Pod jedną z nich odpoczywała sobie krowa. Oczywiście świąta
;)
Mieszka tu także właściciel najdłuższych wąsów w Indiach, który za 20 rupii chętnie je pokaże...
I to tyle z Jaisalmeru, dzień zakończył się zakupami w lokalnych sklepach, następnie udaliśmy się na stację kolejową, by złapać nocny pociąg do Jodhpuru, gdzie znajduje się najbliższe lotnisko. Z niego polecimy samolotem Jet Airways do Mumbaju.
Dzień 11 - Jodhpur, JDH-BOM, Mumbai
Dzisiejszy dzień będzie długi... bardzo długi. Rozpoczynamy nocnym pociągiem z Jaisalmer do Jodhpuru. Na miejscu mieliśmy wylądować około 5.25 rano i nawet stwierdziliśmy, że nie mielibyśmy nic przeciwko gdyby pociąg przyjechał spóźniony o kilka godzin. Na złość przyjechał prawie godzinę przed czasem. Wrrr... Na miejscu postanowiliśmy znaleźć pokój na dzień, by móc się przespać choć trochę. Nie było z tym na szczęście większego problemu. Mnie zmogło jakieś choróbsko i postanowiłem nie iść zwiedzać miasta, ale oddałem swój aparat fotograficzny, więc mam dla Was zdjęcia nie mojego autorstwa
:D
Co można zwiedzić w Jodhpurze? Oczywiście fort! Mehrangarh Fort zbudowany jest na wzgórzu, znajduje się 122 metry nad poziomem Jodhpuru i otoczony jest robiącymi wrażenie grubymi murami.
Jodhpur jest drugim co do wielkości miastem w stanie Jarahstan, większy jest tylko Jaipur. Ze względu na pogodę nazywany jest "Miastem Słońca" lub "Niebieskim miastem", ta druga nazwa nie jest przypadkowa:
Wróćmy jednak do fortu...
W uliczkach widać pana, który zakładał sobie turban. Nie jest to zadanie jednoosobowe.
Ze szczytu fortu można podziwiać okoliczne widoki.
Jako, że zbliża się godzina o której musimy się zbierać na nasz lot do Mumbaju, wycieczka wraca do hotelu podziwiając ostatnie widoki na fort.
Przejmuję już aparat i dołączam do wycieczki. Na dziedzińcu naszego hotelu znajduje się nowy dla nas typ tuktuka. Motoriksze w Jodhpurze są dostosowane do wąskich uliczek tego miasta, są więc wyraźnie mniejsze i węższe od tych spotykanych w innych hinduskich miastach.
Na lotnisko zabierają nas dwie motoriksze. Samo port lotniczy robi dziwne wrażenie - jak często wjeżdżacie na lotnisko przez strzeżoną przez strażników bramę? Gdy ci zobaczyli białych w rikszy, od razu podnieśli szlaban - innych kontrolowali dużo bardziej szczegółowo. Lotnisko nie przypomina żadnego innego na jakim byłem:
Oczywiście przed wejściem do budynku obowiązkowa kontrola dokumentów i wydruku rezerwacji. W środku należy od razu włożyć bagaż rejestrowany do maszyny, która go prześwietla. Mając odpowiednią przywieszkę ze stemplem pana od kontroli bezpieczeństwa można odprawić swój bagaż. Krótki rzut oka na "FIDS":
Stanowiska check-in nie odbiegają standardem od reszty lotniska. Linie do wyboru są tylko dwie - Air India lub Jet Airways. My oddajemy nasz bagaż na niebieskich stanowiskach, ten dostaje standardową naklejkę i ląduje w "sortowni"... znaczy się pan go wrzuca na odpowiednią stertę.
Lotnisko jest malutkie, jednak znalazła się tam mała kawiarnia i sklep.
Przechodzimy przez kontrolę bezpieczeństwa, gdzie oczywiście każda sztuka bagażu podręcznego musi dostać przywieszkę ze stempelkiem. Tym razem o tym wiedzieliśmy i dokładnie tego pilnowaliśmy. Na szczęście po stronie airside miejsca do siedzenia jest dostatecznie dużo dla wszystkich pasażerów naszego Boeinga 737-800. Niestety ogłoszono, że nasz wylot opóźni się o 30 minut, ale jestem w stanie im to wybaczyć, zwłaszcza po tym jak zobaczyłem co po nas przyleciało
;)
Boarding w formie spacerku po płycie lotniska, a to nasz odrzutowiec:
Niestety chwilę po zrobieniu kilku zdjęć przybiegł pan mówiący, że to lotnisko wojskowe i nie można na nim robić żadnych zdjęć, kilka musiałem skasować, ale dwa mi pozwolił zostawić. Tu jest to drugie:
Nasza maszyna to Boeing 737-800 o rejestracji VT-JFA, niespełna półroczny egzemplarz wyposażony w nowe, zapożyczone z Dreamlinera wnętrze Sky Interior. Już leciałem samolotem z takim wnętrzem w Brazylii, jednak jest ich na tyle mało w Europie, że zamieszczę więcej zdjęć wnętrza niż zwykle. Jak ze względu na wnętrze na ogół wolę latać Airbusami A32x niż B737, to Sky Interior jest dla mnie najładniejszym wnętrzem samolotu jakie na razie lata.
Na początek mijamy prawdziwą klasę biznes:
A następnie idziemy w kierunku naszych miejsc:
Fotele są dość standardowe - wygodne, ale nic szczególnego
Górny panel w 737 Sky Interior prezentuje się następująco:
Co ciekawe jest kilka rzędów, które nie mają okna. między innymi jest to rząd 16 po stronie A. Okna nie ma też w rzędzie 17 od strony miejsca F.
Przed startem kabina zmienia kolor na biały
Po starcie od razu startuje serwis pokładowy. Jedzenie dostają wszyscy, którzy kupili bilety na lot Jet Airways. Bilety można było też nabyć w ramach nisko-kosztowego wariantu Jetlite, jednak różnica w cenie z bagażem rejestrowanym była minimalna, a nie otrzymuje się wtedy posiłku. Dostajemy kanapki i ciasto oraz wodę. Wodę każdy możne brać w dowolnych ilościach.
Chwilę po głównym serwisie przejeżdża wózek z ciepłymi napojami. Pod koniec lotu chętni dostają także słone przekąski.
Lądowanie w Mumbaju z "kangurem". Za taksówkę do centrum miasta należy zapłacić w budkach prepaid na lotnisku. Koszt takiej taksówki to około 500 rupii. Dużo, ale należy pamiętać że jest to około godzina drogi. Panuje bezwzględny zakaz dawania napiwków, ale najpierw będą je próbowali wymusić panowie wrzucający bagaż na dachy taksówek, a później sami taksówkarze dojeżdżając do hotelu.
Nasz hotel znajduje się przy samym Morzu Arabskim, na "Naszyjniku Królowej", czyli półkolistego nadmorskiego deptaku którego nazwa wywodzi się od regularnie rozmieszczonych latarni, które z morza przypominają perłowy naszyjnik.
Wieczorem postanawiamy, że zrobimy sobie nocny spacerek do Gateway of India. Oczywiście korzystam z okazji i robię kilka nocnych zdjęć.
Po drodze mijamy park w którym znajduje się taka oto rzeźba:
Niektórzy z naszej wycieczki dobierają się wody kokosowej, którą można wypić w wielu lokalnych budkach. Ja za nią nie przepadam
;)
No i docieramy w końcu do Gateway of India (nie mylić z India Gate, którą widzieliście w Delhi). 26-cio metrowy monument skończono budować w 1924 roku. Został wybudowany na nabrzeżu przez Brytyjczyków jako miejsce. które mieli widzieć wszyscy ważni pasażerowie przybywający do Indii.
Dzień 11 Mumbai
Pierwszą rzeczą jaką robimy jest wycieczka statkiem na wyspę Elephanta, która słynie ze swoich jaskiń. Na wyspę można dopłynąć jednym ze stateczków "luxury boat" (taaa... jasne
;) ) za 130 rupii w dwie strony. Łodzie są dwupiętrowe, jeżeli chcecie się cieszyć słońcem, wyjście na górne niezadaszone piętro kosztuje dodatkowe 10 rupii. Łódki wypływają z przystani pod Gateway of India i pływają od 9:00 do 14:00, więc planujcie wycieczkę raczej na rano.
Trasa zajmuje trochę ponad jedną godzinę. Na miejscu pierwsze co zobaczycie ten pociąg:
Cena malutka, chyba 30 rupii ale nie dajcie się zwieźć. Pociąg zawiezie Was jakieś 200 metrów na koniec molo. Co ciekawe, podróż w drugą stronę kosztuje już tylko 10 rupii - czyżby dlatego, że wtedy już turyści wiedzą jak długa jest trasa?
;) Polecam zaopatrzenie się na jednym ze straganów w kolbę kukurydzy za 20 rupii. Podaje się ją podpieczoną na węglowym piecyku, lekko posoloną. Sekretem jest wtarcie w nią ćwiartki cytryny. Mniaaam!
Po drodze do jaskiń musimy pokonać około 150 łagodnych schodów. Droga jest całkiem szeroka, schowana pod brezentowym niebieskim dachem rozwieszonym między systemem rozwieszonych między drzewami sznurków. Ścieżka otoczona jest z obu stron ciągnącymi się przez całą jej długość straganami z różnymi indyjskimi pamiątkami. Nie brakuje też małp, które śmigają w tę i z powrotem po dachu. Jedna zdołała mi zabrać moją kolbę kukurydzy, na szczęście już była praktycznie zjedzona.
Na szczycie schodów znajduje się wejście do samych jaskiń. Należy do nich kupić oddzielny bilet. Panowie z obsługi znowu próbowali nam zabrać bilety, ale się nie daliśmy i dostali same kupony kontrolne. Idziemy do jaskiń!
Kompleks tutejszych jaskiń od kilkuset lat służył jako świątynie, zarówno Buddyjskie, jak i Hindu. Wypełnione są one rzeźbami datowanymi na okres pomiędzy V, a VIII wiekiem naszej ery. W jaskini istniały także malowidła, ale dziś zostały po nich tylko ślady. Świątynia Hindu poświęcona jest znanemu już nam bogowi Shiva.
Małpy są tu wszędzie i gwarantuję Wam, że jeżeli nie będziecie uważni stracicie co macie na wierzchu - pilnujcie zwłaszcza jedzenia oraz świecących przedmiotów. Małpy podobno bardzo lubią obiektywy do aparatów fotograficznych, nie wiem dlaczego.
Jeżeli chodzi o poczucie czystości i potrzeby jej zachowania, mam wrażenie że hindusi sami w sobie nie mają w ogóle żadnych potrzeb w tym zakresie. Jedyne miejsca, gdzie jakiekolwiek standardy są zachowane to miejsca w których się tego od nich wymaga - restauracje wyższego standardu oraz hotele, ale też powyżej pewnego standardu. Popatrzcie na plażę w czasie odpływu na wyspie - ludzie nie mają tu żadnych problemów z wyrzucaniem śmieci ze statku prosto do wody.
Pora wracać do miasta, oczywiście statkiem. Połączcie razem te rzeczy: chrupki, kilku facetów i mewy. Wynik: zabawa! W życiu nie widziałem tak dużej ilości dorosłych facetów bawiących się jak w przedszkolu.
Niesamowite wrażenie zrobił na mnie sternik naszego statku - nie dość, że nie widział nic, to zacumował idealnie. Wszystko za pomocą komend wystukiwanych przez dzwonek na suficie.
Idziemy spacerem przez miasto, po drodze mijamy bibliotekę w Mumbaju. Doskonale oddaje klimat tego miasta, jakże inny od Delhi, czy pozostałych miast jakie widzieliśmy.
Po drodze mijamy swojego rodzaju uliczny targ. Napotkaliśmy na nim na takie coś:
Lokalni nazywają to "Ram Kandmul", jest to roślina która smakuje całkiem nieźle. Ciężko mi ją jest do czegoś porównać.
Kandmula popijamy napojem świeżo "wyciskanym" z trzciny cukrowej na jednym z wielu straganów to oferujących. Łatwo je znaleźć, gdyż prawie zawsze na ich dachu czeka sterta trzciny cukrowej gotowej do przetworzenia. Sprzedawca kilkakrotnie przeciska trzcinę przez jej zęby, a napój wypływa do szklanki. Normalnie są to zwykłe szklanki, specjalnie dla nas znalazły się jednorazowe kubki. Po powrocie dowiedziałem się, że picie napoju z trzciny cukrowej w budkach tego typu obarczone jest bardzo dużym ryzykiem złapania ameby... no cóż. Na szczęście nam się nie trafiła
;)
Napój jest rewelacyjny! Jak bardzo nie lubię napoju z kokosa, tak bardzo ten uwielbiam. Jedna przestroga - zabraliśmy trochę napoju do butelek, jednak ten po około godzinie stracił swój kolor i popsuł się jego smak. Idziemy dalej, mijamy jedną z kilku pięknych fontann...
...aby dotrzeć do ostatniego punktu dzisiejszej wycieczki, czyli dworcu Victoria Terminus, a raczej Chhatrapati Shivaji Terminus (musiałem zajrzeć do Wikipedii, by to poprawnie napisać
;) ), bo wcześniejsza nazwa była niepoprawna politycznie. Budynek wzniesiono na cześć Królowej Wiktorii w 1887 roku. Stanowi on mieszankę stylu neogotyckiego z indyjskim.
Quote:Za 3-godzinną przygodę ze słoniami płacimy 3100 rupii, czyli 180 zł. Pierwszy etap to zapoznanie ze słoniem. Słonie mają bardzo słaby wzrok, widzą tylko na 20 metrów więc swój kontakt ze światem zewnętrznym zawdzięczają głównie słuchowi i węchowi. Gdy tylko się zbliższysz, słoń na pewno obniucha Cie całego swoją trąbą. To cena od osoby ? Dobra relacja
;)
Naprawdę dobra relacja! Choć pokuszę się o jeden grymas:) ale nie tylko w stosunku do kolegi, który ogólnie odwalił kawał dobrej roboty ale i innych relacji z tym samym mankamentem. Od razu zastrzegam, że to moje subiektywne przeświadczenie z czytanych relacji. Może innych nie drażni. A więc: Jak dla mnie kompletne zbędne jest dodawanie szeregu zdjęć przedstawiających wnętrza samolotów (monitorki, tłum ludzi itp.), bramki na lotnisku czy nawet jedzenie w samolocie. Wiem, że to portal o tanim lataniu ale w relacjach nie tego oczekuje:) wręcz czasami psuje mi to ostateczne wrażenie
relacja super, na pewno warta dotrwania do końca;)jednak syf jaki tam panuje zniechęca mnie do tego kierunku, no i informacje o gwałtach, które podobno niestety ale sa dość częste....relacja jeszcze raz powiem na świetnym poziomie kolego!
orodruin2 napisał:A więc: Jak dla mnie kompletne zbędne jest dodawanie szeregu zdjęć przedstawiających wnętrza samolotów (monitorki, tłum ludzi itp.), bramki na lotnisku czy nawet jedzenie w samolocie. Wiem, że to portal o tanim lataniu ale w relacjach nie tego oczekuje:) wręcz czasami psuje mi to ostateczne wrażenieTo jest forum o lataniu. Jesli takie zdjecia nie maja trafic do relacji z podrozy, to gdzie wg Ciebie mialyby sie znalezc?
guest napisał:orodruin2 napisał:A więc: Jak dla mnie kompletne zbędne jest dodawanie szeregu zdjęć przedstawiających wnętrza samolotów (monitorki, tłum ludzi itp.), bramki na lotnisku czy nawet jedzenie w samolocie. Wiem, że to portal o tanim lataniu ale w relacjach nie tego oczekuje:) wręcz czasami psuje mi to ostateczne wrażenieTo jest forum o lataniu. Jesli takie zdjecia nie maja trafic do relacji z podrozy, to gdzie wg Ciebie mialyby sie znalezc?zakopać na dysku komputera
:) mówiłem że to moje odczucie
:)
Warto po pamiętać, że o kształcie relacji decyduje autor
;) nie chcesz nie czytaj jest tu sporo fanów lotnictwa zatem ta część niektórym się spodoba pozdrawiam Gaszpar Wysłane z mojego C6903 przy użyciu Tapatalka
Dzięki za tak szczegółową relację! Jeszcze bardziej nakręciła moją ciekawość, nawet mimo pesymistycznego podsumowania. We wrześniu idziemy w Twoje ślady (tak jak pisała Marta - podobna trasa, inna kolejność + Goa). Już wiem, że muszę nastawić się na walkę z natarczywym wymuszaniem kasy (ludzie) i jedzenia (małpy). To już wyższy level "asertywności" niż ta, której potrzeba w krajach arabskich
;).
Dzięki wielkie wszystkim za miłe słowa
:)orodruin2, cieszę się, że część nielotnicza relacji Ci się podobała. Jestem fanem lotnictwa i uwielbiam czytać zarówno relacje stricte z podróży, jak i relacje z samych przelotów samolotami, więc piszę jak piszę i mam nadzieję, że na tym forum znajdują się i tacy, których ciekawi co dane linie lotnicze oferują. Wszystkich gustów nie da się zaspokoić na raz i mam nadzieję, że jesteś w stanie w razie czego pominąć nieinteresujące Cie fragmenty
:)
Nigdy nie byłem w miejscach gdzie jest tak syf. Najbardziej syfiastym miejscem jakie widziałem była Bolonia we Włoszech
:) Kiedy wróciłem z niej do Warszawy poczułem się jakbym wrócił z jakiegoś trzeciego świata do kulturalnego, czystego miasta na poziomie
:) To jak czowiek musi się czuć w takich Indiach
:D
Ja też dziękuję za relację
:) Dobrze i szczegółowo napisana-z gatunku takich, co pomogą następnym podróżującym
:) Do tego kraju nie wybiorę się na pewno, ale pooglądać zdjęcia i poczytać miło. Życzę nastepnych wojaży i relacji z nich
:) -- 16 Lip 2014 21:19 -- Ja też dziękuję za relację
:) Dobrze i szczegółowo napisana-z gatunku takich, co pomogą następnym podróżującym
:) Do tego kraju nie wybiorę się na pewno, ale pooglądać zdjęcia i poczytać miło. Życzę nastepnych wojaży i relacji z nich
:)
tygrysm napisał:Dzięki wielkie wszystkim za miłe słowa
:)orodruin2, cieszę się, że część nielotnicza relacji Ci się podobała. Jestem fanem lotnictwa i uwielbiam czytać zarówno relacje stricte z podróży, jak i relacje z samych przelotów samolotami, więc piszę jak piszę i mam nadzieję, że na tym forum znajdują się i tacy, których ciekawi co dane linie lotnicze oferują. Wszystkich gustów nie da się zaspokoić na raz i mam nadzieję, że jesteś w stanie w razie czego pominąć nieinteresujące Cie fragmenty
:)To ja dla kontrastu napiszę, że uwielbiam Twoje zdjęcia samolotów z zewnątrz i wewnątrz oraz jedzenia. Dla mnie są ważną i ciekawą częścią relacji. Muszę przyznać, że po przeczytaniu Twojej relacji z Australii sam zacząłem robić takie zdjęcia na moim pierwszym locie długodystansowym
:D
Rewelacyjna relacja!Ile czasu jechaliście z Waranasi do Agry? 4.04 rano przylatuję do Delhi. 8.04 rano wylatuję z Delhi do Madrasu. Myślałem czy wykonalne byłoby 4-5.04 przeznaczyć na Agrę; 6.04 rano wylot do Waranasi, 7.04 popołudniu powrót do Delhi. Z pociągami pewnie może być różnie, a czasu nie ma duzo. Jak uważasz, czy taki trip miałby sens zeby zobaczyc najwaznieszje miejsca?
Arekkk, dzięki
:)Pociąg Marudhar Express z Varanasi do Agry jechał rozkładowo prawie 12 godzin w nocy
;-) Ciężko mi teraz stwierdzić jak było z jego punktualnością, ale prawie na pewno był spóźniony. Natomiast jeśli byś startował z Delhi to do Agry masz 3-4 godziny jazdy pociągiem i jest ich kilka w ciągu dnia
:)Tu masz rozkład pociągów: http://www.cleartrip.com/trains , na pewno ułatwi Ci to planowanie
:)kevin, dzięki i cieszę się!
:)ewaolivka, cieszę się, że Ci się podobało!
:)ELBE, oj... uwierz, że jest dużo więcej syfiastych miejsc niż Bolonia
;-) Włochy nie są takie złe
;-)
Quote:Gdy już wiemy jaką klasą chcemy jechać należy jak najszybciej kupić bilet, gdyż Hindusi kupują bilety na wszelki wypadek, by później ewentualnie z nich rezygnować z potrąceniem niewielkiej opłaty. Najlepiej jest, gdy bilety są od razu dostępne i otrzymują z systemu status potwierdzony (CNF, Confirmed). Pasażer z takim biletem od razu otrzymuje numer łóżka/fotela. Jeżeli bilety nie są dostępne, otrzymuje się bilet RAC (reservation against cancelation) z odpowiednią cyferką. Np. RAC-1, RAC-2 oznaczającą miejsce w kolejce. Taka osoba może wejść na pokład pociągu i dostaje łóżko na spółkę z inną osobą z biletem RAC. Jeżeli ktoś z potwierdzoną rezerwacją się nie pojawi w pociągu to łóżka są przydzielane wg. kolejności w kolejce RAC.Skomplikowane? No to patrzcie dalej. Kolejną listą po RAC jest lista oczekujących WL. Tutaj także każdy otrzymuje swój numer w kolejce, np. WL-1, WL-2 itd. Są to osoby, które nie mogą wejść do pociągu, jednak w razie gdyby ktoś z potwierdzoną rezerwacją zrezygnował z podróży osoba z najwyższym numerem z listy RAC wskakuje na jej miejsce otrzymując bilet CNF, a osoba z najwyższym numerem WL wskakuje na najniższe miejsce RAC. W ten sposób osoba z waitlisty może jechać pociągiem, choć niekoniecznie mając pełne łóżko dla siebie. To tak w skrócie, bo jeszcze są różne inne niuanse tego systemu typu listy RemoteWL dla pasażerów wsiadających na stacjach innych niż główne.Powyżej omówione listy są prowadzone oddzielnie dla każdego pociągu, oddzielnie w każdej klasie. System rezerwacyjny na dobę przed odjazdem pociągu ze stacji początkowej układa tzw. listę rezerwacji która jest wiążąca. Po jej sporządzeniu każdy może sprawdzić na bieżąco w Internecie w statusie swojej rezerwacji czy pojedzie czy nie, jednak jeżeli miało się status RAC lub WL, który zamienił się na CNF nie widać w Internecie numeru łóżka, bądź fotela w którym odbędzie się swoją podróż. Finalna lista rezerwacji jest także wywieszana na peronie na kilka godzin przed odjazdem danego pociągu, ta już jest kompletna – z numerami miejsc dla każdego pasażera.tygrysm - i tym sposobem,dzięki Tobie po 3 latach dowiedziałam się dlaczego pomimo rezerwacji miejsca przez internet i otrzymaniu potwierdzenia rezerwacji (no bo przecież pieniądze ściągnięte z karty, co wg mnie było równoznaczne z kupieniem biletu) biletów nie miałam. A ja już tych biednych panów w okienku podejrzewałam o korupcję
:) Myślałam, że przehandlowali moje bilety. I dałam wyraz swojemu niezadowoleniu. Chyba muszę wrócić z przeprosinami. A relacja świetna
:)
gosiagosia napisał:Mumbaj jest zdecydowanie najnowocześniejszym z miast jakie widziałem w Indiach, jest całkiem czysty na tle innych aglomeracji. Centrum ma spójną architekturę zachowująca styl jaki widać powyżej. Opinię tę jednak bazuję na niewielkim wycinku Bombaju jaki widziałem, pamiętajcie że jesteśmy w najdroższej dzielnicy miasta.Właśnie wróciłem z Indii i tak z ciekawości jeszcze raz przeczytałem tę relację...zastanawiam się czy byliśmy w tym samym miejscu...jeśli Mumbaj jest czysty, to Varanasi jest Singapurem
:D
drmariusz, ja jechałem w klasach AC3 i AC2 i czułem się bezpiecznie - gorzej na dworcach. Jeśli chodzi o wieczory to zawsze chodziliśmy w grupie, ale nie czuliśmy się nigdy niebezpiecznie (pomijając to, że łatwo wpaść pod jadący samochód lub tuktuka
;) ).
drmariusz napisał:A jak jest z bezpieczeństwiem w pociągach i czy radę spacerować po zmroku po hinduskich miastach?W pociągach jest bezpiecznie nie ma się moim zdaniem o co martwic, zachowując ostrożność niczym w PKP.My chodziliśmy we dwójkę równierz po zmroku po miastach i było ok. Ale np w Agrze nie czuliśmy się komfortowo po zmroku bo prąd i w zw. z tym oświetlenie działa jak chce.Ogólnie przez miesiąc w Indiach nie czuliśmy się ani razu niebezpiecznie. Poza wycieczką w górach autobusem gdy na kretej drodze górskiej okazało się, że śmierć jest w tirze na przeciwko nas i w tym którego właśnie wyprzedzają
;) ale to już inny temat pozdrawiam Gaszpar Wysłane z mojego C6903 przy użyciu Tapatalka
Super relacja, mega dużo informacji.Mam pytanie do lotów/odpraw SpiceJet. Nie mam już karty debetowej, którą płaciłem za bilety (straciła ważność). Co powinienem zrobić? Mamy kilka lotów SpiceJetem, więc odpraw też będzie sporo.
Pod jedną z nich odpoczywała sobie krowa. Oczywiście świąta ;)
Mieszka tu także właściciel najdłuższych wąsów w Indiach, który za 20 rupii chętnie je pokaże...
I to tyle z Jaisalmeru, dzień zakończył się zakupami w lokalnych sklepach, następnie udaliśmy się na stację kolejową, by złapać nocny pociąg do Jodhpuru, gdzie znajduje się najbliższe lotnisko. Z niego polecimy samolotem Jet Airways do Mumbaju.
Dzień 11 - Jodhpur, JDH-BOM, Mumbai
Dzisiejszy dzień będzie długi... bardzo długi. Rozpoczynamy nocnym pociągiem z Jaisalmer do Jodhpuru. Na miejscu mieliśmy wylądować około 5.25 rano i nawet stwierdziliśmy, że nie mielibyśmy nic przeciwko gdyby pociąg przyjechał spóźniony o kilka godzin. Na złość przyjechał prawie godzinę przed czasem. Wrrr... Na miejscu postanowiliśmy znaleźć pokój na dzień, by móc się przespać choć trochę. Nie było z tym na szczęście większego problemu. Mnie zmogło jakieś choróbsko i postanowiłem nie iść zwiedzać miasta, ale oddałem swój aparat fotograficzny, więc mam dla Was zdjęcia nie mojego autorstwa :D
Co można zwiedzić w Jodhpurze? Oczywiście fort! Mehrangarh Fort zbudowany jest na wzgórzu, znajduje się 122 metry nad poziomem Jodhpuru i otoczony jest robiącymi wrażenie grubymi murami.
Jodhpur jest drugim co do wielkości miastem w stanie Jarahstan, większy jest tylko Jaipur. Ze względu na pogodę nazywany jest "Miastem Słońca" lub "Niebieskim miastem", ta druga nazwa nie jest przypadkowa:
Wróćmy jednak do fortu...
W uliczkach widać pana, który zakładał sobie turban. Nie jest to zadanie jednoosobowe.
Ze szczytu fortu można podziwiać okoliczne widoki.
Jako, że zbliża się godzina o której musimy się zbierać na nasz lot do Mumbaju, wycieczka wraca do hotelu podziwiając ostatnie widoki na fort.
Przejmuję już aparat i dołączam do wycieczki. Na dziedzińcu naszego hotelu znajduje się nowy dla nas typ tuktuka. Motoriksze w Jodhpurze są dostosowane do wąskich uliczek tego miasta, są więc wyraźnie mniejsze i węższe od tych spotykanych w innych hinduskich miastach.
Na lotnisko zabierają nas dwie motoriksze. Samo port lotniczy robi dziwne wrażenie - jak często wjeżdżacie na lotnisko przez strzeżoną przez strażników bramę? Gdy ci zobaczyli białych w rikszy, od razu podnieśli szlaban - innych kontrolowali dużo bardziej szczegółowo. Lotnisko nie przypomina żadnego innego na jakim byłem:
Oczywiście przed wejściem do budynku obowiązkowa kontrola dokumentów i wydruku rezerwacji. W środku należy od razu włożyć bagaż rejestrowany do maszyny, która go prześwietla. Mając odpowiednią przywieszkę ze stemplem pana od kontroli bezpieczeństwa można odprawić swój bagaż. Krótki rzut oka na "FIDS":
Stanowiska check-in nie odbiegają standardem od reszty lotniska. Linie do wyboru są tylko dwie - Air India lub Jet Airways. My oddajemy nasz bagaż na niebieskich stanowiskach, ten dostaje standardową naklejkę i ląduje w "sortowni"... znaczy się pan go wrzuca na odpowiednią stertę.
Lotnisko jest malutkie, jednak znalazła się tam mała kawiarnia i sklep.
Przechodzimy przez kontrolę bezpieczeństwa, gdzie oczywiście każda sztuka bagażu podręcznego musi dostać przywieszkę ze stempelkiem. Tym razem o tym wiedzieliśmy i dokładnie tego pilnowaliśmy. Na szczęście po stronie airside miejsca do siedzenia jest dostatecznie dużo dla wszystkich pasażerów naszego Boeinga 737-800. Niestety ogłoszono, że nasz wylot opóźni się o 30 minut, ale jestem w stanie im to wybaczyć, zwłaszcza po tym jak zobaczyłem co po nas przyleciało ;)
Boarding w formie spacerku po płycie lotniska, a to nasz odrzutowiec:
Niestety chwilę po zrobieniu kilku zdjęć przybiegł pan mówiący, że to lotnisko wojskowe i nie można na nim robić żadnych zdjęć, kilka musiałem skasować, ale dwa mi pozwolił zostawić. Tu jest to drugie:
Nasza maszyna to Boeing 737-800 o rejestracji VT-JFA, niespełna półroczny egzemplarz wyposażony w nowe, zapożyczone z Dreamlinera wnętrze Sky Interior. Już leciałem samolotem z takim wnętrzem w Brazylii, jednak jest ich na tyle mało w Europie, że zamieszczę więcej zdjęć wnętrza niż zwykle. Jak ze względu na wnętrze na ogół wolę latać Airbusami A32x niż B737, to Sky Interior jest dla mnie najładniejszym wnętrzem samolotu jakie na razie lata.
Na początek mijamy prawdziwą klasę biznes:
A następnie idziemy w kierunku naszych miejsc:
Fotele są dość standardowe - wygodne, ale nic szczególnego
Górny panel w 737 Sky Interior prezentuje się następująco:
Co ciekawe jest kilka rzędów, które nie mają okna. między innymi jest to rząd 16 po stronie A. Okna nie ma też w rzędzie 17 od strony miejsca F.
Przed startem kabina zmienia kolor na biały
Po starcie od razu startuje serwis pokładowy. Jedzenie dostają wszyscy, którzy kupili bilety na lot Jet Airways. Bilety można było też nabyć w ramach nisko-kosztowego wariantu Jetlite, jednak różnica w cenie z bagażem rejestrowanym była minimalna, a nie otrzymuje się wtedy posiłku. Dostajemy kanapki i ciasto oraz wodę. Wodę każdy możne brać w dowolnych ilościach.
Chwilę po głównym serwisie przejeżdża wózek z ciepłymi napojami. Pod koniec lotu chętni dostają także słone przekąski.
Lądowanie w Mumbaju z "kangurem". Za taksówkę do centrum miasta należy zapłacić w budkach prepaid na lotnisku. Koszt takiej taksówki to około 500 rupii. Dużo, ale należy pamiętać że jest to około godzina drogi. Panuje bezwzględny zakaz dawania napiwków, ale najpierw będą je próbowali wymusić panowie wrzucający bagaż na dachy taksówek, a później sami taksówkarze dojeżdżając do hotelu.
Nasz hotel znajduje się przy samym Morzu Arabskim, na "Naszyjniku Królowej", czyli półkolistego nadmorskiego deptaku którego nazwa wywodzi się od regularnie rozmieszczonych latarni, które z morza przypominają perłowy naszyjnik.
Wieczorem postanawiamy, że zrobimy sobie nocny spacerek do Gateway of India. Oczywiście korzystam z okazji i robię kilka nocnych zdjęć.
Po drodze mijamy park w którym znajduje się taka oto rzeźba:
Niektórzy z naszej wycieczki dobierają się wody kokosowej, którą można wypić w wielu lokalnych budkach. Ja za nią nie przepadam ;)
No i docieramy w końcu do Gateway of India (nie mylić z India Gate, którą widzieliście w Delhi). 26-cio metrowy monument skończono budować w 1924 roku. Został wybudowany na nabrzeżu przez Brytyjczyków jako miejsce. które mieli widzieć wszyscy ważni pasażerowie przybywający do Indii.
Dzień 11 Mumbai
Pierwszą rzeczą jaką robimy jest wycieczka statkiem na wyspę Elephanta, która słynie ze swoich jaskiń. Na wyspę można dopłynąć jednym ze stateczków "luxury boat" (taaa... jasne ;) ) za 130 rupii w dwie strony. Łodzie są dwupiętrowe, jeżeli chcecie się cieszyć słońcem, wyjście na górne niezadaszone piętro kosztuje dodatkowe 10 rupii. Łódki wypływają z przystani pod Gateway of India i pływają od 9:00 do 14:00, więc planujcie wycieczkę raczej na rano.
Trasa zajmuje trochę ponad jedną godzinę. Na miejscu pierwsze co zobaczycie ten pociąg:
Cena malutka, chyba 30 rupii ale nie dajcie się zwieźć. Pociąg zawiezie Was jakieś 200 metrów na koniec molo. Co ciekawe, podróż w drugą stronę kosztuje już tylko 10 rupii - czyżby dlatego, że wtedy już turyści wiedzą jak długa jest trasa? ;) Polecam zaopatrzenie się na jednym ze straganów w kolbę kukurydzy za 20 rupii. Podaje się ją podpieczoną na węglowym piecyku, lekko posoloną. Sekretem jest wtarcie w nią ćwiartki cytryny. Mniaaam!
Po drodze do jaskiń musimy pokonać około 150 łagodnych schodów. Droga jest całkiem szeroka, schowana pod brezentowym niebieskim dachem rozwieszonym między systemem rozwieszonych między drzewami sznurków. Ścieżka otoczona jest z obu stron ciągnącymi się przez całą jej długość straganami z różnymi indyjskimi pamiątkami. Nie brakuje też małp, które śmigają w tę i z powrotem po dachu. Jedna zdołała mi zabrać moją kolbę kukurydzy, na szczęście już była praktycznie zjedzona.
Na szczycie schodów znajduje się wejście do samych jaskiń. Należy do nich kupić oddzielny bilet. Panowie z obsługi znowu próbowali nam zabrać bilety, ale się nie daliśmy i dostali same kupony kontrolne. Idziemy do jaskiń!
Kompleks tutejszych jaskiń od kilkuset lat służył jako świątynie, zarówno Buddyjskie, jak i Hindu. Wypełnione są one rzeźbami datowanymi na okres pomiędzy V, a VIII wiekiem naszej ery. W jaskini istniały także malowidła, ale dziś zostały po nich tylko ślady. Świątynia Hindu poświęcona jest znanemu już nam bogowi Shiva.
Małpy są tu wszędzie i gwarantuję Wam, że jeżeli nie będziecie uważni stracicie co macie na wierzchu - pilnujcie zwłaszcza jedzenia oraz świecących przedmiotów. Małpy podobno bardzo lubią obiektywy do aparatów fotograficznych, nie wiem dlaczego.
Jeżeli chodzi o poczucie czystości i potrzeby jej zachowania, mam wrażenie że hindusi sami w sobie nie mają w ogóle żadnych potrzeb w tym zakresie. Jedyne miejsca, gdzie jakiekolwiek standardy są zachowane to miejsca w których się tego od nich wymaga - restauracje wyższego standardu oraz hotele, ale też powyżej pewnego standardu. Popatrzcie na plażę w czasie odpływu na wyspie - ludzie nie mają tu żadnych problemów z wyrzucaniem śmieci ze statku prosto do wody.
Pora wracać do miasta, oczywiście statkiem. Połączcie razem te rzeczy: chrupki, kilku facetów i mewy. Wynik: zabawa! W życiu nie widziałem tak dużej ilości dorosłych facetów bawiących się jak w przedszkolu.
Niesamowite wrażenie zrobił na mnie sternik naszego statku - nie dość, że nie widział nic, to zacumował idealnie. Wszystko za pomocą komend wystukiwanych przez dzwonek na suficie.
Idziemy spacerem przez miasto, po drodze mijamy bibliotekę w Mumbaju. Doskonale oddaje klimat tego miasta, jakże inny od Delhi, czy pozostałych miast jakie widzieliśmy.
Po drodze mijamy swojego rodzaju uliczny targ. Napotkaliśmy na nim na takie coś:
Lokalni nazywają to "Ram Kandmul", jest to roślina która smakuje całkiem nieźle. Ciężko mi ją jest do czegoś porównać.
Kandmula popijamy napojem świeżo "wyciskanym" z trzciny cukrowej na jednym z wielu straganów to oferujących. Łatwo je znaleźć, gdyż prawie zawsze na ich dachu czeka sterta trzciny cukrowej gotowej do przetworzenia. Sprzedawca kilkakrotnie przeciska trzcinę przez jej zęby, a napój wypływa do szklanki. Normalnie są to zwykłe szklanki, specjalnie dla nas znalazły się jednorazowe kubki. Po powrocie dowiedziałem się, że picie napoju z trzciny cukrowej w budkach tego typu obarczone jest bardzo dużym ryzykiem złapania ameby... no cóż. Na szczęście nam się nie trafiła ;)
Napój jest rewelacyjny! Jak bardzo nie lubię napoju z kokosa, tak bardzo ten uwielbiam. Jedna przestroga - zabraliśmy trochę napoju do butelek, jednak ten po około godzinie stracił swój kolor i popsuł się jego smak. Idziemy dalej, mijamy jedną z kilku pięknych fontann...
...aby dotrzeć do ostatniego punktu dzisiejszej wycieczki, czyli dworcu Victoria Terminus, a raczej Chhatrapati Shivaji Terminus (musiałem zajrzeć do Wikipedii, by to poprawnie napisać ;) ), bo wcześniejsza nazwa była niepoprawna politycznie. Budynek wzniesiono na cześć Królowej Wiktorii w 1887 roku. Stanowi on mieszankę stylu neogotyckiego z indyjskim.