Oprócz słoni jak się okazało w Jaipurze mieszka dużo więcej zwierząt, które u nas zamieszkują tereny wiejskie, sami popatrzcie:
Spacerkiem docieramy do jednej z wystawnych bram otoczonej murami miejskimi starej części Jaipuru. Miasto to nazywane jest różowym miastem, wg. przewodnika stało się różowe dlatego, że kolor ten oznacza tu gościnność. Nasz kierowca tuktuka miał inne zdanie na ten temat – powiedział, że jest różowe, bo ostatni panujący tu maharadża zapytał swojej ukochanej jaki lubi kolor – ta powiedziała, że różowy, więc władca kazał przemalować miasto na tę barwę. Tak naprawdę to bardziej to miasto jest ceglasto-rude, ale co ja się znam…
Dzisiaj w zasadzie urządzamy sobie tylko luźny spacerek po mieście, bo po 17.00 wszystkie atrakcje są już pozamykane. Widoki są dość typowe jak na Indie:
Popatrzcie na kopyta tego konia, będzie on dziś jeszcze gwiazdą czyjegoś wieczoru
;)
Przy głównym placu miasta znajduje się targ kwiatowy. Można na nim oprócz samych kwiatów zaopatrzyć się w zapachy.
Nieopodal stoi zaparkowany mały Hyundai gotowy na wesele
Tutaj po raz pierwszy dopadli nas wszechobecni tu polujący na turystów handlarze różnego rodzaju szmat, skór i biżuterii. Od biedy przypraw. Próbują oni na różne sposoby zaciągnąć białych do sklepu, a później zaczyna się pokaz wszystkiego co mają w sklepie, byle coś „opchnąć”. Metody są różne, najczęstsze to:
- „Sir! Sir! Come, no buy, no buy, just look. Look is free” - „Are you interested in seeing my art galery? Its just here” - „There is a great photo view there. Come, come, next to my shop”
Po dziurki w nosie miałem słuchania o super jakości szalach, które mogłem kupić na każdym rogu – ogólnie nie jestem fanem robienia wyjazdowych zakupów, tak jak i żadnych innych. A jeszcze mniejszym fanem jestem konieczności targowania się o każdą rzecz. Zwłaszcza, że ma się wrażenie, że ludzie tu nie chcą się targować jak np. w Chinach, raczej są oporni i ma się wrażenie, że chcą cię oszukać, bo biały ma kasę. To samo tyczy niemal wszystkiego tutaj – weźmy takie tuktuki: normalnie w Delhi za początek trasy wg. taksometru płaci się 19 rupii, w tym są wliczone pierwsze 2 km. za trasę około 5 kilometrów taksometr pokazał około 40 rupii. Problem polega na tym, że konia z rzędem temu kto znajdzie kierowcę tuktuka, który przewiezie turystę z włączonym taksometrem. Należy zawsze ustalić cenę przed drogą, bo będą próbowali oszukać. Negocjacje na taką trasę zaczną na ogół od 200 rupii i powiedzą, że za mniej niż 80 nie opłaca im się jechać. Dlatego najlepiej negocjować na miejscach postojowych riksz, gdzie kilku kierowców będzie się kłóciło o klienta. Realna cena jaką da się z trudem wynegocjować to 50-80 rupii za motorikszę, ale nie liczcie na to że zejdziecie cokolwiek poniżej stawki z taksometru. Wróćmy jednak do sklepikarzy - czasami wywieszają oni ceny na zewnątrz sklepu, lub negocjują na zewnątrz cenę, która w magiczny sposób rośnie po wejściu do sklepu. Podstawowe powody to: „koszulka na wystawie jest mniejsza, niż ta którą chcesz kupić”, „tu jest nadruk z dwóch stron, to musi być droższe niż z jednej”, „bo tamto na wystawie jest gorszej jakości niż to tu, mam takie samo, ale lepsze”.
Ci sprzedający, którzy sprzedają poza sklepami uciekają się do innych prymitywnych z naszego punktu widzenia sztuczek, typu negocjuje cenę, a na końcu mówi że „US Dolars” nie wiadomo na co licząc.
Odpowiadając cały czas na zaczepki „no, thank you” idę dalej. Po drodze mijamy ciekawy sklep z barwnikami używanymi m.in. podczas indyjskiego święta Holi, obrzędu radości obchodzonego na w okolicach lutego-marca, podczas którego obrzuca się przyjaciół tymi proszkami-barwnikami.
Na koniec dnia udaliśmy się do lokalnej knajpy i wybraliśmy pierwsze pozycje z menu na chybił-trafił. Wyglądało to tak:
Napoje oczywiście lokalne – Thumbs up to zmodyfikowana na rynek indyjski coca-cola, jest bardziej rozwodniona i bardziej nagazowana. Obok maaza – napój z mango.
Hindusi używają dużej ilości różnego rodzaju pieczywa uformowanego w placki – najbardziej popularne naan przypominają znaną w Europie pitę. Ludzie jedzą tu głównie rękoma, albo zanurzając pieczywo w sosie. Jedzenie sztućcami jest zarezerwowane raczej tylko dla restauracji.
Wracając do hotelu okazało się, że kierowca tuktuka zabłądził – nie miał zielonego pojęcia gdzie jest nasz hotel. Po 40 minutach jazdy w okolicach hotelu w motorikszy skończyła się benzyna. Wkurzeni wyszliśmy i trafiliśmy na jedno z wielu wesel, jakie odbywają się w mieście w każdy piątek.
Pamiętacie białego konia? Na tradycyjnym indyjskim weselu pan młody usadowiony na białym koniu wraz z całym orszakiem weselnym przechodzi spod domu panny młodej pod swój dom. Kolumnie gości weselnych towarzyszy muzyka, ale tańczą raczej tylko panie. Pan młody w czasie ceremonii wydaje się w ogóle odizolowany od zabawy i sztywno cały czas trzyma się z tyłu. Goście idą otoczeni niesionymi przez obsługę imprezy żyrandolami zasilanymi z małego agregatu znajdującego się na przyczepce.
Na szczęście okazało się, że jesteśmy tuż pod hotelem tylko rikszarz uparcie unikał skrętu w małą uliczkę przy której się on znajdował. Cóż… dobrze, że się znalazł. Wymyśliliśmy, że należy zapytać ile będzie kosztował kurs na Powiśle i stargować do 100 rupii - wtedy jedziemy
;)
-- 14 Lip 2014 12:57 --
Dzień 7 – Jaipur cd.
Kolejny dzień na zwiedzanie Jaipuru to przede wszystkim najsłynniejsza atrakcja tego miasta, czyli Bursztynowy Fort (Amber Fort). Dojazd do niego to 13 km z centrum miasta, więc kierowcy tuktuków nie są zbyt chętni na tanią jazdę w tym kierunku. Po drodze dołączamy kolejne zwierzę do kolekcji jaipurowych mieszkańców:
Fort nie ma wiele wspólnego z kolorem bursztynu, raczej nazwałbym go piaskowym, ale bursztynowy lepiej brzmi
Na górę można się dostać albo pieszo, albo na grzbiecie słonia.
Wycieczka na górę to z góry ustalony koszt 900 rupii za jedno zwierzę. Na grzbiecie jadą maksymalnie dwie osoby. Pod podjazdem do fortu czeka cała „flota” słoniowa gotowa do usług. Wszędzie dookoła wiszą ostrzeżenia, by nie dawać prowadzącemu słonia napiwków - ci oczywiście kombinują jak mogą opowiadając
Na zapleczu jest nawet hangar dla słoni
Sam fort to wreszcie odmiana od poprzednich, nie dość, że jest ładny to jeszcze pięknie położony. Zobaczcie widoki z góry:
Główny plac fortu wypełniony jest turystami
Amber Fort to pierwsze napotkane miejsce w Indiach, które honoruje zniżki studenckie, tak więc jeżeli jesteś studentem i wybierasz się w te okolice nie zapomnij zabrać swojej karty ISIC. Sam fort składa się z 4 dziedzińców, każdy z nich został wybudowany z zachowaniem innego charakteru.
Jednym z najbardziej znanych miejsc w forcie jest Mirror Palace (pałac luster), którego wszystkie ściany wyklejone są małymi lusterkami.
Fort oczywiście wybudowany został na wzgórzu, z jednej strony otacza go jezioro z wybudowanymi nad nim ogrodami…
… z drugiej zaś mury obronne przypominające nieco Mur Chiński
;)
Kolejny punkt programu to zachwalany na Tripadvisorze Elefantastic, czyli miejsce prowadzone przez Rahula, lokalnego przedsiębiorcę, posiadacza 24 słoni indyjskich. Turyści mogą tu zapoznać się z tymi zwierzętami, spędzić z nimi cały dzień lub nawet całą noc poznając na czym polega opieka nad nimi. Do Elefantastic jedziemy rikszą Piaggio – są nieco większe od normalnych riksz i mają bagażnik, który staje się moim ulubionym miejscem podróżowania. Niektórzy rikszarze próbowali nam wmówić że w 5 osób nie da się jeździć, bo w dowodzie rejestracyjnym mają wpisanych mniej pasażerów i próbują wcisnąć dwie riksze zamiast jednej (oczywiście za podwójną stawkę
;) ). Jakoś jak jadą Hindusi to im nie przeszkadza, że mają upchniętych po 7-8 osób do takiej rikszy plus kierowca.
Upewnijcie się, że wasz kierowca wie dokąd jedzie, bo nasz oczywiście dał najniższą cenę za przejazd i zabłądził. Niestety większość rikszarzy nie ma pojęcia gdzie jest Elefantastic – można się kierować na Elephant Village, stamtąd to już nie daleko.
Za 3-godzinną przygodę ze słoniami płacimy 3100 rupii, czyli 180 zł. Pierwszy etap to zapoznanie ze słoniem. Słonie mają bardzo słaby wzrok, widzą tylko na 20 metrów więc swój kontakt ze światem zewnętrznym zawdzięczają głównie słuchowi i węchowi. Gdy tylko się zbliższysz, słoń na pewno obniucha Cie całego swoją trąbą.
Słonie należy głaskać utrzymując cały czas kontakt wzrokowy – bardzo wrażliwe miejsce znajduje się na górnej części trąby. Dla kogoś kto nie widział słonia z bliska zaskoczeniem może być, że cała skóra zwierzęcia pokryta jest grubymi włosami.
Każdy słoń potrzebuje codziennie zjeść do 150 kg trawy. Dla lepszego trawienia miesza się ją z wysuszoną trawą, jednak słonie są sprytne i potrafią sobie oskubać porcję jedzenia z suchych liści umiejętnie uderzając nią o ziemię. W zwyczaju Hindusów jest malowanie słoni, gdyż pomalowany słoń uchodzi za bardziej eleganckie i dostojne zwierzę. Maluje się je przy pomocy naturalnych, intensywnych barwników nie powodujących alergii ani u słoni, ani u ludzi. Farbę nakłada się bambusowym pędzelkiem. Na początku farba jest niewyraźna, ale po kilku minutach kolor zyskuje na intensywności.
Ostatni punkt najkrótszej dostępnej przygody ze słoniami to godzinny spacer na słoniu. Jest to jedyne miejsce w okolicy, gdzie można jechać „na oklep”. Na słoniu siedzi się całkiem wygodnie – najlepiej na szyi, bo dalej są barki, co bardzo utrudnia utrzymanie się na zwierzęciu, gdy ono idzie.
Na koniec jeszcze napoiliśmy „nasze” cztero-i-pół-tonowych przyjaciół. Dziennie słoń indyjski pije około 150 litrów wody. Wodę wlewa się do trąby, a gdy ta jest już pełna, słoń wlewa sobie wodę do pyska.
Słonia prowadzi się dość łatwo – wystarczy złapać go pod trąbę i iść. Oswojone słonie indyjskie to bardzo posłuszne zwierzęta. W Elefantastic wszystkie słonie to samice, gdyż Rahul nie ma pozwolenia na trzymanie samców. Nie do końca zrozumiałem dlaczego, ale wygląda na to że na rozmnażanie słoni trzeba mieć specjalną, drogą licencję. Wszystkie słonie z którymi mieliśmy dziś do czynienia miały kilkanaście lat. Przeciętna długość życia tych zwierząt w warunkach domowych to około 70 lat. I tak dobiegła końca moja przygoda ze słoniami – pora zmienić zwierzęta
;) Z Elefantastic udajemy się do Świątyni Małp, czyli de facto wzgórza z kilkoma świątyniami poświęconymi tym zwierzętom. Wzgórze to słynie z tego, że zamieszkuje je około 5000 makaków.
Przed wejściem na wzgórze warto wyposażyć się w kilka paczek z orzechami, żeby zwabić małpy chociażby do zdjęć. Jedna paczka kosztuje 10 rupii (ok. 60 groszy). Zasady są proste:
1. Małpy chętnie zjedzą wszystko 2. Jedzenie należy bezwzględnie trzymać zamknięte w torbie bo jak małpa je zobaczy to nie odpuści. 3. Cola i słodkie napoje to też jedzenie i małpy chętnie je wypiją – schować! 4. Małpie należy podawać jedzenie na otwartej dłoni – weźmie sobie je ręką. Jedne robią to spokojnie, inne wyrywają jedzenie z ręki, ale celem małpy nigdy nie jest dłoń człowieka, lecz jedzenie. 5. Niektóre małpy jak widzą jedzenie stają się agresywne. Należy zignorować taką małpę i iść dalej nie dając jej jedzenia.
Małpy oczywiście nie mają oporów przed niczym, więc w każdym kącie można zobaczyć jakieś kopulujące ze sobą dwie. Nic dziwnego, że jest tu ich aż tyle.
Idąc na górę jeszcze robię zdjęcie widokowi na miasto o zachodzie Słońca:
Małpy są znane z tego, że kradną wszystko co można ukraść – nie tylko jedzenie. Kilka miało nawet swoje ciuchy.
Same świątynie na wzgórzu to raczej nic ciekawego – jeżeli chcecie tu przyjeżdżać to tylko i wyłącznie dla małp. Dodatkowo wrażenie psuje wszechobecność żebrzących dzieci, od których ciężko się opędzić.
Na koniec dnia wracamy do miasta, to jak już wspomniałem jest dla turystów zakupowym rajem – o ile ktoś lubi zakupy…
Na koniec dnia chcąc odpocząć od hinduskiej kuchni każemy rikszarzowi zawieźć nas do McDonald’a, gdzie sprawdzamy jak sobie radzą tu bez wołowiny. Otóż ichni BigMac jest zrobiony na bazie kurczaka i nazywa się „Chicken Maharaja Mac”. Większość jedzenia jest serwowana oczywiście na ostro, ale da się znaleźć wyjątki (na szczęście dla naszej koleżanki, która w ogóle nie je ostrego
;) ). Ja ze swojej strony jak kogoś tu zagoni polecam frytki z przyprawą piripiri.
Wychodząc kupiłem sobie jeszcze lody, te jednak zostały mi natychmiast po wyjściu zabrane przez stado dzieciaków-żebraków. Po prostu rzuciły się na mnie. Miejcie to na uwadze – w lokalnych McDonaldach przy wejściu zawsze stoi ochrona, która nie wpuszcza żebraków do środka, jednak po wyjściu jesteście niczym rybka otoczona przez ławicę piranii.
Dzień 8 - Jaipur cd.
Dzień rozpoczynamy od zwiedzenia lokalnego Jantar Mantar. Pamiętacie Jantar Mantar z Delhi? Tutaj jest podobne, tylko że większe. Tak na prawdę największe w Indiach
;) W Indiach można znaleźć kilka takich parków-obserwatoriów - są oprócz dwóch już nam znanych m.in. w Varanasi i Ujjain. Wszystkie są dziełem władcy Sawai Jai Singh'a II. Jantar Mantar w Jaipurze rozpoczęto budować 1728 roku i powoli je udoskonalano dodając kolejne jantry (przyrządy). Obserwatorium składa się z 14 głównych przyrządów - polecam skorzystanie z audio-przewodnika by lepiej zrozumieć jak one działają.
Największym ze wszystkich przyrządów jest Samrat Yantra, czyli wielki zegar słoneczny. Jego gnomon (wskazówka) ma wysokość 27 metrów, dzięki czemu cień na skali przesuwa się w tempie 1 mm na sekundę. Niestety pogoda nie pozwoliła nam na odczyt godziny.
Quote:Za 3-godzinną przygodę ze słoniami płacimy 3100 rupii, czyli 180 zł. Pierwszy etap to zapoznanie ze słoniem. Słonie mają bardzo słaby wzrok, widzą tylko na 20 metrów więc swój kontakt ze światem zewnętrznym zawdzięczają głównie słuchowi i węchowi. Gdy tylko się zbliższysz, słoń na pewno obniucha Cie całego swoją trąbą. To cena od osoby ? Dobra relacja
;)
Naprawdę dobra relacja! Choć pokuszę się o jeden grymas:) ale nie tylko w stosunku do kolegi, który ogólnie odwalił kawał dobrej roboty ale i innych relacji z tym samym mankamentem. Od razu zastrzegam, że to moje subiektywne przeświadczenie z czytanych relacji. Może innych nie drażni. A więc: Jak dla mnie kompletne zbędne jest dodawanie szeregu zdjęć przedstawiających wnętrza samolotów (monitorki, tłum ludzi itp.), bramki na lotnisku czy nawet jedzenie w samolocie. Wiem, że to portal o tanim lataniu ale w relacjach nie tego oczekuje:) wręcz czasami psuje mi to ostateczne wrażenie
relacja super, na pewno warta dotrwania do końca;)jednak syf jaki tam panuje zniechęca mnie do tego kierunku, no i informacje o gwałtach, które podobno niestety ale sa dość częste....relacja jeszcze raz powiem na świetnym poziomie kolego!
orodruin2 napisał:A więc: Jak dla mnie kompletne zbędne jest dodawanie szeregu zdjęć przedstawiających wnętrza samolotów (monitorki, tłum ludzi itp.), bramki na lotnisku czy nawet jedzenie w samolocie. Wiem, że to portal o tanim lataniu ale w relacjach nie tego oczekuje:) wręcz czasami psuje mi to ostateczne wrażenieTo jest forum o lataniu. Jesli takie zdjecia nie maja trafic do relacji z podrozy, to gdzie wg Ciebie mialyby sie znalezc?
guest napisał:orodruin2 napisał:A więc: Jak dla mnie kompletne zbędne jest dodawanie szeregu zdjęć przedstawiających wnętrza samolotów (monitorki, tłum ludzi itp.), bramki na lotnisku czy nawet jedzenie w samolocie. Wiem, że to portal o tanim lataniu ale w relacjach nie tego oczekuje:) wręcz czasami psuje mi to ostateczne wrażenieTo jest forum o lataniu. Jesli takie zdjecia nie maja trafic do relacji z podrozy, to gdzie wg Ciebie mialyby sie znalezc?zakopać na dysku komputera
:) mówiłem że to moje odczucie
:)
Warto po pamiętać, że o kształcie relacji decyduje autor
;) nie chcesz nie czytaj jest tu sporo fanów lotnictwa zatem ta część niektórym się spodoba pozdrawiam Gaszpar Wysłane z mojego C6903 przy użyciu Tapatalka
Dzięki za tak szczegółową relację! Jeszcze bardziej nakręciła moją ciekawość, nawet mimo pesymistycznego podsumowania. We wrześniu idziemy w Twoje ślady (tak jak pisała Marta - podobna trasa, inna kolejność + Goa). Już wiem, że muszę nastawić się na walkę z natarczywym wymuszaniem kasy (ludzie) i jedzenia (małpy). To już wyższy level "asertywności" niż ta, której potrzeba w krajach arabskich
;).
Dzięki wielkie wszystkim za miłe słowa
:)orodruin2, cieszę się, że część nielotnicza relacji Ci się podobała. Jestem fanem lotnictwa i uwielbiam czytać zarówno relacje stricte z podróży, jak i relacje z samych przelotów samolotami, więc piszę jak piszę i mam nadzieję, że na tym forum znajdują się i tacy, których ciekawi co dane linie lotnicze oferują. Wszystkich gustów nie da się zaspokoić na raz i mam nadzieję, że jesteś w stanie w razie czego pominąć nieinteresujące Cie fragmenty
:)
Nigdy nie byłem w miejscach gdzie jest tak syf. Najbardziej syfiastym miejscem jakie widziałem była Bolonia we Włoszech
:) Kiedy wróciłem z niej do Warszawy poczułem się jakbym wrócił z jakiegoś trzeciego świata do kulturalnego, czystego miasta na poziomie
:) To jak czowiek musi się czuć w takich Indiach
:D
Ja też dziękuję za relację
:) Dobrze i szczegółowo napisana-z gatunku takich, co pomogą następnym podróżującym
:) Do tego kraju nie wybiorę się na pewno, ale pooglądać zdjęcia i poczytać miło. Życzę nastepnych wojaży i relacji z nich
:) -- 16 Lip 2014 21:19 -- Ja też dziękuję za relację
:) Dobrze i szczegółowo napisana-z gatunku takich, co pomogą następnym podróżującym
:) Do tego kraju nie wybiorę się na pewno, ale pooglądać zdjęcia i poczytać miło. Życzę nastepnych wojaży i relacji z nich
:)
tygrysm napisał:Dzięki wielkie wszystkim za miłe słowa
:)orodruin2, cieszę się, że część nielotnicza relacji Ci się podobała. Jestem fanem lotnictwa i uwielbiam czytać zarówno relacje stricte z podróży, jak i relacje z samych przelotów samolotami, więc piszę jak piszę i mam nadzieję, że na tym forum znajdują się i tacy, których ciekawi co dane linie lotnicze oferują. Wszystkich gustów nie da się zaspokoić na raz i mam nadzieję, że jesteś w stanie w razie czego pominąć nieinteresujące Cie fragmenty
:)To ja dla kontrastu napiszę, że uwielbiam Twoje zdjęcia samolotów z zewnątrz i wewnątrz oraz jedzenia. Dla mnie są ważną i ciekawą częścią relacji. Muszę przyznać, że po przeczytaniu Twojej relacji z Australii sam zacząłem robić takie zdjęcia na moim pierwszym locie długodystansowym
:D
Rewelacyjna relacja!Ile czasu jechaliście z Waranasi do Agry? 4.04 rano przylatuję do Delhi. 8.04 rano wylatuję z Delhi do Madrasu. Myślałem czy wykonalne byłoby 4-5.04 przeznaczyć na Agrę; 6.04 rano wylot do Waranasi, 7.04 popołudniu powrót do Delhi. Z pociągami pewnie może być różnie, a czasu nie ma duzo. Jak uważasz, czy taki trip miałby sens zeby zobaczyc najwaznieszje miejsca?
Arekkk, dzięki
:)Pociąg Marudhar Express z Varanasi do Agry jechał rozkładowo prawie 12 godzin w nocy
;-) Ciężko mi teraz stwierdzić jak było z jego punktualnością, ale prawie na pewno był spóźniony. Natomiast jeśli byś startował z Delhi to do Agry masz 3-4 godziny jazdy pociągiem i jest ich kilka w ciągu dnia
:)Tu masz rozkład pociągów: http://www.cleartrip.com/trains , na pewno ułatwi Ci to planowanie
:)kevin, dzięki i cieszę się!
:)ewaolivka, cieszę się, że Ci się podobało!
:)ELBE, oj... uwierz, że jest dużo więcej syfiastych miejsc niż Bolonia
;-) Włochy nie są takie złe
;-)
Quote:Gdy już wiemy jaką klasą chcemy jechać należy jak najszybciej kupić bilet, gdyż Hindusi kupują bilety na wszelki wypadek, by później ewentualnie z nich rezygnować z potrąceniem niewielkiej opłaty. Najlepiej jest, gdy bilety są od razu dostępne i otrzymują z systemu status potwierdzony (CNF, Confirmed). Pasażer z takim biletem od razu otrzymuje numer łóżka/fotela. Jeżeli bilety nie są dostępne, otrzymuje się bilet RAC (reservation against cancelation) z odpowiednią cyferką. Np. RAC-1, RAC-2 oznaczającą miejsce w kolejce. Taka osoba może wejść na pokład pociągu i dostaje łóżko na spółkę z inną osobą z biletem RAC. Jeżeli ktoś z potwierdzoną rezerwacją się nie pojawi w pociągu to łóżka są przydzielane wg. kolejności w kolejce RAC.Skomplikowane? No to patrzcie dalej. Kolejną listą po RAC jest lista oczekujących WL. Tutaj także każdy otrzymuje swój numer w kolejce, np. WL-1, WL-2 itd. Są to osoby, które nie mogą wejść do pociągu, jednak w razie gdyby ktoś z potwierdzoną rezerwacją zrezygnował z podróży osoba z najwyższym numerem z listy RAC wskakuje na jej miejsce otrzymując bilet CNF, a osoba z najwyższym numerem WL wskakuje na najniższe miejsce RAC. W ten sposób osoba z waitlisty może jechać pociągiem, choć niekoniecznie mając pełne łóżko dla siebie. To tak w skrócie, bo jeszcze są różne inne niuanse tego systemu typu listy RemoteWL dla pasażerów wsiadających na stacjach innych niż główne.Powyżej omówione listy są prowadzone oddzielnie dla każdego pociągu, oddzielnie w każdej klasie. System rezerwacyjny na dobę przed odjazdem pociągu ze stacji początkowej układa tzw. listę rezerwacji która jest wiążąca. Po jej sporządzeniu każdy może sprawdzić na bieżąco w Internecie w statusie swojej rezerwacji czy pojedzie czy nie, jednak jeżeli miało się status RAC lub WL, który zamienił się na CNF nie widać w Internecie numeru łóżka, bądź fotela w którym odbędzie się swoją podróż. Finalna lista rezerwacji jest także wywieszana na peronie na kilka godzin przed odjazdem danego pociągu, ta już jest kompletna – z numerami miejsc dla każdego pasażera.tygrysm - i tym sposobem,dzięki Tobie po 3 latach dowiedziałam się dlaczego pomimo rezerwacji miejsca przez internet i otrzymaniu potwierdzenia rezerwacji (no bo przecież pieniądze ściągnięte z karty, co wg mnie było równoznaczne z kupieniem biletu) biletów nie miałam. A ja już tych biednych panów w okienku podejrzewałam o korupcję
:) Myślałam, że przehandlowali moje bilety. I dałam wyraz swojemu niezadowoleniu. Chyba muszę wrócić z przeprosinami. A relacja świetna
:)
gosiagosia napisał:Mumbaj jest zdecydowanie najnowocześniejszym z miast jakie widziałem w Indiach, jest całkiem czysty na tle innych aglomeracji. Centrum ma spójną architekturę zachowująca styl jaki widać powyżej. Opinię tę jednak bazuję na niewielkim wycinku Bombaju jaki widziałem, pamiętajcie że jesteśmy w najdroższej dzielnicy miasta.Właśnie wróciłem z Indii i tak z ciekawości jeszcze raz przeczytałem tę relację...zastanawiam się czy byliśmy w tym samym miejscu...jeśli Mumbaj jest czysty, to Varanasi jest Singapurem
:D
drmariusz, ja jechałem w klasach AC3 i AC2 i czułem się bezpiecznie - gorzej na dworcach. Jeśli chodzi o wieczory to zawsze chodziliśmy w grupie, ale nie czuliśmy się nigdy niebezpiecznie (pomijając to, że łatwo wpaść pod jadący samochód lub tuktuka
;) ).
drmariusz napisał:A jak jest z bezpieczeństwiem w pociągach i czy radę spacerować po zmroku po hinduskich miastach?W pociągach jest bezpiecznie nie ma się moim zdaniem o co martwic, zachowując ostrożność niczym w PKP.My chodziliśmy we dwójkę równierz po zmroku po miastach i było ok. Ale np w Agrze nie czuliśmy się komfortowo po zmroku bo prąd i w zw. z tym oświetlenie działa jak chce.Ogólnie przez miesiąc w Indiach nie czuliśmy się ani razu niebezpiecznie. Poza wycieczką w górach autobusem gdy na kretej drodze górskiej okazało się, że śmierć jest w tirze na przeciwko nas i w tym którego właśnie wyprzedzają
;) ale to już inny temat pozdrawiam Gaszpar Wysłane z mojego C6903 przy użyciu Tapatalka
Super relacja, mega dużo informacji.Mam pytanie do lotów/odpraw SpiceJet. Nie mam już karty debetowej, którą płaciłem za bilety (straciła ważność). Co powinienem zrobić? Mamy kilka lotów SpiceJetem, więc odpraw też będzie sporo.
Oprócz słoni jak się okazało w Jaipurze mieszka dużo więcej zwierząt, które u nas zamieszkują tereny wiejskie, sami popatrzcie:
Spacerkiem docieramy do jednej z wystawnych bram otoczonej murami miejskimi starej części Jaipuru. Miasto to nazywane jest różowym miastem, wg. przewodnika stało się różowe dlatego, że kolor ten oznacza tu gościnność. Nasz kierowca tuktuka miał inne zdanie na ten temat – powiedział, że jest różowe, bo ostatni panujący tu maharadża zapytał swojej ukochanej jaki lubi kolor – ta powiedziała, że różowy, więc władca kazał przemalować miasto na tę barwę. Tak naprawdę to bardziej to miasto jest ceglasto-rude, ale co ja się znam…
Dzisiaj w zasadzie urządzamy sobie tylko luźny spacerek po mieście, bo po 17.00 wszystkie atrakcje są już pozamykane. Widoki są dość typowe jak na Indie:
Popatrzcie na kopyta tego konia, będzie on dziś jeszcze gwiazdą czyjegoś wieczoru ;)
Przy głównym placu miasta znajduje się targ kwiatowy. Można na nim oprócz samych kwiatów zaopatrzyć się w zapachy.
Nieopodal stoi zaparkowany mały Hyundai gotowy na wesele
[img]Nieopodal%20stoi%20zaparkowany%20mały%20Hyundai%20gotowy%20na%20wesele[/img]
Jeśli ktoś by chciał zobaczyć jaki hałas towarzyszy zwiedzaniu hinduskich miast to zapraszam do obejrzenia filmików z codziennego ruchu ulicznego :) :
https://www.youtube.com/watch?v=pLUm3Q-7iZA
https://www.youtube.com/watch?v=iEIk3RpV6RA
Nie mogąc wejść do żadnej atrakcji idziemy zobaczyć Hawa Mahal, czyli budynek o 1000 oknach, chyba najbardziej rozpoznawalny obiekt w mieście.
http://i1356.photobucket.com/albums/q72 ... e4a85e.jpg
http://i1356.photobucket.com/albums/q72 ... aca738.jpg
Tutaj po raz pierwszy dopadli nas wszechobecni tu polujący na turystów handlarze różnego rodzaju szmat, skór i biżuterii. Od biedy przypraw. Próbują oni na różne sposoby zaciągnąć białych do sklepu, a później zaczyna się pokaz wszystkiego co mają w sklepie, byle coś „opchnąć”. Metody są różne, najczęstsze to:
- „Sir! Sir! Come, no buy, no buy, just look. Look is free”
- „Are you interested in seeing my art galery? Its just here”
- „There is a great photo view there. Come, come, next to my shop”
Po dziurki w nosie miałem słuchania o super jakości szalach, które mogłem kupić na każdym rogu – ogólnie nie jestem fanem robienia wyjazdowych zakupów, tak jak i żadnych innych. A jeszcze mniejszym fanem jestem konieczności targowania się o każdą rzecz. Zwłaszcza, że ma się wrażenie, że ludzie tu nie chcą się targować jak np. w Chinach, raczej są oporni i ma się wrażenie, że chcą cię oszukać, bo biały ma kasę. To samo tyczy niemal wszystkiego tutaj – weźmy takie tuktuki: normalnie w Delhi za początek trasy wg. taksometru płaci się 19 rupii, w tym są wliczone pierwsze 2 km. za trasę około 5 kilometrów taksometr pokazał około 40 rupii. Problem polega na tym, że konia z rzędem temu kto znajdzie kierowcę tuktuka, który przewiezie turystę z włączonym taksometrem. Należy zawsze ustalić cenę przed drogą, bo będą próbowali oszukać. Negocjacje na taką trasę zaczną na ogół od 200 rupii i powiedzą, że za mniej niż 80 nie opłaca im się jechać. Dlatego najlepiej negocjować na miejscach postojowych riksz, gdzie kilku kierowców będzie się kłóciło o klienta. Realna cena jaką da się z trudem wynegocjować to 50-80 rupii za motorikszę, ale nie liczcie na to że zejdziecie cokolwiek poniżej stawki z taksometru.
Wróćmy jednak do sklepikarzy - czasami wywieszają oni ceny na zewnątrz sklepu, lub negocjują na zewnątrz cenę, która w magiczny sposób rośnie po wejściu do sklepu. Podstawowe powody to: „koszulka na wystawie jest mniejsza, niż ta którą chcesz kupić”, „tu jest nadruk z dwóch stron, to musi być droższe niż z jednej”, „bo tamto na wystawie jest gorszej jakości niż to tu, mam takie samo, ale lepsze”.
Ci sprzedający, którzy sprzedają poza sklepami uciekają się do innych prymitywnych z naszego punktu widzenia sztuczek, typu negocjuje cenę, a na końcu mówi że „US Dolars” nie wiadomo na co licząc.
Odpowiadając cały czas na zaczepki „no, thank you” idę dalej. Po drodze mijamy ciekawy sklep z barwnikami używanymi m.in. podczas indyjskiego święta Holi, obrzędu radości obchodzonego na w okolicach lutego-marca, podczas którego obrzuca się przyjaciół tymi proszkami-barwnikami.
Na koniec dnia udaliśmy się do lokalnej knajpy i wybraliśmy pierwsze pozycje z menu na chybił-trafił. Wyglądało to tak:
Napoje oczywiście lokalne – Thumbs up to zmodyfikowana na rynek indyjski coca-cola, jest bardziej rozwodniona i bardziej nagazowana. Obok maaza – napój z mango.
Hindusi używają dużej ilości różnego rodzaju pieczywa uformowanego w placki – najbardziej popularne naan przypominają znaną w Europie pitę. Ludzie jedzą tu głównie rękoma, albo zanurzając pieczywo w sosie. Jedzenie sztućcami jest zarezerwowane raczej tylko dla restauracji.
Wracając do hotelu okazało się, że kierowca tuktuka zabłądził – nie miał zielonego pojęcia gdzie jest nasz hotel. Po 40 minutach jazdy w okolicach hotelu w motorikszy skończyła się benzyna. Wkurzeni wyszliśmy i trafiliśmy na jedno z wielu wesel, jakie odbywają się w mieście w każdy piątek.
Pamiętacie białego konia? Na tradycyjnym indyjskim weselu pan młody usadowiony na białym koniu wraz z całym orszakiem weselnym przechodzi spod domu panny młodej pod swój dom. Kolumnie gości weselnych towarzyszy muzyka, ale tańczą raczej tylko panie. Pan młody w czasie ceremonii wydaje się w ogóle odizolowany od zabawy i sztywno cały czas trzyma się z tyłu. Goście idą otoczeni niesionymi przez obsługę imprezy żyrandolami zasilanymi z małego agregatu znajdującego się na przyczepce.
Na szczęście okazało się, że jesteśmy tuż pod hotelem tylko rikszarz uparcie unikał skrętu w małą uliczkę przy której się on znajdował. Cóż… dobrze, że się znalazł. Wymyśliliśmy, że należy zapytać ile będzie kosztował kurs na Powiśle i stargować do 100 rupii - wtedy jedziemy ;)
-- 14 Lip 2014 12:57 --
Dzień 7 – Jaipur cd.
Kolejny dzień na zwiedzanie Jaipuru to przede wszystkim najsłynniejsza atrakcja tego miasta, czyli Bursztynowy Fort (Amber Fort). Dojazd do niego to 13 km z centrum miasta, więc kierowcy tuktuków nie są zbyt chętni na tanią jazdę w tym kierunku. Po drodze dołączamy kolejne zwierzę do kolekcji jaipurowych mieszkańców:
Fort nie ma wiele wspólnego z kolorem bursztynu, raczej nazwałbym go piaskowym, ale bursztynowy lepiej brzmi
Na górę można się dostać albo pieszo, albo na grzbiecie słonia.
Wycieczka na górę to z góry ustalony koszt 900 rupii za jedno zwierzę. Na grzbiecie jadą maksymalnie dwie osoby. Pod podjazdem do fortu czeka cała „flota” słoniowa gotowa do usług. Wszędzie dookoła wiszą ostrzeżenia, by nie dawać prowadzącemu słonia napiwków - ci oczywiście kombinują jak mogą opowiadając
Na zapleczu jest nawet hangar dla słoni
Sam fort to wreszcie odmiana od poprzednich, nie dość, że jest ładny to jeszcze pięknie położony. Zobaczcie widoki z góry:
Główny plac fortu wypełniony jest turystami
Amber Fort to pierwsze napotkane miejsce w Indiach, które honoruje zniżki studenckie, tak więc jeżeli jesteś studentem i wybierasz się w te okolice nie zapomnij zabrać swojej karty ISIC. Sam fort składa się z 4 dziedzińców, każdy z nich został wybudowany z zachowaniem innego charakteru.
Jednym z najbardziej znanych miejsc w forcie jest Mirror Palace (pałac luster), którego wszystkie ściany wyklejone są małymi lusterkami.
Fort oczywiście wybudowany został na wzgórzu, z jednej strony otacza go jezioro z wybudowanymi nad nim ogrodami…
… z drugiej zaś mury obronne przypominające nieco Mur Chiński ;)
Kolejny punkt programu to zachwalany na Tripadvisorze Elefantastic, czyli miejsce prowadzone przez Rahula, lokalnego przedsiębiorcę, posiadacza 24 słoni indyjskich. Turyści mogą tu zapoznać się z tymi zwierzętami, spędzić z nimi cały dzień lub nawet całą noc poznając na czym polega opieka nad nimi. Do Elefantastic jedziemy rikszą Piaggio – są nieco większe od normalnych riksz i mają bagażnik, który staje się moim ulubionym miejscem podróżowania. Niektórzy rikszarze próbowali nam wmówić że w 5 osób nie da się jeździć, bo w dowodzie rejestracyjnym mają wpisanych mniej pasażerów i próbują wcisnąć dwie riksze zamiast jednej (oczywiście za podwójną stawkę ;) ). Jakoś jak jadą Hindusi to im nie przeszkadza, że mają upchniętych po 7-8 osób do takiej rikszy plus kierowca.
Upewnijcie się, że wasz kierowca wie dokąd jedzie, bo nasz oczywiście dał najniższą cenę za przejazd i zabłądził. Niestety większość rikszarzy nie ma pojęcia gdzie jest Elefantastic – można się kierować na Elephant Village, stamtąd to już nie daleko.
Za 3-godzinną przygodę ze słoniami płacimy 3100 rupii, czyli 180 zł. Pierwszy etap to zapoznanie ze słoniem. Słonie mają bardzo słaby wzrok, widzą tylko na 20 metrów więc swój kontakt ze światem zewnętrznym zawdzięczają głównie słuchowi i węchowi. Gdy tylko się zbliższysz, słoń na pewno obniucha Cie całego swoją trąbą.
Słonie należy głaskać utrzymując cały czas kontakt wzrokowy – bardzo wrażliwe miejsce znajduje się na górnej części trąby. Dla kogoś kto nie widział słonia z bliska zaskoczeniem może być, że cała skóra zwierzęcia pokryta jest grubymi włosami.
Każdy słoń potrzebuje codziennie zjeść do 150 kg trawy. Dla lepszego trawienia miesza się ją z wysuszoną trawą, jednak słonie są sprytne i potrafią sobie oskubać porcję jedzenia z suchych liści umiejętnie uderzając nią o ziemię.
W zwyczaju Hindusów jest malowanie słoni, gdyż pomalowany słoń uchodzi za bardziej eleganckie i dostojne zwierzę. Maluje się je przy pomocy naturalnych, intensywnych barwników nie powodujących alergii ani u słoni, ani u ludzi. Farbę nakłada się bambusowym pędzelkiem. Na początku farba jest niewyraźna, ale po kilku minutach kolor zyskuje na intensywności.
Ostatni punkt najkrótszej dostępnej przygody ze słoniami to godzinny spacer na słoniu. Jest to jedyne miejsce w okolicy, gdzie można jechać „na oklep”. Na słoniu siedzi się całkiem wygodnie – najlepiej na szyi, bo dalej są barki, co bardzo utrudnia utrzymanie się na zwierzęciu, gdy ono idzie.
Na koniec jeszcze napoiliśmy „nasze” cztero-i-pół-tonowych przyjaciół. Dziennie słoń indyjski pije około 150 litrów wody. Wodę wlewa się do trąby, a gdy ta jest już pełna, słoń wlewa sobie wodę do pyska.
Słonia prowadzi się dość łatwo – wystarczy złapać go pod trąbę i iść. Oswojone słonie indyjskie to bardzo posłuszne zwierzęta. W Elefantastic wszystkie słonie to samice, gdyż Rahul nie ma pozwolenia na trzymanie samców. Nie do końca zrozumiałem dlaczego, ale wygląda na to że na rozmnażanie słoni trzeba mieć specjalną, drogą licencję. Wszystkie słonie z którymi mieliśmy dziś do czynienia miały kilkanaście lat. Przeciętna długość życia tych zwierząt w warunkach domowych to około 70 lat.
I tak dobiegła końca moja przygoda ze słoniami – pora zmienić zwierzęta ;) Z Elefantastic udajemy się do Świątyni Małp, czyli de facto wzgórza z kilkoma świątyniami poświęconymi tym zwierzętom. Wzgórze to słynie z tego, że zamieszkuje je około 5000 makaków.
Przed wejściem na wzgórze warto wyposażyć się w kilka paczek z orzechami, żeby zwabić małpy chociażby do zdjęć. Jedna paczka kosztuje 10 rupii (ok. 60 groszy). Zasady są proste:
1. Małpy chętnie zjedzą wszystko
2. Jedzenie należy bezwzględnie trzymać zamknięte w torbie bo jak małpa je zobaczy to nie odpuści.
3. Cola i słodkie napoje to też jedzenie i małpy chętnie je wypiją – schować!
4. Małpie należy podawać jedzenie na otwartej dłoni – weźmie sobie je ręką. Jedne robią to spokojnie, inne wyrywają jedzenie z ręki, ale celem małpy nigdy nie jest dłoń człowieka, lecz jedzenie.
5. Niektóre małpy jak widzą jedzenie stają się agresywne. Należy zignorować taką małpę i iść dalej nie dając jej jedzenia.
Małpy oczywiście nie mają oporów przed niczym, więc w każdym kącie można zobaczyć jakieś kopulujące ze sobą dwie. Nic dziwnego, że jest tu ich aż tyle.
Idąc na górę jeszcze robię zdjęcie widokowi na miasto o zachodzie Słońca:
Małpy są znane z tego, że kradną wszystko co można ukraść – nie tylko jedzenie. Kilka miało nawet swoje ciuchy.
Same świątynie na wzgórzu to raczej nic ciekawego – jeżeli chcecie tu przyjeżdżać to tylko i wyłącznie dla małp. Dodatkowo wrażenie psuje wszechobecność żebrzących dzieci, od których ciężko się opędzić.
Na koniec dnia wracamy do miasta, to jak już wspomniałem jest dla turystów zakupowym rajem – o ile ktoś lubi zakupy…
Na koniec dnia chcąc odpocząć od hinduskiej kuchni każemy rikszarzowi zawieźć nas do McDonald’a, gdzie sprawdzamy jak sobie radzą tu bez wołowiny. Otóż ichni BigMac jest zrobiony na bazie kurczaka i nazywa się „Chicken Maharaja Mac”. Większość jedzenia jest serwowana oczywiście na ostro, ale da się znaleźć wyjątki (na szczęście dla naszej koleżanki, która w ogóle nie je ostrego ;) ). Ja ze swojej strony jak kogoś tu zagoni polecam frytki z przyprawą piripiri.
Wychodząc kupiłem sobie jeszcze lody, te jednak zostały mi natychmiast po wyjściu zabrane przez stado dzieciaków-żebraków. Po prostu rzuciły się na mnie. Miejcie to na uwadze – w lokalnych McDonaldach przy wejściu zawsze stoi ochrona, która nie wpuszcza żebraków do środka, jednak po wyjściu jesteście niczym rybka otoczona przez ławicę piranii.
Dzień 8 - Jaipur cd.
Dzień rozpoczynamy od zwiedzenia lokalnego Jantar Mantar. Pamiętacie Jantar Mantar z Delhi? Tutaj jest podobne, tylko że większe. Tak na prawdę największe w Indiach ;) W Indiach można znaleźć kilka takich parków-obserwatoriów - są oprócz dwóch już nam znanych m.in. w Varanasi i Ujjain. Wszystkie są dziełem władcy Sawai Jai Singh'a II. Jantar Mantar w Jaipurze rozpoczęto budować 1728 roku i powoli je udoskonalano dodając kolejne jantry (przyrządy). Obserwatorium składa się z 14 głównych przyrządów - polecam skorzystanie z audio-przewodnika by lepiej zrozumieć jak one działają.
Największym ze wszystkich przyrządów jest Samrat Yantra, czyli wielki zegar słoneczny. Jego gnomon (wskazówka) ma wysokość 27 metrów, dzięki czemu cień na skali przesuwa się w tempie 1 mm na sekundę. Niestety pogoda nie pozwoliła nam na odczyt godziny.