Dużo fanów jazdy samochodami terenowymi jeździ pod tym lodowcem, jednak jest to dość ryzykowne gdyż pod warstwą wydawałoby się twardego piasku znajdują się jeszcze topniejące góry lodowe, które potrafią rozpuszczając się tworzyć ruchome piaski wciągające całe samochody. A tu typowy okoliczny krajobraz:
Słyszeliście kiedyś o Geocachingu? Zabawa polega na tym, by znaleźć ukrytą skrzynkę ze skarbem, której współrzędne GPS i wskazówki odnalezienia (czasem w formie zagadki) znajdują się na jednej ze stron z danymi Geo Cache. W skrzynce powinien znajdować się ołówek, zeszycik i skarb - w nagrodę za znalezienie skrzynki zabierasz skarb, wpisujesz się do zeszytu i zostawiasz swój skarb dla następnego poszukiwacza. Panowie na zdjęciu właśnie zakładają kolejną skrzynkę.
Oczywiście fotka naszemu dzisiejszemu "bolidowi" też się należy:
Jak już wspomniałem, dolina Thorsmork rozwidla się - po jej lewej stronie znajduje się główna baza wypadowa na lokalne szlaki - Husadalur, gdzie znajduje się schronisko Volcano Huts. Jeśli jesteś fanem hikingu i masz czas to polecam tu się zatrzymać na kilka dni. Jednak żeby tu dojechać należy przekroczyć rzekę Krossa - rzeka ta słynie z faktu że żywi się samochodami - nigdzie nie utopiło ich się więcej na Islandii niż tu. Rzeka ta potrafi się różnić nurtem i kształtem każdego dnia i bez doświadczenia nawet posiadanie dobrego samochodu terenowego (nie SUVa!) nic nie pomoże...
Po dotarciu do Husadalur można zostać tu lub też wsiąść dalej do autobusu i pojechać do drugiej bazy wypadowej, znajdującego się w "prawej" części doliny schroniska Basar. My mając nadzieję, że się rozpogodzi wybieramy tę drugą opcję.
i tak też się stało! Więc w drogę - nie mamy dużo czasu, bo autobus wraca za dwie godziny, ale zawsze coś zobaczymy. Tak wyglądają okolice Basar:
Okazuje się, że Grand Vitary tu dojeżdżają! Basar jest po tej samej stronie rzeki Krossa co droga wjazdowa do Thorsmork, a pozostałe rzeki do przekroczenia to takie większe kałuże. Oczywiście droga i tak się nie nadaje dla "zwykłych osobówek", ale gdybym wiedział że mógłbym dojechać tak daleko to na pewno bym wjechał do Thorsmork i dojechał choćby tu. Do Krossa jednak bym się nie zbliżał w innym samochodzie niż Jeep/Land Rover/Land Cruiser.
Poza tymi dwiema Grand Vitarami nie spotyka się tu raczej takich "zabawek" jak SUVy. Tu nawet mikrobusy wyglądają... inaczej
;)
Tu jesteśmy!
Pora powoli wracać do samochodu. W busiku rozmawiamy o rzeczach, które się nie zgadzają z tym co jest napisane w przewodniku. W tym momencie kierowca się włącza do dyskusji i po polsku pyta "Co się nie zgadza w przewodniku?". Jak się okazuje jest jednym z dwóch polskich kierowców "obsługujących" dolinę. Polaków na Islandii jest na pęczki - dziewczyny mówiły że w hostelu w Reykjaviku z większością osób rozmawiały po polsku, choć większość była zdziwiona że one nie przyjechały do pracy, a turystycznie. Na polaków trafialiśmy też w prawie każdym miejscu gdzie spaliśmy - widać, że Polacy bardzo upodobali sobie ten kraj. Dodam jeszcze, że zapomniałem napisać że pierwszego polaka na Islandii spotkałem w... rękawie wychodząc z samolotu w Keflaviku. Obsługiwał on właśnie ten rękaw i rozmawiał z kimś innym pracującym na płycie lotniska po polsku. Ot ciekawostka. Wracamy do relacji! Jedziemy! Za oknem zrobiło się pięknie:
Wracamy na stację benzynową N1 na której to czekała na nas nasza Grand Vitara. Na szczęście się na nas nie obraziła, że ją zdradziliśmy i dzielnie chciała jechać z nami dalej. Kolejny punkt podróży to Háifoss, drugi co do wysokości wodospad na wyspie. Aby tam dojechać skręcamy z obwodnicy w prawo w drogę 26 i jedziemy u samego podnóża wulkanu Hekla.
Pogoda się popsuła, niebo spowiły niskie ciemne warstwowe chmury, a w około nic tylko lawa. Atmosfera iście ponura - to doskonale uzmysławia jakim wulkanem jest Hekla. Właśnie ze względu na tą często panującą tu aurę wulkan ten ma taką nazwę - Hekla znaczy "zakapturzony". Hekla jest znana ze swojej aktywności - wyrzuca lawę, popioły i gazy, a pierwsze zapisy o jej wybuchach pochodzą ze średniowiecza. Wielokrotnie Hekla uważana była jako ziemskie wrota do piekieł. Ostatnia erupcja miała miejsce w 2000 roku, a naukowcy w marcu tego roku donieśli, że kolejny wybuch wulkanu jest prawdopodobnie bardzo blisko ze względu na rosnącą ilość magmy pod samym wulkanem, której to jest już więcej niż było czternaście lat temu. Wulkan ten czasami wybuchał krótko, ale znane są przypadki kiedy erupcja trwała kilka miesięcy i wyrzucała ogromne ilości popiołu zmieniając czasowo klimat na północnych szerokościach geograficznych. My jedziemy dalej drogą 26 do momentu połączenia z drogą 32, w którą skręcamy w prawo. Za rzeką należy wypatrywać skrętu w prawo, który co prawda jest oznaczony niebieskim znakiem na Haifoss, jednak znak ten jest malutki i wytarty. Droga prowadzi pod pewien domek z kafejką, a później czeka nas droga pod górę którą mimo braku stosownego oznaczenia nie należy jechać samochodem bez napędu 4x4! Droga ta jest fatalna i dość długa. Prowadzi ona wzdłuż linii wysokiego napięcia - jedźcie spokojnie, dopóki nie dotrzecie do znaku kierującego Was w lewo do wodospadu. Jak zwykle przy wodospadach zostawiamy samochód na parkingu i należy jeszcze przejść kawałek po ścieżce. Ale widok jest znowu tego wart!
Ale moment... to nie wszystko - głowa trochę w prawo i...
Są dwa pięknie położone wodospady - Haifoss to ten pierwszy, jednak ciężko bez obiektywu Fisheye objąć oba.
Jest pięknie!
Do "cywilizacji" wracamy dalej drogą 32, wzdłuż której na bardzo charakterystycznym ostrym zakręcie znajduje się podobno jeden z najlepszych skansenów na wyspie - Þjóðveldisbærinn (Thjodveldisbaerinn). Niestety w naszym przypadku już dawno zamknięty:
(dla szukających - domy pokryte trawą są po lewej stronie
:) )
My jedziemy kawałek dalej, by dotrzeć do kolejnego bardzo charakterystycznego wodospadu - Hjálparfoss. Zwiedzanie późnym wieczorem ma swoje plusy - nie ma tu już nikogo, ale też ma swoje minusy... Mieliśmy wrażenie, że nie mając większego wyboru wszystkie okoliczne muchy rzuciły się właśnie na nas.
I to tyle z tego dnia
:) Wracamy na nocleg do Selfoss (takie miasto, nie wodospad
;) ).
Pozdrawiam! tygrysm
-- 23 Cze 2014 00:35 --
Serniczek, dziękuję za miłe słowa
:) Cieszę się, że Ci się podoba
:)
correos, wielkie dzięki!
:)
Spacja, dzięki!
:)
nesssssa85, super! Zazdroszczę, to mój następny islandzki cel
:) W większości miejsc Yariska Ci w 100% wystarczy, po prostu nie pchaj się na trasy F oraz jedź bardzo ostrożnie po trasach szutrowych zachowując bardzo duże odległości przed samochodem przed tobą. Uważaj też na dziury na trasach szutrowych, bo potrafią być bardzo duże.
Sudoku, tam drogi są bardzo dobre z wyjątkiem drogi 54 na wschód od Stykkisholmur. Tam ta droga staje się szutrowa i jest uważana za jedną z niebezpieczniejszych, ale to ze względu na bliskość krawędzi stoku na wybrzeżu. Po prostu stosuj się do sugerowanych prędkości na zakrętach i jeśli masz samochód nie na podniesionym zawieszeniu, to jedź wolniej na tej drodze. zwłaszcza jeśli masz wkład własny w ubezpieczeniu. Poza tym rady takie same jak powyżej
:)
Niva, wielkie dzięki!
:) Jak by nie patrzeć to on
;)
pawliszak, dzięki za miłe słowa
:)Na wstępie bardzo przepraszam za tę przerwę w relacji... gonimy i kończymy!
Dzień 7 - Golden Circle
Dzisiejszy dzień poświęcamy na zwiedzenie atrakcji z najpopularniejszej islandzkiej marszruty - Golden Circle
A w zasadzie czemu ten krąg jest złoty? Po pierwsze dlatego, że przy nim znajduje się przekrój islandzkich atrakcji - jest Złoty Wodospad (tak tłumaczy się nazwę Gullfoss), jest obszar geotermalny i jest park narodowy... można go spokojnie wykonać w jeden dzień wyjeżdżając z Reykjaviku. Nie wiem czy to właśnie nie jest istotniejsze sądząc po ilości turystów i autokarów, których nie było nigdzie na wyspie tyle co jest ich tutaj. Smutna prawda jest taka, że wielu turystów przylatuje na Islandię, wykonuje tę trasę, moczy się trochę w basenach geotermalnych i opowiada znajomym, że widzieli ten kraj. Za chwilę sami ocenicie jak się ta trasa ma do reszty kraju
:-)
Startujemy z Selfoss i kierujemy się na najdalej położony na wschód punkt trasy, do wodospadu Gullfoss. A ten mimo słabej pogody jest piękny
;-)
Wodospad przypomina trzy schodki, a jego wysokość to 32 metry. Ciekawostką jest, że w pierwszej połowie XX wieku jego właściciele chcieli wynająć go zagranicznemu inwestorowi, który miał go wykorzystywać do produkcji energii elektrycznej. Pomysł ten spalił na panewce z powodu niewystarczających funduszy inwestorów. Później teren na którym znajduje się katarakta został wykupiony przez Państwo islandzkie. Historii tej towarzyszy opowieść o Sigríður Tómasdóttir, córce ówczesnego właściciela wodospadu, która zagroziła, że jeżeli ten zmieni to miejsce to ona rzuci się z wodospadu. Niektóre przesłania mówią, że by ocalić wodospad dziewczyna udała się w pieszą podróż do stolicy kraju, by opowiedzieć o wodospadzie rządowi Islandii i uchronić go przed właścicielem. Mimo, że wielu wierzy że to Sigríður ocaliła to miejsce to nie jest to prawda
:)
Wracamy do samochodu i jedziemy do oddalonych o 10 kilometrów terenów geotermalnych Haukadalur znanych ze swoich gejzerów. Tam już się gotuje...
Możliwy do zwiedzenia teren przypomina mały park z wyznaczonymi ścieżkami.
Do tutejszych zbiorników lepiej nic nie wrzucać, ani nie wsadzać tam palców. Mogło by się to wydawać oczywiste, ale ponoć lokalne służby medyczne mają tu średnio siedem interwencji w ciągu tygodnia ze względu na turystów, którzy nie wierzą że skoro na tabliczce jest napisane, że woda ma pomiędzy 80, a 100 stopniami Celsjusza to znaczy, że rzeczywiście tyle ma.
Najchętniej oglądanym przez turystów miejscem jest gejzer Strokkur, który wybucha regularnie na wysokość około 30 metrów co 5-10 minut:
Nieopodal jest też gejzer Geysir od którego to nazwę pożyczono do nazwania innych gejzerów. Gejzer ten jest aktywny od 10 tysięcy lat. Jeszcze w 1910 roku wybuchał on co 30 minut. Teraz mimo, że jego aktywność dziś jest prawie zerowa to zdarza się, że czasem Geysir jest w stanie zaskoczyć widzów, zwłaszcza gdy odnotowuje się wyższą aktywność sejsmiczną okolicy. W 2000 roku przez dwa dni gejzer wybuchał na wysokość 122 metrów stając się jednym z najwyższych gejzerów w historii. W Dzień Islandii (o ironio następnego dnia po naszej wizycie
;-) ) geolodzy wymuszają wybuch Geysira przez wrzucenie do niego mydła. Jako ciekawostkę mogę dodać, że najwyższym opisanym gejzerem był gejzer Waimangu w Nowej Zelandii, który do 1904 roku potrafił wyrzucać wodę na wysokość 460 metrów. Co znajduje się teraz w Waimangu możecie poczytać w mojej poprzedniej relacji z podróży, teraz wracamy na Islandię
:-)
Co mi się niesamowicie podoba na Islandii to fakt, że jak już się ma samochód to wszelkie parkingi przy atrakcjach turystycznych są darmowe. Nie inaczej jest z wstępem do nich
;-) Jeżeli ktoś uzna, że ma za dużo koron może się ich pozbyć w sklepie przy parkingu. Może i bym coś kupił, ale miałem wątpliwości czy maskonur, który mi się tak spodobał zmieścił by się do bagażu podręcznego w Wizzairze
;-) To ten na górze:
Ruszamy dalej do Parku Narodowego Thingvellir (Þingvellir). A tam na parkingu odpoczywają sobie kaczki... serio!
Nazwa parku oznacza dolinę (vellir) parlamentu (Thing). To właśnie tu w 930 roku po raz pierwszy zebrał się Althing, uważany za jedną z pierwszych instytucji parlamentarnych świata. Właśnie w tym miejscu obradował on do końca XVIII wieku. Tutaj także 17 czerwca ogłoszono niepodległość Republiki Islandii. Jeżeli dla kogoś nie jest to wystarczający powód dla odwiedzenia tego miejsca to jest też drugi - dokładnie tutaj stykają się bowiem płyty tektoniczne euroazjatycka i północnoamerykańska, dlatego też park ten jest poprzecinany licznymi szczelinami.
Po lewej bardziej Europa, po prawej bardziej Ameryka
;) :
Do stolicy wjeżdżamy od północnego-wchodu kończąc nasze wielkie koło po Islandii. Przedostatni punkt naszego planu zwiedzania wyspy to wizyta nie byle gdzie, bo u prezytenta. Tak, tak - jedziemy do jego rezydencji w Bessastadir, na przedmieściach Reykjaviku. A ta wygląda w ten sposób:
Dla chętnych można podjechać Panu Prezydentowi pod sam dom - nie ma żadnych strażników, ani ograniczeń. Tyle, że nic tam nie ma
;-) Islandczycy uważają to miejsce za atrakcję turystyczną, ale możecie sobie śmiało ją darować.
Na koniec dnia jedziemy odpocząć po trudach zwiedzania w jednym z najsłynniejszych miejsc na Islandii, znajdującej się około 40 kilometrów od Reykjaviku Blue Lagoon
Blue Lagoon to zlokalizowane na polach lawowych Grindavik ekskluzywne geotermalne spa - Znajdują się tutaj wydzielone z naturalnych jezior wulkanicznych baseny geotermalne znane z wysokiej zawartości siarki i krzemu. Ten ostatni działa ponoć kojąco na skórę. Baseny te zasilane są wodą wykorzystaną do produkcji energii w pobliskiej elektrowni geotermalnej zasilającej w prąd stolicę kraju. Temperatura wody w lagunie to średnio 37 do 39 stopni.
Zbyt długie przesiadywanie w wodzie geotermalne może być szkodliwe, dlatego zalecane jest wykonywanie przerw po połowie godziny spędzonej w wodzie. Dla chętnych można sobie zrobić maseczkę krzemową - jak później się okazało domycie po niej włosów wymaga co najmniej pół godziny ich wielokrotnego mycia
;-)
Cena biletu wstępu na basen to 40 euro plus ewentualnie wynajem ręczników. Oczywiście napoje kupione w basenowym barze są płatne dodatkowo, a płaci się za nie na koniec, przy wyjściu z przebieralni.
Na ostatni nasz islandzki nocleg jedziemy do Keflaviku, gdzie skorzystaliśmy z Guesthouse Therholt, który gorąco polecam!
:) Ocena 9.3 na Booking.com mówi sama za siebie.
Dzień 8 - powrót
Z rana udajemy się na pobliskie lotnisko, wysadzam dziewczyny przy terminalu, a sam jadę oddać samochód do wypożyczalni. Tu okazuje się, że mimo że nie jechałem przez interior samochód ma na bocznych szybach lekkie ryski spowodowane przez popiół. Na szczęście miałem wykupione dodatkowe ubezpieczenie na tę okoliczność.
W drodze do Warszawy lecimy najpierw Easyjetem do Londynu Luton. Bagaż oddany bezproblemowo z równo kilogramem zapasu w stosunku do tego co wykupiliśmy
;) Na stanowisku obok pani agent pokazała odprawiającym się dziewczynom ich rezerwację i zwróciła im uwagę, że ich samolot odleciał dzień wcześniej... miny miały nietęgie i wcale im się nie dziwię.
My z kolei szybko odbywamy kontrolę bezpieczeństwa i znajdujemy się po stronie airside keflawickiego lotniska. To jest bardzo surowe w swojej formie. Dla pasażerów dostępne jest darmowe wifi, dzięki któremu czas do odlotu upływa trochę szybciej.
Przed odlotem do Wielkiej Brytanii musimy przejść kontrolę paszportową. Obok "nas" same loty do USA Delty. Nasz EZY został podpięty do rękawa, a rejs miał obłożenie około 80%. Na szczęście agenci nie wykonywali procedury darmowego wrzucania większych bagaży podręcznych do bagażnika, bo mój na pewno by się załapał.
Nasz samolot to Airbus A319 o rejestracji G-EZGK, który po raz pierwszy oficjalnie wzbił się w powietrze pod szyldem Easyjet trzy lata temu.
Jak widać miejsca na nogi jest zdecydowanie więcej niż w innych lowcostach:
Kapitan zapowiedział przez głośniki, że wylądujemy 10 minut przed czasem, jednak zamiast skrótu na Luton wylądowaliśmy na końcu kolejki do lądowania, co oznaczało finalnie 4 minuty opóźnienia. Jeszcze kilka fotek naszego "orła" rodem z Tuluzy:
Wyjście z samolotu oczywiście po płycie.
Widząc tłum w hali kontroli paszportowej zdecydowałem się na skorzystanie z pustej kolejki do bramek obsługujących paszporty biometryczne. Dziewczyny nie miały takowych ze sobą, więc musiały się ustawić na końcu dłuuuuuugiego ogonka. I co? Oczywiście były pierwsze - pasażerowie przede mną nie radzili sobie z obsługą tych bramek mimo, że nie wiem jak bardziej obrazkowa mogła by być instrukcja ich obsługi. I tak nie miało to znaczenia, bo bagaże z naszego rejsu wyjechały na taśmę niemal 45 minut po naszym wejściu do terminalu. Nie przeszkadzało nam to za mocno, bo i tak musieliśmy bezproduktywnie spędzić na Luton kolejne 5 godzin. Jakoś to przetrwaliśmy
;-) Odprawa biletowo-bagażowa na lot do Warszawy rozpoczęła się na trzy godziny przed odlotem. Samolot WizzAir wylatuje wieczorem w polskiej fali, zaraz obok lotów do innych polskich miast - nic dziwnego, że na lotnisku było słychać coraz więcej polskich słów. Zdziwiło mnie też, że agent obsługujący Wizzaira otworzył 8 stanowisk check-in. W porównaniu do mojej poprzedniej wizyty na Luton dwa lata temu, gdy otwarte były tylko trzy, różnica była kolosalna. Udało nam się oddać bagaż bez kolejki
:)
Na Luton, podobnie jak na innych londyńskich lotniskach informacja o bramce pojawia się na ekranach FIDS dopiero na kilkadziesiąt minut przed odlotem, więc za każdym razem gdy pojawiała się kolejna, widać było dużą grupkę ludzi niemal biegnącą do kolejki w gate. Nie inaczej było i w naszym locie
;) Stojąc już w bramce udało mi się zrobić zdjęcie obsługującego nasz lot jeszcze pachnącego nowością Airbusa A320 HA-LYA z sharkletami:
' Ten wyposażony jest w najnowsze używane przez Wizzaira "ergonomiczne" fotele, a sądząc po ich wygodzie raczej ładnie obite deseczki:
I jeszcze zdjęcie wnętrza:
Lądowanie w Warszawie dziwne - samolot bardzo wcześnie podniósł nos przed lądowaniem po czym po długiej chwili gruchnął o ziemię. Dla nas szokiem było lądowanie po zmroku. Przez głowę przelatywało pytanie "Ale jak to?"
;) Lecąc w drugą stronę doznałem mniejszego szoku pod tym względem.
Podsumowanie Czy warto było? Tak! Szczerze mówiąc Islandia podobała mi się krajobrazowo bardziej niż wymarzona przez wielu Nowa Zelandia! Islandię chce się oglądać i oglądać - wrócić i zobaczyć co jest za rogiem w którym się jeszcze nie było - wynika to moim zdaniem z faktu, że Islandia jest różnorodna, ale i monumentalna. To jest to czego brakowało moim zdaniem Nowej Zelandii, gdzie widoki były piękne, ale niewiele z nich jest niepowtarzalnych. Islandię po prostu trzeba zobaczyć do czego Was zachęcam, zwłaszcza że jest tak blisko! Zaznaczam przy okazji, że tydzień to absolutne minimum
:)
Dla chętnych podsumowanie kosztów w przeliczeniu na osobę (była nas trójka w grupie): Loty Easyjet: 372 PLN + 120 PLN bagaż (2 sztuki na 3 osoby) Loty Wizzair: 440 PLN z bagażami (nie liczę lotu SASem, który musiałem dokupić w ostatniej chwili) Noclegi: 1010 PLN Samochód: 963 PLN Paliwo: 478 PLN Jedzenie kupione w Polsce: 90 PLN Jedzenie kupione na Islandii: 60 PLN Restauracja w Hofn: 180 PLN Wstępy: 60 PLN Bus do Thorsmork: 285 PLN Blue Lagoon: 165 PLN Inne wydatki: 50 PLN
Czyli w sumie ze wszystkim wyszło około 4630 PLN. Więc nie tak mało, ale nie wiem czy da się dużo taniej bez samochodu i nie w wariancie "pod namiotem", chyba że rezygnując z busa do Thorsmork, Blue Lagoon i posiłku w restauracji - wtedy wyszło by około 4000 PLN.
No to w końcu dotarliśmy do końca
:-) Dziękuję, że dotrwaliście do tego momentu i mam nadzieję, że się Wam dobrze czytało
:) Dziękuję za wszelkie komentarze i lajki - jak zawsze świetnie mnie motywowały do pisania, tylko czasu zabrakło na wykończenie, ale mam nadzieję że mi to wybaczycie
:)
super
:) czekam na dalszy ciąg!!! ja będę na Islandii za tydzień
:) trasa trochę inna, nie robimy wschodu tylko Zachodnie Fiordy. Trochę mnie zmartwiłeś tym autkiem 4x4. Czytałam w wielu miejscach, że spokojnie starcza zwykła osobówka nawet na zachodnich fiordach. No ale za późno już na strach, Yariska musi dać radę
;)
Świetna relacja. Akurat za kilka dni lecę na Islandię, więc jak znalazł.Mam pytanie o drogi do/na półwyspie Snaefellsnes. Ze względu na krótki pobyt i tym samym ograniczony program, zdecydowałem się na wynajęcie zwykłego auta. Da radę tam takim pojeździć?
Super relacja, a ja jak zwykle dorzucę parę groszy od siebie - ptaszor ze zdjęcia, ten z zamiłowaniem do uciekania z jezdni, zdaje się być lokalnym gatunkiem krwawodzioba - Tringa totanus robustahttp://www.birdguides.com/species/species.asp?sp=202573
też lecę za tydz:)ile trzeba było czekać na wycieczkę Zodiakiem? rozważamy właśnie ją lub amfibię, ale nie wiem czy rezerwować przed ze względu na pogodę - gdyby coś się zepsuło to można by zorbić ją następnego dnia rano... ale z Twojej relacji wynika, że jest duży popyt na te wycieczki może być trudno...
nowhere, dzięki
:)klapio, dziękuję
:) Zestaw foto to Pentax K-5IIs + Pentax DA 12-24 f4, Sigma 17-50 HSM f2.8, Pentax FA 50 f1.7, Tamron 70-200 f2.8 i Pentax DA 10-17 f3.5-4.5 Fisheye. Trochę tego było
;)maxima, myśmy rezerwowali na dzień przed na ich stronie internetowej. Rezerwuje się na konkretną godzinę i trzeba być na pół godziny przed wypłynięciem. Myśmy płynęli chyba o 10.30 i jeszcze były miejsca na kolejne godziny, ale około 12.00 już nie było nic do końca dnia. Natomiast na "kaczkę" były miejsca, ale nie wiem jak często pływała i ile czasu trzeba było czekać
;)
Miło jest porównać wycieczkę odbytą w tym samym czasie aczkolwiek w odwrotnym kierunku.Mimo, że byliśmy w tym samym czasie to pogoda u Was jakby lepsza.Jeżeli chodzi o wynajęcie samochodu, my wynajęliśmy starą Toyotę Corollę, przejechaliśmy 2700km bez żadnych problemów(z wyjątkiem braku konfortu podczas noclegu w tejże dla mojego kolegi).Przejechaliśmy drogę od Dettifossa do Asbyrgi od strony Parku,przełęcz Oxi i parę innych nie za łatwych odcinków.Mimo niskiego zawieszenia spisała się ok.Tak,że Ci ,którzy wynajęli Yarisy też dadzą radę.Pozdrawiam
No cóż... Trzeba będzie się tam kiedyś wybrać. Świetna relacja. Czekam na podsumowanie kosztów. Wiem, że znajomy chciałby tam w tym roku pojechać, więc na pewno się przyda
;)
Przepraszam wszystkich, ze tak to się przeciąga - miałem mieć wolny dzień i tyle z tego było. Mam nadzieję, że jutro (dziś) dociułam relację do końca
:)Monty, dzięki
:)WaldekK, wielkie dzieki - dziura we Flightdiary uzupełniona
;-)AJAJ,
:-)Maxima0909 - najgorsze są koszty które mogą się rozłożyć na kilka osób, czyli samochód i benzyna. Jak się podróżuje w 4 osoby i się zabierze jedzenie z Polski już nie jest tak strasznie
;-)refiko, zależy co uważasz za pokaźny budżet. Staraliśmy się wszystko ogarniać najtaniej jak się da
:) -- 25 Cze 2014 00:32 -- Przepraszam wszystkich, ze tak to się przeciąga - miałem mieć wolny dzień i tyle z tego było. Mam nadzieję, że jutro (dziś) dociułam relację do końca
:)Monty, dzięki
:)WaldekK, wielkie dzieki - dziura we Flightdiary uzupełniona
;-)AJAJ,
:-)Maxima0909 - najgorsze są koszty które mogą się rozłożyć na kilka osób, czyli samochód i benzyna. Jak się podróżuje w 4 osoby i się zabierze jedzenie z Polski już nie jest tak strasznie
;-)refiko, zależy co uważasz za pokaźny budżet. Staraliśmy się wszystko ogarniać najtaniej jak się da
:)
Świetna, inspirująca relacja
:!: Zastanawia mnie tylko, czy taniej nie wyszłaby wersja morska - promy wypływają z duńskich Hanstholm czy Hirtshals, pakuje się swój samochód, klamoty, może i namiot.
Raphael, ciężko mi stwierdzić, ale sam prom na pewno też nie jest tani (Skandynawia
;-) ). Dodatkowo dochodzi ilość potrzebnego urlopu na samą podróż - u nas by nie przeszło
;)
Witam wszystkich!Choć dopiero teraz się odzywam, to forum "podczytuję" sporadycznie nie od dziś. Tę relację przeczytałem jednym tchem i wbrew mej konsternacji wobec ilości detali zawartych w opisach (w życiu nie przyszło mi do głowy fotografować samolotu czy szukać jego rejestracji - nawet nie wiedziałem, że takowe istnieją tak na dobrą sprawę!) bardzo pomoże mi ona w planowaniu tygodniowego objazdu Islandii. W przypadku naszej grupy głównym celem mają być zorze polarne, toteż podróż odbędzie się na znacznie mniej nasłonecznionym przełomie października i listopada, jednakowoż wiele informacji jest tu naprawdę uniwersalnych, za co dziękuję. Zdjęcia niewątpliwie robią wrażenia.Pozdrawiam.
To droga nr 1 głównie jest, więc raczej nie powinno być problemu.Ja w lipcu objechałam zachodnie fiordy osobówką. Klekotało przeraźliwie na gravel road, ale da się i to zrobić.Dodam, że szyba oberwała na drodze nr 1 właśnie, pięknej asfaltowej. Nie na gravel. Islandia jest nieprzewidywalna
;)
Ja właśnie chce jechać drogą nr 1 ale nie wykluczam jakichś zjazdów jeśli jakieś miejsce nas zainteresuje. Z jakiej wypożyczalni miałaś samochód? Myślałem o economycarrentals com bo mają dobre ceny ale nie wiem właśnie jak to wychodzi z ubezpieczeniem. Czy Collision Damage Waiver i Third party insurance obejmuje ubezpieczenie przedniej szyby? Czy trzeba to osobno domówić? Bo w formularzu nie ma takiej opcji.pozdrawiam
Samochód miałam rezerwowany przez economycarrentals właśnie bo cenowo wyszło przyzwoicie. Na miejscu okazało się, że wypożyczalnia to niejakie Hasso. Na miejscu wykupiliśmy dodatkowo cdw + gravel protection + front screen (front screen z 15% wkładem własnym). To skomplikowana sytuacja była. Był spory odprysk na szybie.Pobrali nam z karty całość za szybę pomimo ubezpieczenia. Powiedzieli ze oddadzą po wycenie...Faktycznie zwrócili najpierw 85% bo niby 15% wkładu było nasze. Ale my się z nimi kłóciliśmy, że mamy wykupione gravel i na ich stronie było wyraźnie napisane, że to ubezpieczenie obejmuje uszkodzenia również przedniej szyby w całości. Oddali nam w końcu całość, ale były nerwy, stres i dużo pisania do nich i pośrednika. Oczywiście ze swojej strony od razu usunęli informację, że to ubezpieczenie pokrywa przednią szybę. Jak zwykle jest tak, że dopóki nie ma problemu to wszystko jest fajnie, ale jak tylko coś się pojawia to od razu wypożyczalnia zmienia twarz.Ach i w zasadzie przy opcji zamawiania auta przez pośrednika wybrałam opcję ZERO Deductible (refundable) i to chyba nas uratowało jakoś.Moja rada - czytać dokładnie co się podpisuje i upewniać się.
drink_, tak! Ja z tego co pamiętam pokonywałem tę trasę właśnie w czerwcu
:)economycarrentals to tylko pośrednik. Ubezpieczenie lepiej zapłacić na miejscu w firmie z której faktycznie bierzesz samochód, bo jak się ubezpieczysz u pośrednika to firma najpierw w razie czego zabierze Ci kasę z karty, a później będziesz musiał walczyć o odzyskanie tego u pośrednika. Zerknij bezpośrednio na Geysir i Blue Car Rental. Tak jak pisałem - warto się ubezpieczyć na wszystko łącznie z popiołem.
Cześć. Na wstępie gratuluje fantastycznej relacji. Czyta się jak marzenie
:)Chciałabym zapytać Ciebie tygrysm i ewentualnie innych, którzy już byli na Islandii - jak rozwiązaliście sprawę z dodatkowymi ubezpieczeniami samochodu? Dzwoniłam do kilku firm (Europcar, Avis, Budget) i nie oferują czegoś takiego, jak ubezpieczenie "od żwiru" czyli od szkód wywołanych odpryskami kamyków.My rozważamy wypożyczenie VW Polo lub czegoś podobnego, czyli klasa N. W Avis jest Sand&Ash protection za 1100 ISK za dzień albo Super-Casco znoszące udział w szkodzie do 25 000 ISK za 2300 ISK na dzień, ale to ciągle nie załatwia uszkodzenia lakieru przez kamyki.W Europcar możliwe jest tylko 1 ubezpieczenie - znosi udział w szkodzie do 164 euro za ok. 89 euro za tydzień (czy szkoda to tylko kolizja czy obicie przez kamyki?)W Budget też udział własny tylko zmniejszają.Znalazłam jeszcze ofertę wynajmu - bez żadnego ubezpieczenia na miejscu, ale przez pośrednika DigiCar, gdzie wykupuje się polskie ubezpieczenia AXA za 150 zł na tydzień i ono pokrywa szkody na szybach, dachu, karoserii, oponach itd. Czy ktoś z Was może coś na ten temat powiedzieć?Z góry bardzo dziękuję
:)
Cześć @jo_annprzepraszam, że dopiero teraz Ci odpisuję. Spróbuj poszukać w jakiejś typowo islandzkiej wypożyczalni. Ja bardzo polecam http://www.bluecarrental.is/ którzy mają nawet ubezpieczenie od wpływu popiołu na samochód i jak się okazało przydało nam się.Pozdrawiam,tygrysm
:-)
Dużo fanów jazdy samochodami terenowymi jeździ pod tym lodowcem, jednak jest to dość ryzykowne gdyż pod warstwą wydawałoby się twardego piasku znajdują się jeszcze topniejące góry lodowe, które potrafią rozpuszczając się tworzyć ruchome piaski wciągające całe samochody. A tu typowy okoliczny krajobraz:
Słyszeliście kiedyś o Geocachingu? Zabawa polega na tym, by znaleźć ukrytą skrzynkę ze skarbem, której współrzędne GPS i wskazówki odnalezienia (czasem w formie zagadki) znajdują się na jednej ze stron z danymi Geo Cache. W skrzynce powinien znajdować się ołówek, zeszycik i skarb - w nagrodę za znalezienie skrzynki zabierasz skarb, wpisujesz się do zeszytu i zostawiasz swój skarb dla następnego poszukiwacza. Panowie na zdjęciu właśnie zakładają kolejną skrzynkę.
Oczywiście fotka naszemu dzisiejszemu "bolidowi" też się należy:
Jak już wspomniałem, dolina Thorsmork rozwidla się - po jej lewej stronie znajduje się główna baza wypadowa na lokalne szlaki - Husadalur, gdzie znajduje się schronisko Volcano Huts. Jeśli jesteś fanem hikingu i masz czas to polecam tu się zatrzymać na kilka dni. Jednak żeby tu dojechać należy przekroczyć rzekę Krossa - rzeka ta słynie z faktu że żywi się samochodami - nigdzie nie utopiło ich się więcej na Islandii niż tu. Rzeka ta potrafi się różnić nurtem i kształtem każdego dnia i bez doświadczenia nawet posiadanie dobrego samochodu terenowego (nie SUVa!) nic nie pomoże...
https://www.youtube.com/watch?v=fjHF16NESxI
Wycieczka konna pokonująca rzekę Krossa:
I nasza kolej:
Po dotarciu do Husadalur można zostać tu lub też wsiąść dalej do autobusu i pojechać do drugiej bazy wypadowej, znajdującego się w "prawej" części doliny schroniska Basar. My mając nadzieję, że się rozpogodzi wybieramy tę drugą opcję.
i tak też się stało! Więc w drogę - nie mamy dużo czasu, bo autobus wraca za dwie godziny, ale zawsze coś zobaczymy. Tak wyglądają okolice Basar:
Okazuje się, że Grand Vitary tu dojeżdżają! Basar jest po tej samej stronie rzeki Krossa co droga wjazdowa do Thorsmork, a pozostałe rzeki do przekroczenia to takie większe kałuże. Oczywiście droga i tak się nie nadaje dla "zwykłych osobówek", ale gdybym wiedział że mógłbym dojechać tak daleko to na pewno bym wjechał do Thorsmork i dojechał choćby tu. Do Krossa jednak bym się nie zbliżał w innym samochodzie niż Jeep/Land Rover/Land Cruiser.
Poza tymi dwiema Grand Vitarami nie spotyka się tu raczej takich "zabawek" jak SUVy. Tu nawet mikrobusy wyglądają... inaczej ;)
Tu jesteśmy!
Pora powoli wracać do samochodu. W busiku rozmawiamy o rzeczach, które się nie zgadzają z tym co jest napisane w przewodniku. W tym momencie kierowca się włącza do dyskusji i po polsku pyta "Co się nie zgadza w przewodniku?". Jak się okazuje jest jednym z dwóch polskich kierowców "obsługujących" dolinę. Polaków na Islandii jest na pęczki - dziewczyny mówiły że w hostelu w Reykjaviku z większością osób rozmawiały po polsku, choć większość była zdziwiona że one nie przyjechały do pracy, a turystycznie. Na polaków trafialiśmy też w prawie każdym miejscu gdzie spaliśmy - widać, że Polacy bardzo upodobali sobie ten kraj. Dodam jeszcze, że zapomniałem napisać że pierwszego polaka na Islandii spotkałem w... rękawie wychodząc z samolotu w Keflaviku. Obsługiwał on właśnie ten rękaw i rozmawiał z kimś innym pracującym na płycie lotniska po polsku. Ot ciekawostka. Wracamy do relacji! Jedziemy! Za oknem zrobiło się pięknie:
Wracamy na stację benzynową N1 na której to czekała na nas nasza Grand Vitara. Na szczęście się na nas nie obraziła, że ją zdradziliśmy i dzielnie chciała jechać z nami dalej. Kolejny punkt podróży to Háifoss, drugi co do wysokości wodospad na wyspie. Aby tam dojechać skręcamy z obwodnicy w prawo w drogę 26 i jedziemy u samego podnóża wulkanu Hekla.
Pogoda się popsuła, niebo spowiły niskie ciemne warstwowe chmury, a w około nic tylko lawa. Atmosfera iście ponura - to doskonale uzmysławia jakim wulkanem jest Hekla. Właśnie ze względu na tą często panującą tu aurę wulkan ten ma taką nazwę - Hekla znaczy "zakapturzony". Hekla jest znana ze swojej aktywności - wyrzuca lawę, popioły i gazy, a pierwsze zapisy o jej wybuchach pochodzą ze średniowiecza. Wielokrotnie Hekla uważana była jako ziemskie wrota do piekieł. Ostatnia erupcja miała miejsce w 2000 roku, a naukowcy w marcu tego roku donieśli, że kolejny wybuch wulkanu jest prawdopodobnie bardzo blisko ze względu na rosnącą ilość magmy pod samym wulkanem, której to jest już więcej niż było czternaście lat temu. Wulkan ten czasami wybuchał krótko, ale znane są przypadki kiedy erupcja trwała kilka miesięcy i wyrzucała ogromne ilości popiołu zmieniając czasowo klimat na północnych szerokościach geograficznych. My jedziemy dalej drogą 26 do momentu połączenia z drogą 32, w którą skręcamy w prawo. Za rzeką należy wypatrywać skrętu w prawo, który co prawda jest oznaczony niebieskim znakiem na Haifoss, jednak znak ten jest malutki i wytarty. Droga prowadzi pod pewien domek z kafejką, a później czeka nas droga pod górę którą mimo braku stosownego oznaczenia nie należy jechać samochodem bez napędu 4x4! Droga ta jest fatalna i dość długa. Prowadzi ona wzdłuż linii wysokiego napięcia - jedźcie spokojnie, dopóki nie dotrzecie do znaku kierującego Was w lewo do wodospadu. Jak zwykle przy wodospadach zostawiamy samochód na parkingu i należy jeszcze przejść kawałek po ścieżce. Ale widok jest znowu tego wart!
Ale moment... to nie wszystko - głowa trochę w prawo i...
Są dwa pięknie położone wodospady - Haifoss to ten pierwszy, jednak ciężko bez obiektywu Fisheye objąć oba.
Jest pięknie!
Do "cywilizacji" wracamy dalej drogą 32, wzdłuż której na bardzo charakterystycznym ostrym zakręcie znajduje się podobno jeden z najlepszych skansenów na wyspie - Þjóðveldisbærinn (Thjodveldisbaerinn). Niestety w naszym przypadku już dawno zamknięty:
(dla szukających - domy pokryte trawą są po lewej stronie :) )
My jedziemy kawałek dalej, by dotrzeć do kolejnego bardzo charakterystycznego wodospadu - Hjálparfoss. Zwiedzanie późnym wieczorem ma swoje plusy - nie ma tu już nikogo, ale też ma swoje minusy... Mieliśmy wrażenie, że nie mając większego wyboru wszystkie okoliczne muchy rzuciły się właśnie na nas.
I to tyle z tego dnia :) Wracamy na nocleg do Selfoss (takie miasto, nie wodospad ;) ).
Pozdrawiam!
tygrysm
-- 23 Cze 2014 00:35 --
Serniczek, dziękuję za miłe słowa :) Cieszę się, że Ci się podoba :)
correos, wielkie dzięki! :)
Spacja, dzięki! :)
nesssssa85, super! Zazdroszczę, to mój następny islandzki cel :) W większości miejsc Yariska Ci w 100% wystarczy, po prostu nie pchaj się na trasy F oraz jedź bardzo ostrożnie po trasach szutrowych zachowując bardzo duże odległości przed samochodem przed tobą. Uważaj też na dziury na trasach szutrowych, bo potrafią być bardzo duże.
Sudoku, tam drogi są bardzo dobre z wyjątkiem drogi 54 na wschód od Stykkisholmur. Tam ta droga staje się szutrowa i jest uważana za jedną z niebezpieczniejszych, ale to ze względu na bliskość krawędzi stoku na wybrzeżu. Po prostu stosuj się do sugerowanych prędkości na zakrętach i jeśli masz samochód nie na podniesionym zawieszeniu, to jedź wolniej na tej drodze. zwłaszcza jeśli masz wkład własny w ubezpieczeniu. Poza tym rady takie same jak powyżej :)
Niva, wielkie dzięki! :) Jak by nie patrzeć to on ;)
pawliszak, dzięki za miłe słowa :)Na wstępie bardzo przepraszam za tę przerwę w relacji... gonimy i kończymy!
Dzień 7 - Golden Circle
Dzisiejszy dzień poświęcamy na zwiedzenie atrakcji z najpopularniejszej islandzkiej marszruty - Golden Circle
A w zasadzie czemu ten krąg jest złoty? Po pierwsze dlatego, że przy nim znajduje się przekrój islandzkich atrakcji - jest Złoty Wodospad (tak tłumaczy się nazwę Gullfoss), jest obszar geotermalny i jest park narodowy... można go spokojnie wykonać w jeden dzień wyjeżdżając z Reykjaviku. Nie wiem czy to właśnie nie jest istotniejsze sądząc po ilości turystów i autokarów, których nie było nigdzie na wyspie tyle co jest ich tutaj. Smutna prawda jest taka, że wielu turystów przylatuje na Islandię, wykonuje tę trasę, moczy się trochę w basenach geotermalnych i opowiada znajomym, że widzieli ten kraj. Za chwilę sami ocenicie jak się ta trasa ma do reszty kraju :-)
Startujemy z Selfoss i kierujemy się na najdalej położony na wschód punkt trasy, do wodospadu Gullfoss. A ten mimo słabej pogody jest piękny ;-)
Wodospad przypomina trzy schodki, a jego wysokość to 32 metry. Ciekawostką jest, że w pierwszej połowie XX wieku jego właściciele chcieli wynająć go zagranicznemu inwestorowi, który miał go wykorzystywać do produkcji energii elektrycznej. Pomysł ten spalił na panewce z powodu niewystarczających funduszy inwestorów. Później teren na którym znajduje się katarakta został wykupiony przez Państwo islandzkie. Historii tej towarzyszy opowieść o Sigríður Tómasdóttir, córce ówczesnego właściciela wodospadu, która zagroziła, że jeżeli ten zmieni to miejsce to ona rzuci się z wodospadu. Niektóre przesłania mówią, że by ocalić wodospad dziewczyna udała się w pieszą podróż do stolicy kraju, by opowiedzieć o wodospadzie rządowi Islandii i uchronić go przed właścicielem. Mimo, że wielu wierzy że to Sigríður ocaliła to miejsce to nie jest to prawda :)
Wracamy do samochodu i jedziemy do oddalonych o 10 kilometrów terenów geotermalnych Haukadalur znanych ze swoich gejzerów. Tam już się gotuje...
Możliwy do zwiedzenia teren przypomina mały park z wyznaczonymi ścieżkami.
Do tutejszych zbiorników lepiej nic nie wrzucać, ani nie wsadzać tam palców. Mogło by się to wydawać oczywiste, ale ponoć lokalne służby medyczne mają tu średnio siedem interwencji w ciągu tygodnia ze względu na turystów, którzy nie wierzą że skoro na tabliczce jest napisane, że woda ma pomiędzy 80, a 100 stopniami Celsjusza to znaczy, że rzeczywiście tyle ma.
Najchętniej oglądanym przez turystów miejscem jest gejzer Strokkur, który wybucha regularnie na wysokość około 30 metrów co 5-10 minut:
Nieopodal jest też gejzer Geysir od którego to nazwę pożyczono do nazwania innych gejzerów. Gejzer ten jest aktywny od 10 tysięcy lat. Jeszcze w 1910 roku wybuchał on co 30 minut. Teraz mimo, że jego aktywność dziś jest prawie zerowa to zdarza się, że czasem Geysir jest w stanie zaskoczyć widzów, zwłaszcza gdy odnotowuje się wyższą aktywność sejsmiczną okolicy. W 2000 roku przez dwa dni gejzer wybuchał na wysokość 122 metrów stając się jednym z najwyższych gejzerów w historii. W Dzień Islandii (o ironio następnego dnia po naszej wizycie ;-) ) geolodzy wymuszają wybuch Geysira przez wrzucenie do niego mydła. Jako ciekawostkę mogę dodać, że najwyższym opisanym gejzerem był gejzer Waimangu w Nowej Zelandii, który do 1904 roku potrafił wyrzucać wodę na wysokość 460 metrów. Co znajduje się teraz w Waimangu możecie poczytać w mojej poprzedniej relacji z podróży, teraz wracamy na Islandię :-)
Co mi się niesamowicie podoba na Islandii to fakt, że jak już się ma samochód to wszelkie parkingi przy atrakcjach turystycznych są darmowe. Nie inaczej jest z wstępem do nich ;-) Jeżeli ktoś uzna, że ma za dużo koron może się ich pozbyć w sklepie przy parkingu. Może i bym coś kupił, ale miałem wątpliwości czy maskonur, który mi się tak spodobał zmieścił by się do bagażu podręcznego w Wizzairze ;-) To ten na górze:
Ruszamy dalej do Parku Narodowego Thingvellir (Þingvellir). A tam na parkingu odpoczywają sobie kaczki... serio!
Nazwa parku oznacza dolinę (vellir) parlamentu (Thing). To właśnie tu w 930 roku po raz pierwszy zebrał się Althing, uważany za jedną z pierwszych instytucji parlamentarnych świata. Właśnie w tym miejscu obradował on do końca XVIII wieku. Tutaj także 17 czerwca ogłoszono niepodległość Republiki Islandii. Jeżeli dla kogoś nie jest to wystarczający powód dla odwiedzenia tego miejsca to jest też drugi - dokładnie tutaj stykają się bowiem płyty tektoniczne euroazjatycka i północnoamerykańska, dlatego też park ten jest poprzecinany licznymi szczelinami.
Po lewej bardziej Europa, po prawej bardziej Ameryka ;) :
Do stolicy wjeżdżamy od północnego-wchodu kończąc nasze wielkie koło po Islandii. Przedostatni punkt naszego planu zwiedzania wyspy to wizyta nie byle gdzie, bo u prezytenta. Tak, tak - jedziemy do jego rezydencji w Bessastadir, na przedmieściach Reykjaviku. A ta wygląda w ten sposób:
Dla chętnych można podjechać Panu Prezydentowi pod sam dom - nie ma żadnych strażników, ani ograniczeń. Tyle, że nic tam nie ma ;-) Islandczycy uważają to miejsce za atrakcję turystyczną, ale możecie sobie śmiało ją darować.
Na koniec dnia jedziemy odpocząć po trudach zwiedzania w jednym z najsłynniejszych miejsc na Islandii, znajdującej się około 40 kilometrów od Reykjaviku Blue Lagoon
Blue Lagoon to zlokalizowane na polach lawowych Grindavik ekskluzywne geotermalne spa - Znajdują się tutaj wydzielone z naturalnych jezior wulkanicznych baseny geotermalne znane z wysokiej zawartości siarki i krzemu. Ten ostatni działa ponoć kojąco na skórę. Baseny te zasilane są wodą wykorzystaną do produkcji energii w pobliskiej elektrowni geotermalnej zasilającej w prąd stolicę kraju. Temperatura wody w lagunie to średnio 37 do 39 stopni.
Zbyt długie przesiadywanie w wodzie geotermalne może być szkodliwe, dlatego zalecane jest wykonywanie przerw po połowie godziny spędzonej w wodzie. Dla chętnych można sobie zrobić maseczkę krzemową - jak później się okazało domycie po niej włosów wymaga co najmniej pół godziny ich wielokrotnego mycia ;-)
Cena biletu wstępu na basen to 40 euro plus ewentualnie wynajem ręczników. Oczywiście napoje kupione w basenowym barze są płatne dodatkowo, a płaci się za nie na koniec, przy wyjściu z przebieralni.
Na ostatni nasz islandzki nocleg jedziemy do Keflaviku, gdzie skorzystaliśmy z Guesthouse Therholt, który gorąco polecam! :) Ocena 9.3 na Booking.com mówi sama za siebie.
Dzień 8 - powrót
Z rana udajemy się na pobliskie lotnisko, wysadzam dziewczyny przy terminalu, a sam jadę oddać samochód do wypożyczalni. Tu okazuje się, że mimo że nie jechałem przez interior samochód ma na bocznych szybach lekkie ryski spowodowane przez popiół. Na szczęście miałem wykupione dodatkowe ubezpieczenie na tę okoliczność.
W drodze do Warszawy lecimy najpierw Easyjetem do Londynu Luton. Bagaż oddany bezproblemowo z równo kilogramem zapasu w stosunku do tego co wykupiliśmy ;) Na stanowisku obok pani agent pokazała odprawiającym się dziewczynom ich rezerwację i zwróciła im uwagę, że ich samolot odleciał dzień wcześniej... miny miały nietęgie i wcale im się nie dziwię.
My z kolei szybko odbywamy kontrolę bezpieczeństwa i znajdujemy się po stronie airside keflawickiego lotniska. To jest bardzo surowe w swojej formie. Dla pasażerów dostępne jest darmowe wifi, dzięki któremu czas do odlotu upływa trochę szybciej.
Przed odlotem do Wielkiej Brytanii musimy przejść kontrolę paszportową. Obok "nas" same loty do USA Delty. Nasz EZY został podpięty do rękawa, a rejs miał obłożenie około 80%. Na szczęście agenci nie wykonywali procedury darmowego wrzucania większych bagaży podręcznych do bagażnika, bo mój na pewno by się załapał.
Nasz samolot to Airbus A319 o rejestracji G-EZGK, który po raz pierwszy oficjalnie wzbił się w powietrze pod szyldem Easyjet trzy lata temu.
Jak widać miejsca na nogi jest zdecydowanie więcej niż w innych lowcostach:
Kapitan zapowiedział przez głośniki, że wylądujemy 10 minut przed czasem, jednak zamiast skrótu na Luton wylądowaliśmy na końcu kolejki do lądowania, co oznaczało finalnie 4 minuty opóźnienia. Jeszcze kilka fotek naszego "orła" rodem z Tuluzy:
Wyjście z samolotu oczywiście po płycie.
Widząc tłum w hali kontroli paszportowej zdecydowałem się na skorzystanie z pustej kolejki do bramek obsługujących paszporty biometryczne. Dziewczyny nie miały takowych ze sobą, więc musiały się ustawić na końcu dłuuuuuugiego ogonka. I co? Oczywiście były pierwsze - pasażerowie przede mną nie radzili sobie z obsługą tych bramek mimo, że nie wiem jak bardziej obrazkowa mogła by być instrukcja ich obsługi. I tak nie miało to znaczenia, bo bagaże z naszego rejsu wyjechały na taśmę niemal 45 minut po naszym wejściu do terminalu. Nie przeszkadzało nam to za mocno, bo i tak musieliśmy bezproduktywnie spędzić na Luton kolejne 5 godzin. Jakoś to przetrwaliśmy ;-) Odprawa biletowo-bagażowa na lot do Warszawy rozpoczęła się na trzy godziny przed odlotem. Samolot WizzAir wylatuje wieczorem w polskiej fali, zaraz obok lotów do innych polskich miast - nic dziwnego, że na lotnisku było słychać coraz więcej polskich słów. Zdziwiło mnie też, że agent obsługujący Wizzaira otworzył 8 stanowisk check-in. W porównaniu do mojej poprzedniej wizyty na Luton dwa lata temu, gdy otwarte były tylko trzy, różnica była kolosalna. Udało nam się oddać bagaż bez kolejki :)
Na Luton, podobnie jak na innych londyńskich lotniskach informacja o bramce pojawia się na ekranach FIDS dopiero na kilkadziesiąt minut przed odlotem, więc za każdym razem gdy pojawiała się kolejna, widać było dużą grupkę ludzi niemal biegnącą do kolejki w gate. Nie inaczej było i w naszym locie ;) Stojąc już w bramce udało mi się zrobić zdjęcie obsługującego nasz lot jeszcze pachnącego nowością Airbusa A320 HA-LYA z sharkletami:
'
Ten wyposażony jest w najnowsze używane przez Wizzaira "ergonomiczne" fotele, a sądząc po ich wygodzie raczej ładnie obite deseczki:
I jeszcze zdjęcie wnętrza:
Lądowanie w Warszawie dziwne - samolot bardzo wcześnie podniósł nos przed lądowaniem po czym po długiej chwili gruchnął o ziemię. Dla nas szokiem było lądowanie po zmroku. Przez głowę przelatywało pytanie "Ale jak to?" ;) Lecąc w drugą stronę doznałem mniejszego szoku pod tym względem.
Podsumowanie
Czy warto było? Tak! Szczerze mówiąc Islandia podobała mi się krajobrazowo bardziej niż wymarzona przez wielu Nowa Zelandia! Islandię chce się oglądać i oglądać - wrócić i zobaczyć co jest za rogiem w którym się jeszcze nie było - wynika to moim zdaniem z faktu, że Islandia jest różnorodna, ale i monumentalna. To jest to czego brakowało moim zdaniem Nowej Zelandii, gdzie widoki były piękne, ale niewiele z nich jest niepowtarzalnych. Islandię po prostu trzeba zobaczyć do czego Was zachęcam, zwłaszcza że jest tak blisko! Zaznaczam przy okazji, że tydzień to absolutne minimum :)
Dla chętnych podsumowanie kosztów w przeliczeniu na osobę (była nas trójka w grupie):
Loty Easyjet: 372 PLN + 120 PLN bagaż (2 sztuki na 3 osoby)
Loty Wizzair: 440 PLN z bagażami
(nie liczę lotu SASem, który musiałem dokupić w ostatniej chwili)
Noclegi: 1010 PLN
Samochód: 963 PLN
Paliwo: 478 PLN
Jedzenie kupione w Polsce: 90 PLN
Jedzenie kupione na Islandii: 60 PLN
Restauracja w Hofn: 180 PLN
Wstępy: 60 PLN
Bus do Thorsmork: 285 PLN
Blue Lagoon: 165 PLN
Inne wydatki: 50 PLN
Czyli w sumie ze wszystkim wyszło około 4630 PLN. Więc nie tak mało, ale nie wiem czy da się dużo taniej bez samochodu i nie w wariancie "pod namiotem", chyba że rezygnując z busa do Thorsmork, Blue Lagoon i posiłku w restauracji - wtedy wyszło by około 4000 PLN.
No to w końcu dotarliśmy do końca :-)
Dziękuję, że dotrwaliście do tego momentu i mam nadzieję, że się Wam dobrze czytało :) Dziękuję za wszelkie komentarze i lajki - jak zawsze świetnie mnie motywowały do pisania, tylko czasu zabrakło na wykończenie, ale mam nadzieję że mi to wybaczycie :)
Pozdrawiam,
tygrysm