpowiedz
Wspaniała relacja! Miło poczytać i powspominać, bo zrobiłam podobną trasę w na Wyspie Północnej, na dodatek w zbliżonym terminie. Zbierałam się sama do opisania swoich doświadczeń, ale coś czuję, że nie zdołam przebić relacji autora ;). Mój sposób podróżowania był zdecydowanie odmienny, bo totalnie budżetowy- prawie nic nie wydałam na transport i noclegi. Jeśli kogoś interesuje hiking i hichhiking w NZ- służę radą :)
pabloo 10 lutego 2014 20:21 Odpowiedz
Beatrix napisał:Wspaniała relacja! Miło poczytać i powspominać, bo zrobiłam podobną trasę w na Wyspie Północnej, na dodatek w zbliżonym terminie. Zbierałam się sama do opisania swoich doświadczeń, ale coś czuję, że nie zdołam przebić relacji autora ;). Mój sposób podróżowania był zdecydowanie odmienny, bo totalnie budżetowy- prawie nic nie wydałam na transport i noclegi. Jeśli kogoś interesuje hiking i hichhiking w NZ- służę radą :)Pisz relację, a nie zakładaj z góry, że się nie spodoba 8-) Jaka nie będzie to rozbudzi wyobraźnię i na pewno zachęci do odwiedzenia. Bez żadnych rad na priv, tylko na forum, nie wiadomo kiedy i kto będzie zainteresowany ;)
tygrysm 10 lutego 2014 22:37 Odpowiedz
Zgadzam się, pisz relację! Sam chętnie poczytam ;-)
tobe 23 lutego 2014 20:40 Odpowiedz
Australii zazdroszcze, choc dla mnie krótko, chociaz pisałeś, że juz byłes. i fajnie trafiłes, bo na 26.01, fajna relacje, dzięki!